31 maja 2009

Sofizmat Ziemkiewicza

FYM, w swoim tekście opublikowanym tutaj: http://niepoprawni.pl/blog/74/folwark , zwraca uwagę na pewną wadliwość tez jakie do opisu naszej rzeczywistości społeczno - politycznej wprowadza RAZ, ale również inni publicyści (w tym profesorowie jak na przykład Legutko).
Moje powyższe stwierdzenie może się komuś wydać obrazoburcze, ale sądzę, że jestem w stanie udowodnić, że mam rację.
FYM, jak również dyskutanci pod tym jego wpisem na S24 opisują szczegóły a nie zwracają się ku istocie problemu.
Istota zagadnienia leży albowiem gdzie indziej. Otóż RAZ, jak i inni wyżej wymienieni, zakładają milcząco jedną rzecz, że wszyscy odbiorcy papki medialnej wiedzą co to sofizmat i potrafią to rozpoznać, oraz widzą czym jest erystyka i są na nią odporni.
OTÓŻ NIE.
Zakładają oni jednym słowem to, że wszyscy są przynajmniej tak dobrze formalnie wykształceni jak oni sami, a to prawdą nie jest.
Większość ludzi, będącymi odbiorcami codziennej papki medialnej (szumu informacyjnego, czy też jakkolwiek inaczej to co nas z mediów atakuje nazwiemy), nie zna nawet wspomnianych wyżej pojęć, czyli słowo sofizmat jak i erystyka jest dla nich nic nie znaczącym dźwiękiem.
FYM i inni dziwią się Ziemkiewiczowi i innym, że ci drudzy owszem, prawidłowo opisują rzeczywistość - rozumianą jako stan zastany, ale nie potrafią, nie mogą, czy też nie chcą w pełni zdefiniować źródła owego stanu.
To jest właśnie ów "Sofizmat Ziemkiewicza", którego poprawność jako tezy jak sądzę właśnie udowodniłem.
Udowodniłem albowiem tym rozumowaniem to, że RAZ i inni nieprawidłowo oceniają możliwości intelektualne "statystycznegoPolaka", biorąc za minimum stan swojej wiedzy i możliwości intelektualnych.
W tym miejscu tkwi błąd w rozumowaniu, to tutaj następuje rozdźwięk pomiędzy otaczającą nas rzeczywistością a owymi Ziemkiewiczowskimi teoriami o "pańszczyźnianych", Legutkowskich "chytrych niewolnikach".

Chętnych zapraszam do polemiki w tym zwłaszcza FYM-a

25 maja 2009

To jest bzdura

Załóżmy przez chwilę, że cała "afera Kataryny" skończy się najgorzej dla naszej koleżanki. Najgorzej, czyli przestanie ona pisać, będzie miała kilka procesów, które przegra i będzie musiała zapłacić wysokie odszkodowania. Być może część kolegów i koleżanek blogerów się dorzuci do tych odszkodowań, być może część nie, to prywatna sprawa każdego. W każdym razie Kataryna po takich przejściach przestanie pisać.
Jakie będą tego konsekwencje - to dosyć oczywiste. Pojawi się nie kolejna jedna Kataryna tylko z dziesięć osób, które sobie za punkt honoru postawią, żeby "Dziennikowi" zaleźć za skórę na maksa, żeby polityków PO gnębić za każdą niekonsekwencję, za każdą głupawą wypowiedź, za jeszcze wiele innych rzeczy.
I nie będzie ich wbrew pozorom łatwo namierzyć. Użycie programów zafałszowujących IP nie wymaga inteligencji noblisty. Oczywiście tacy ludzie nadal będą namierzalni, ale w takim przypadku będzie na sto procent wiadomo, że to robota służb, a nie nieostrożności blogera lub "wyjątkowej przenikliwości i zręczności" jakiegoś tam dziennikarza.
Dlatego właśnie twierdzę, że cała "afera Kataryny" to dęty balon. Dęty umyślnie przez media i "autorytety" aby odwrócić uwagę blogerów od innych ważnych aktualnie zdarzeń.
Oczywiście istnieje również możliwość, że blogi polityczne, takie jak Kataryny, są na tyle istotnym elementem opisu naszej rzeczywistości iż muszą zostać przez mainstream zniszczone, ponieważ inaczej cała ich działalność propagandowa zostaje w trywialny wręcz sposób zanegowana. To jest możliwe, na razie stawiam fifty fifty co do przyczyn tej afery.
Zobaczymy co przyniesie najbliższa przyszłość.

Kolejna wypowiedź a'propos "współodpowiedzialności za Holocaust"

Umyślnie przekopiowałem cały wywiad ponieważ istnieje duża szansa, że niedługo nie będzie dostępny.

Zasadniczo nie można z tezami, które dr nauk historycznych Alina Cała wygłasza polemizować.

Dlaczego?

Ano dlatego, że cały wywiad i tezy głoszone przez Panią A. Cała nie jest poparty żadnymi liczbami. Czyli jej wypowiedź nie spełnia podstawowego kryterium bycia stanowiskiem naukowym opartym o liczby i fakty.

Wypowiedź naukowca, a za takiego chyba się Pani A. Cała uważa i jak sądzę w takim charakterze jest odpytywana przez dziennikarza, nie może a w każdym razie nie powinna mieć za podstawę czyjegoś przeświadczenia czy też przekonania wynikającego z jakichś tam przemyśleń. Wypowiedź naukowca powinna składać się z faktów.

Proszę bardzo: szmalcowników w Polsce było tylu i tylu (konkretna lub tylko przybliżona liczba), z czego Państwo Podziemne wydało wyroki śmierci w ilości, z czego wykonano, kolejna wartość.

Z drugiej strony: taką konkretną liczbę Żydów uratowano, działało przy tym mniej lub bardziej ofiarnie tylu i tylu ludzi.

Jak będziemy znali te liczby (nawet tylko przybliżone tak plus minus 10 procent), to możemy zacząć rozmawiać, inaczej jest to bełkot. Oczywiście należy to porównywać z innymi państwami i wtedy się przekonamy czy w naszym społeczeństwie przewagę miały szuje i kanalie czy też ludzie ofiarni i pomocni wobec bliźnich. To tyle moich uwag do tego tekstu, chociaż parę szczegółów można jeszcze dołożyć. Na przykład taki, że król Danii w czasie okupacji chodził sobie spokojnie z Gwiazdą Dawida przyczepioną do rękawa jako protestem wobec działań Niemców. To taka drobna uwaga w kwestii porównywalności warunków jakie były w Polsce i w Danii.

Wywiad pochodzi z tego adresu: http://www.rp.pl/artykul/2,310528_Cala__Polacy_jako_narod__nie_zdali_egzaminu_.html

Rz: Czy Polacy są współodpowiedzialni za Holokaust?

Alina Cała: W pewnym stopniu tak. Przyczyną tego był przedwojenny antysemityzm, który nie przygotował ich moralnie do tego, co miało się dziać podczas Zagłady. Nośnikiem tego antysemityzmu były dwie instytucje. Ugrupowania tworzące obóz narodowy oraz Kościół katolicki. Ten ostatni mniej więcej od 1935 roku zaczął sprzyjać endecji. W efekcie wysokonakładowe pisma konfesyjne zaczęły głosić propagandę antysemicką. Choćby „Mały Dziennik” Kolbego.

Od endeckiego ekonomicznego antysemityzmu czy kościelnego antyjudaizmu do ludobójczego rasizmu Adolfa Hitlera chyba jest daleka droga.

Wcale nie taka daleka. Wszystkie rodzaje antysemickiego dyskursu w latach 30. zaczęły się zlewać. Antysemityzm ekonomiczny był uzasadniany rasizmem, a antyjudaizm katolicki stał się rasistowski, pochwalający politykę Hitlera. W programie Obozu Wielkiej Polski już w 1932 roku zawarto postulaty podobne do tych, które później się znalazły w ustawach norymberskich. Obóz Narodowo-Radykalny wysunął projekty masowych deportacji, połączonych z żądaniem, żeby to Żydzi sfinansowali swoje wygnanie. Właśnie to zrobili hitlerowcy.

Zagłada została sfinansowana z majątków zrabowanych Żydom. Oenerowcy i klerykalni antysemici domagali się tworzenia otoczonych murem gett. Ich życzenie spełnili okupanci.

Endecy nie postulowali zabijania ludzi.

Ale inicjowali niektóre antyżydowskie rozruchy, zarówno w latach 1918 – 1920, jak i podczas fali ponad 100 pogromów w latach 1935 – 1937. W pogromach tych ginęli ludzie. Po rozpoczęciu okupacji doszło w Polsce do spontanicznych pogromów, takich jak wielkanocne rozruchy w Warszawie w 1940 roku, przygotowany przez organizację związaną z ONR Falanga Bolesława Piaseckiego.

A nie przez Niemców?

Nie. Wydarzenie to jest związane z próbą kolaboracji podjętą wówczas przez grupę działaczy Falangi. Piasecki pozostał w cieniu, a jego rola nie jest do końca wyjaśniona.

Ci działacze Falangi zostali rozstrzelani w Palmirach.

Zostali wykorzystani do mokrej roboty i usunięci. Chwalimy się, że byliśmy państwem bez Quislinga. Ale chętni byli, to Niemcy nie chcieli współpracy z Polakami.

Ale mówi pani, że to Niemcy wykorzystali Polaków do mokrej roboty.

Ten pogrom odbył się oczywiście ze wsparciem logistycznym Niemców. Bojówkarze byli podwożeni ciężarówkami Wehrmachtu. Ale bez przedwojennego antysemityzmu do tego wydarzenia by nie doszło.

Jego skala była jednak niewielka. Kilka pobić czy nawet zabójstw to chyba za mało, żeby mówić o współudziale w Holokauście.

Z moralnego punktu widzenia przemoc to przemoc. Ale przecież ta fala pogromów to nie wszystko. Spójrzmy na problem ratowania Żydów podczas Zagłady. Polak, który przed wojną był bombardowany kościelną i endecką agitacją antysemicką, musiał mieć rozterki, czy ratowanie Żydów jest moralne.

A może rozterki te brały się nie z czyjejś agitacji, tylko z powodu terroru okupanta. Kara śmierci dla całej rodziny za ukrywanie Żyda... Proszę się postawić w sytuacji matki, która ryzykuje życie dzieci dla obcego człowieka.

Za ukrywanie polskiego patrioty, członka ruchu oporu, też groziła śmierć. A jednak łatwiej to było zorganizować i więcej ludzi się na to zdobywało. Bo tu nie było już żadnych moralnych rozterek. Poza tym niektórzy Polacy brali aktywny udział w Zagładzie. Choćby sprawa buntu w Sobiborze. Więźniowie, którym udało się przedrzeć do lasu, zostali wyłapani przez chłopów. W ogóle sołtysi w okupowanej Polsce mieli obowiązek denuncjowania wszystkich ukrywających się Żydów i partyzantów. Tych ostatnich jednak na ogół nie denuncjowano, a Żydów często. Jest bardzo niewiele przypadków, żeby cała wieś wzięła na siebie odpowiedzialność za ukrywającego się Żyda.

Być może ludzie po prostu obawiali się donosu.

No, ale o czym świadczy ten lęk przed donosem sąsiada?

O tym, że niegodziwcy są w każdej społeczności.

A ja myślę, że to świadczy o kondycji moralnej tego społeczeństwa. Nie da się wymordować 3 milionów ludzi bez bierności społeczeństwa. Jakże inna była reakcja Polaków na próby masowej deportacji ludności Zamojszczyzny. Bo to byli prawdziwi Polacy, a nie znienawidzeni przez endeków Żydzi. Było natomiast niemało przypadków, gdy partyzantka AK i NSZ mordowała ukrywających się Żydów.

A czy agitacją endecką była przesiąknięta również część społeczeństwa żydowskiego?

Skądże.

To dlaczego część Żydów pomagała Niemcom w Holokauście? Choćby żydowska policja w gettach, która denuncjowała swoich współbraci i nadzorowała załadunek ludzi do pociągów zmierzających do obozów?

Tego typu zachowania można ewentualnie porównać ze szmalcownictwem. Część szmalcowników nie robiła tego z antysemickich pobudek, tylko kierowała się chęcią zarobku. Podobne były motywy Żydów, którzy poszli na współpracę z Niemcami, z tą różnicą, że dla nich stawką było życie, a nie zarobek. Proszę też pamiętać, że Polacy działali pod znacznie mniejszą presją, mieli większą swobodę działania i, co najważniejsze, w przeciwieństwie do Żydów nie byli zamknięci za murem.

Użyłem tego przykładu, bo mam wrażenie, że problemem nie był wcale endecki antysemityzm, ale po prostu natura ludzka. Wszędzie znajdą się ludzie zachowujący się w sposób niegodny.

Ale to dzięki przedwojennemu antysemityzmowi ludzi zachowujących się niegodnie było w Polsce więcej.

Postawy antyżydowskie były jednak mocno piętnowane i potępiane przez Polskie Państwo Podziemne.

To mit. Problemem szmalcownictwa państwo podziemne zajęło się pod wpływem Żegoty w 1943 roku, gdy Holokaust dobiegał już niemal końca. Z ogłoszonych wyroków bardzo niewiele zostało wykonanych. Państwu podziemnemu można zarzucić grzech zaniechania. I to zaniechania intencjonalnie wypływającego z pobudek antysemickich. Żydów wykluczono ze wspólnoty obywatelskiej, ich los niezbyt zaprzątał głowy elit państwa podziemnego. W niektórych podziemnych gazetach endeckich można znaleźć wręcz entuzjazm dla tego, że Niemcy „załatwiają za nas problem”. Było tylko jedno zmartwienie – co w przyszłości zrobić z tymi Żydami, którzy przeżyją.

Przed wojną Żydzi często nie mówili po polsku, mieli inne obyczaje. Wielu nie miało polskich znajomych i w czasie Holokaustu nie miało się do kogo zwrócić o pomoc. Może to właśnie słaba asymilacja spowodowała, że zginęło tak wielu polskich Żydów?

To stereotyp. W okresie międzywojennym wyrosło pokolenie Żydów, którzy przeszli przez polskie szkoły elementarne. Starsze pokolenie również dogadywało się jakoś z sąsiadami. Używana przez tych ludzi gwara była zrozumiała. W dużych miastach rzeczywiście mogli być Żydzi, którzy nie mieli styczności z Polakami, ale w małych miasteczkach więzi między obydwoma społecznościami istniały. W Warszawie mówiło się: „idę coś kupić do Żyda”, ale w małym miasteczku – „idę coś kupić do Abramka”. To nie były odrębne światy. Ci ludzie się znali. Tak było na przykład w Jedwabnem.

Czy do zbrodni w Jedwabnem też doszło z powodu przedwojennej endeckiej i kościelnej agitacji?

Nie jest przypadkiem, że masakra miała miejsce na terenie diecezji łomżyńskiej, której duchowieństwo przed wojną było nastawione bardzo antysemicko. Na tym terenie między rokiem 1935 a 1937 dochodziło do wielu pogromów. Ta zbieżność wydaje się nieprzypadkowa.

A czy przyczyną tego, co się stało w Jedwabnem, nie była kolaboracja sporej części Żydów z władzą sowiecką w latach 1939 – 1941?

To też element antysemickiej agitacji – utożsamianie każdego Żyda z komunizmem. Sowietów tymczasem witali nie tylko Żydzi, ale i cała ludność. Ludzie na początku nie bardzo wiedzieli, po co Armia Czerwona wkroczyła do Polski. Rydz-Śmigły wydał rozkaz, aby nie podejmować walki z Sowietami. W efekcie witanie wkraczających wojsk sowieckich organizowali niektórzy polscy burmistrzowie! A z drugiej strony religijni, ortodoksyjni Żydzi – których na tych terenach było najwięcej – wiedzieli, że nie mogą się niczego dobrego spodziewać po Sowietach. Oni na pewno nie witali Sowietów kwiatami. Nie wolno więc mówić o tym, że „Żydzi witali Sowietów”. Żydzi mogli co najwyżej być wśród witających.

Ale w pamiętnikach i relacjach z tamtych wydarzeń zawsze powtarza się ten motyw.

To proszę sprawdzić, czyje to są pamiętniki. Andrzej Żbikowski w książce „U genezy Jedwabnego” przeprowadził analizę tych pamiętników i okazało się, że były na ogół dziełem ludzi prawicy. Natomiast zwolennicy lewicy pisali o czymś wręcz przeciwnym. Ponad 60 pogromów dokonanych przez nastawionych antysemicko Polaków w 1941 roku po wejściu Niemców jest zaś faktem.

Skoro Polacy byli takimi antysemitami, to dlaczego wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata jest najwięcej naszych rodaków?

Bo tu się odbywała Zagłada i tu było najwięcej Żydów. Przyczyną jest więc demografia. Warto też przypomnieć, że tym tytułem uhonorowano znacznie więcej Duńczyków. Tylko że Dania zbiorowo przyjęła ten tytuł i w Yad Vashem jest jedno duńskie drzewko. A my mamy w tej chwili niecałe 8 tysięcy.

Ale przecież to nie wszyscy pomagający. Tych ludzi było znacznie więcej. Jest teoria, że przyczyną tej pomocy był tak potępiany przez panią polski katolicyzm.

A tam. Wszyscy wiemy, jak bardzo powierzchowny był i jest ten polski katolicyzm. Hasła typu „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” były ogólnikami, pustymi frazesami. Do ludzi dużo bardziej przemawiała głoszona z ambony propaganda nienawiści.

Czyli co, nie mamy się czym szczycić?

A niby czym? 8 tysięcy Sprawiedliwych na trzydziestomilionowy naród to strasznie mało. Stąd właśnie inicjatywa IPN, który chce z kapelusza wytrzasnąć 300 tysięcy Polaków pomagających Żydom. Żeby znaleźć tyle ludzi, będzie chyba musiał włączyć do tego nawet tych, których zasługą było to, że nie zadenuncjowali jakiegoś Żyda.

To za śmierć ilu Żydów są według pani odpowiedzialni Polacy?

W pewnym sensie za śmierć wszystkich – 3 milionów. Bo ludzie ci zostali skoncentrowani w gettach, wywiezieni do obozów i wymordowani przy bierności polskich sąsiadów. A jak uciekali, byli wyłapywani przez chłopów. Jest takie stare powiedzenie: wśród przyjaciół psi zająca zjedli. Oczywiście można to obudować rozmaitymi osłabiającymi argumentami, których pan użył, ale skutki są takie same. Zginęli niemal wszyscy polscy Żydzi.

Ale to, co pani mówi, zakłada, że gdyby polski naród przyjął inną postawę, to Niemcy w Polsce nie zabiliby ani jednego Żyda. To niemożliwe.

Oczywiście, jeżeli odwrócić to stwierdzenie, to można sprowadzić je do absurdu. Zgadzam się, że okoliczna ludność nie zawsze mogła coś zrobić. Ale tu chodzi o ocenę moralną. Polacy jako naród nie zdali egzaminu. Polscy sąsiedzi zachowywali się biernie w swojej masie, czym w bardzo dużym stopniu ułatwili Niemcom zadanie. Obliczanie, ilu Żydów i tak nie dałoby się uratować, nie ma sensu.

To kto jest bardziej winny: Polacy czy Niemcy?

Niemcy stworzyli warunki, w których to wszystko mogło się dziać. Ich inicjująca rola była więc decydująca. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.

W Izraelu jednak jednym tchem mówi się dziś o „nazistach i ich współpracownikach” jako sprawcach Zagłady. „Spiegel” sugeruje, że Holokaust był „projektem europejskim”.

To być może nieco wyostrzona teza, ale coś w tym jest. Hitlerowcy mieli bowiem wielu gorliwych współpracowników. Choć bez Niemców Holokaustu by nie było, nie wolno ignorować tego, co robili kolaboranci, na przykład litewscy szaulisi, łotewskie i ukraińskie formacje współpracujące z załogami obozów zagłady. Izraelczycy mają więc prawo tak mówić o Zagładzie. To XX-wieczny antysemityzm zdemobilizował okupowane społeczeństwa i spowodował, że nie pomagały żydowskim współobywatelom.

Czy Niemcy też mają prawo tak mówić o Zagładzie?

Oczywiście. Głoszenie prawdy nie jest zależne od narodowości. Niemcy mają nie tylko prawo, ale i obowiązek tak mówić o Zagładzie. Nie sądzę, żeby to służyło jakiemuś rozmywaniu niemieckiej winy. Coś takiego, przynajmniej w naszym pokoleniu, nam nie grozi.

Wracając do Izraela. Wielokrotnie spotkałem się tam ze stwierdzeniem: „wiemy, co wy i Niemcy nam zrobiliście podczas wojny”. Musi pani przyznać, że dla polskiej wrażliwości jest to bolesne.

Zależy jakiej wrażliwości. Bo jeżeli ma pan taką wrażliwość jak ja – czyli wrażliwość na prawdę, a nie wrażliwość nacjonalistyczną – to nie powinien się pan obrażać. Ludzie, którzy tak mówią, słyszeli bowiem o niegodnych postawach Polaków od swoich dziadków i pradziadków.

A dlaczego, skoro Ukraińcy czy Litwini brali znacznie bardziej czynny udział w Holokauście, to właśnie Polacy stali się symbolem tej kolaboracji?

Dlatego że najwięcej ocalonych, którzy znaleźli się po wojnie na Zachodzie i w Izraelu, pochodziło właśnie z Polski. Ocaleni z Ukrainy czy Litwy nie mogli przecież przez długie lata wyjechać z ZSRR. W efekcie to ból polskich ocalonych ukształtował potoczną opinię Izraelczyków na ten temat.

dr Alina Cała jest pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego. Specjalizuje się w dziejach antysemityzmu.

Jest też działaczką feministyczną. W 2006 roku kandydowała w wyborach samorządowych z listy Zielonych 2004

24 maja 2009

Wyczyn redaktora Krasowskiego

Wszyscy już się z tym wykwitem inteligencji zapoznali jak sądzę. Historia lubi się powtarzać, ale z reguły powtarza się jako farsa.
"Internetowa żulia", "Hołota gardłująca w internecie", to tylko dwa cytaty z czasów kiedy jeszcze nie było firmy pod tytułem "Dziennik". Ale to ta "żulia" i "hołota" doprowadziła do wytworzenia sytuacji pustki medialnej, którą wykorzystał "Dziennik" i jego założyciele.
A redaktor Krasowski mówi: "... jesteście mali, nic od was nie zależy [...], boicie się, że jutro możecie dostać takiego sms-a jaki dostała Kataryna [...] , nie dostaniecie bo jesteście nikim. ..."
Tak mniej więcej w pewnym skrócie przedstawia się tok rozumowania redaktora naczelnego "Dziennika".
W internecie panuje chamstwo - to truizm. Tylko kto to chamstwo promuje i mu nie przeciwdziała?
Redaktor Krasowski pisze, że zaraz pewnie dostanie wiązankę "życzeń" zaczynających się od: "ty chuju, ty pedale, ty żydzie, ty ..." i tak dalej w tym samym stylu.
Wielokrotnie widziałem na stronach internetowych GW (wtedy kiedy jeszcze tam zaglądałem) takie akcje, że wpisy będące wyważonymi, pozbawionymi epitetów zdaniami w jakiejś sprawie były po jakimś czasie kasowane przez moderatorów. Równocześnie wpisy pełne bluzgów kasowane nie były.
Redaktor Krasowski porównuje naszą blogosferę do analogicznych miejsc we Francji, w Niemczech, w Anglii, czy w USA. A czy redaktor Krasowski podał przy okazji liczbę ludzi, którzy non stop czuwają nad tym aby w tych serwisach nie pojawiały się zbyt często bluzgi, nie podał.
Redaktor Krasowski zastosował sztuczkę erystyczną (erystyka wg. Kotarbińskiego to oszukańcza metoda prowadzenia dyskursu), która sprowadza się do nadmiernego uogólnienia. Uogólnił bowiem tych co bluzgają w internecie do obrońców Kataryny. W moim pojęciu ktoś, kto używa erystyki w dyskusji wie, że przegrał tylko nie potrafi się z tym pogodzić. Jak redaktor Krasowski zacznie używać zwykłej logiki platońskiej to być może będzie mógł mówić o tym, że na powrót stał się cywilizowanym człowiekiem.
Pod swoim artykułem redaktor Krasowski zaliczył około 600 komentarzy (stan na godzinę 24:00 z 24-05-2009). Powiem uczciwie nie przeczytałem wszystkich, ale dostatecznie dużo, żeby móc stwierdzić z dostateczną dozą pradwopodobieństwa, że: około 2% popiera stanowisko redaktora, około 2% to są bluzgi pod Jego adresem, około 2% to są wypowiedzi nie związane z tematem, około 5% to są wypowiedzi mówiące, że więcej "Dziennika" nie kupią. Reszta (czyli około 89%) to są rzeczowe, pozbawione inwektyw zdania, w których autorzy (zarówno zalogowani - niebiescy jak i anonimowi - czarni) wyrażają swoją dezaprobatę dla działalności "Dziennika" i tekstu redaktora Krasowskiego.
Przywoływane przez redaktora Krasowskiego fora internetowe, na których podobno roi się od chamstwa nie są mi znane (onet, wp), to się wypowiadał nie będę. Co ciekawe na tamtych forach to się raczej dowala kaczorom w sposób podobno bardzo niewybredny - i nikogo to nie razi.

Zapamiętałem jeden z komentarzy bo jest ciekawy i chyba oddaje ducha rzeczywistości: "... teraz jest jak w lipcu 1980, za niedługo będzie sierpień. "

Zobaczymy, III Wojna Informacyjna ze społeczeństwem trwa w najlepsze.

22 maja 2009

Sprawa "Kataryny"

Wszyscy już wiedzą kim jest Kataryna, jeden ancymonek na S24 napisał to w sposób jawny.
Czy "Dziennik" chciał się zemścić, czy też może chodziło o coś innego, nie wiem do końca.
"Dziennik" i C. Michalski osobiście mogli czuć do Kataryny niechęć, bo w ostatnim czasie zrobiła z jednego z ich reporterów zwykłego wała, czyli mieli motyw żeby tak zagrać. A zagrali wyjątkowo wrednie (chodzi o sprawę Olewnika).
Czy to jednak był główny motyw ich działania - według mnie kwestia mocno dyskusyjna.

Sojusz władzy z mediami jest rzeczą widoczną gołym okiem, taki nowoczesny sojusz tronu z ołtarzem.
Zachodzi zatem pytanie, co tron chciał ukryć że wyprodukował aferę z niczego. Jak wielki szum informacyjny chciano zrobić skoro nie wystarczyły do tego kolejne wygłupy Palikota.

Nasuwa się nieodparty wniosek, że jedyne działanie rządu z ostatnich dni, które uzasadniało by coś takiego to sprzedaż stoczni. Szum medialny związany z odkryciem tożsamości Kataryny przekierował zainteresowania blogerów, czyli jednej z nielicznych jeśli nie jedynej liczącej się grupy w społeczeństwie na obronę jednego ze swoich, jednego z kumpli (kumpelek).

Stocznie sprzedano za bezcen - według wszelkich sensownych ocen cena gruntu jest dwukrotnie wyższa niż suma jaką uzyskano za całe przedsiębiorstwa. Pomijam tu kwestię tego komu to sprzedano, bo to też jest osobny temat. Sprzedaż firm o takim znaczeniu ludziom, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa są "byłymi" pracownikami wywiadu jakiegoś tam państwa - toż to skandal, nawet jeżeli to państwo czysto teoretycznie jest uznawane za sojusznika, chociaż w moim pojęciu sojusznikiem nie jest. Słowo byłymi umyślnie ująłem w cudzysłów - w tym zawodzie nigdy się do końca na emeryturze nie jest.
Jakie będą konsekwencje tej transakcji, łatwo sobie wyobrazić. Gazoport, który zaczął być budowany około 2 lat temu będzie potrzebował floty, która może go obsłużyć. Tylko, że nie będzie producenta mogącego taką flotę dostarczyć. To i cena jednego z podstawowych nośników energii nie spadnie, a może nawet wzrosnąć.

Powróćmy do "Dziennika" i Kataryny. Jeśli moje rozumowanie jest słuszne, a na razie nie ma dowodów, że jest wadliwe. To z tego wynika, że C. Michalski i jego pracownicy zostali podpuszczeni przez kogoś z rządu w celu wytworzenia zadymy mającej na celu odwrócenie uwagi społeczeństwa od mega-przekrętu. Być może zagrano na ich uczuciach miłości własnej, a może "tylko" przemówiono do kieszeni - taki drobny artykulik sponsorowany. Sponsorowany na przykład przez Palikota, ale informacje do niego to dostarczyło MSWiA. Taki scenariusz jest całkiem prawdopodobny.
"Dziennik" i C. Michalski mogli nawet nie wiedzieć, że są podpuszczani - jestem w stanie sobie coś takiego wyobrazić. Ale to oznacza, że zarówno C. Michalski jak i jego dwoje cyngli, którzy to zrealizowali to się do roboty dziennikarskiej najzwyczajniej w świecie nie nadają i powinni poszukać innej mniej absorbującej i mniej odpowiedzialnej pracy. Nie nadają się ponieważ są jak te dzieci we mgle - co ktoś przyjdzie z jakimś sensacyjnym materiałem to oni to publikują nie wnikając w możliwe motywacje i inne uwarunkowania. Tak to się mogą zachowywać dzieci w przedszkolu.

Nie sądzę żebym w tej analizie pisanej w sumie na chybcika wyłapał wszystkie możliwe kombinacje i możliwe reperkusje. Zobaczymy co z tego co napisałem spełni się.

21 maja 2009

Może Dachau i Mauthausen to też robota Polski?

A dlaczego nie?
Skoro Spiegel w swoim artykule o współodpowiedzialności innych nacji za zagładę Żydów w czasie II WŚ wyraża takie tezy, to hulaj dusza, piekła nie ma. Nie ma żadnych ograniczeń dla ponownego kształtowania historii.
W toku tych rozważań pojawiło się wiele nieprawdziwych informacji. Na przykład taka, że tylko około 120 tysięcy Polaków pomagało Żydom w czasie wojny.
Poza liczbą 120 tysięcy nie ma tej informacji ziarna prawdy. 120 tysięcy to przybliżona liczba ludzi wyznania mojżeszowego różnych narodowości, ale głównie przedwojennych obywateli II RP, którzy zostali ocaleni. Jednocześnie jest to również przybliżona liczba ludzi obywateli II RP wyznania różnego od mojżeszowego, którzy zginęli ratując Żydów. Takie są na chwilę obecną szacunki, bo niestety żadnych badań do tej pory w tej materii nie poczyniono (IPN zdaje się coś w tym kierunku zaczął robić).
Według tych samych szacunków każdemu uratowanemu Żydowi pomagało w czasie wojny około 10 osób (plus rodziny tych bezpośrednio niosących pomoc). Taka jest średnia.
Przypomnijmy szanownym czytelnikom, że tylko w Polsce za pomoc Żydom groziła kara śmierci dla pomagającego i całej jego rodziny (nie wiem jak było na terenie Rosji po ataku Niemiec). Dla porównania, bodajże w Belgii lub Holandii był JEDEN przypadek, że zamordowano człowieka za pomoc Żydom.
Niemcy jako społeczeństwo i naród po dokonaniu tych zbrodni powinni przestać istnieć - niestety stało się inaczej.

Przypomnijmy zdanie, które wypowiedział Charles de Gaulle gdy przyjmowano Niemcy do EWG: "... Podaliśmy Niemcom dłoń aby być pewnym, że nie mają w niej noża. ..."


17 maja 2009

Ciekawe czy dojdzie do procesu ?

"Lech Wałęsa oddaje się Declanowi Ganley'owi jak kurtyzana" -te słowa wypowiedział Piotr Stasiński w publicystycznym programie TVN24.
Pomijam własną i nie tylko satysfakcję z tego, że GW całkiem niedawno broniła Wałka przed "nieświętymi młodziankami z IPN-u", obwołując go niemalże "świętym nie cudownym", a teraz musiała zmienić zdanie.
Ciekawi mnie jedno czy Wałek, który tak ochoczo szermował chęcią pozywania przed sąd IPN-u, Cenckiewicza z Gontarczykiem, prezesa Kurtyki. Na marginesie należy zaznaczyć, że żadnych pozwów nie było, w każdym razie media na ten temat milczą.
Ciekawe jak się zachowa facet, było nie było eksprezydent, któremu ktoś publicznie zarzucił, że jest sprzedajną dziwką.

16 maja 2009

Błąd w rozumowaniu

Najpierw RAZ tutaj: http://www.rp.pl/artykul/2,302862_Ziemkiewicz__Nad_trumna_Becka_ciszej__prosze__.html
Potem Piotr Semka tutaj: http://www.rp.pl/artykul/303865.html a potem doczekał się odpowiedzi od redaktora Ziemkiewicza tutaj: http://www.rp.pl/artykul/306282.html
Wiele osób napisało komentarze pod tymi trzema artykułami obu znanych dziennikarzy. Można wyróżnić dwie główne postawy, które reprezentują obaj panowie redaktorzy. Takich dyskusji, o podobnym tonie i temperaturze przewinęło się przez fora internetowe pęczki.
Nie mam zamiaru bronić tutaj redaktora Semki, bo uważam, że samymi emocjami i honorem to się polityki nie prowadzi, zwłaszcza polityki międzynarodowej.
Zwolennicy Ziemkiewicza podążając, skądinąd słusznie za tokiem rozumowania pana redaktora kończą problem mniej więcej w ten sposób, że razem z Hitlerem ówcześni przywódcy Polski odbierają paradę zwycięstwa w Moskwie. Nie będę ukrywał, że taka perspektywa jest niezmiernie podniecająca - szkoda tylko, że wynika z fałszywych przesłanek czyli to rozumowanie jest sofizmatem.

Fałsz polega bowiem na tym, że zmiana stanowiska rządu II RP co w niezwykle płomiennej mowie wyraził minister Beck, nie pociągnęła by za sobą zmian posunięć innych uczestników międzynarodowej gry politycznej. Otóż pociągnęła by. Jestem w stanie niezwykle łatwo wyobrazić sobie sytuację, że ta jedna zmiana spowodowała by w sumie dużo gorsze skutki dla Polski i dla całej Europy.

Przykład, proszę bardzo.

Godzimy się na żądania Niemiec w kwestii Gdańska i korytarza. Podpisujemy pakt antykominternowski.
Niemcy mając z Polski państwo buforowe względem Rosji sowieckiej czują się pewniej i dużo mocniej angażują się w kierunku zachodnim.
Niemcy przegapiają gigantyczne militarne przygotowania Stalina i zamiast w czerwcu ubiec go zostają zaatakowani całą potęgą sowieckiej armii. Również nasz kraj zostaje totalnie pochłonięty przez sowietów. No wtedy stalibyśmy się siedemnastą republiką to by dopiero był ubaw. Ale nie my jedni, kolejnymi republikami ZSRS byłyby również Czechosłowacja, Rumunia, Bułgaria, Niemcy, Francja, Hiszpania, jednym słowem cała Europa. A czym jest władza sowietów i NKWD to chyba nikomu wyjaśniać nie trzeba. Eksterminacja elit w Polsce i wszystkich krajach podbitych nieunikniona. To z jakich potem źródeł brały by się pieniądze na "Solidarność" i inne organizacje sprzeciwu wobec komuny. Nie było by tych źródeł.

Jak widać po tym prostym, wręcz prostackim przykładzie istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że zmiana decyzji rządu II RP mogła doprowadzić do jeszcze większej katastrofy na skalę ogólnoeuropejską jeśli nie światową.

A to, że w mediach światowych sprzedawany jest taki a nie inny wizerunek Polski i Polaków w okresie II Wojny Światowej to zupełnie inna kwestia. Gdyby sprzedawano zgodnie z tym co my oczekujemy to mówiąc wprost wszystkie rządy wszystkich krajów zachodniej europy i USA chodziły by bez przerwy na moralnym kacu (ich społeczeństwa również). A nikt nie lubi mieć "moralniaka" non stop.

14 maja 2009

III Wojna Informacyjna rozpoczęta?

Minister A.Czuma poprzez swojego podwładnego K.Czumę zażądał cenzury na S24. Zaraz, zaraz, a może by się minister łaskawie raczył najpierw wytłumaczyć z faktu zatrudniania swojego syna w podległym mu resorcie, takie działanie ma swoją nazwę i jest powszechnie postrzegane jako patologia, aczkolwiek trzeba przyznać, że paragrafy złamane nie są. Pan minister jednym słowem uprawia nepotyzm. Tylko ja kogoś, kto coś takiego robi nie poważam delikatnie rzecz ujmując.
Powróćmy do meritum.
Kataryna napisała jakiś tam post, w którym wyraziła swoje przypuszczenia co do dalszych losów spraw jakie miał czy też nadal ma A.Czuma w USA. Wyraziła przy tym pogląd, że minister po raz kolejny minął się z prawdą - czyli nakłamał. Nie śledziłem spraw toczących się wokół A.Czumy to się nie będę wymądrzał co do meritum.
Igor Janke opublikował fragmenty maili, które otrzymał od K.Czumy w których były żądania ujawnienia tożsamości Kataryny oraz groźby wszczęcia procesów przeciwko administracji S24, lub usunięcia niewygodnych dla A.Czumy wpisów.

Blogi w tym takie miejsca jak Salon 24, Blogmedia, Nieporawni są jedynymi miejscami o w miarę dużym oddziaływaniu, które prezentuje odmienne od głównego nurtu interpretacje zachodzących zdarzeń. Są to jedyne miejsca gdzie anonimowi (mniej lub bardziej zależy jak komu pasuje) ludzie wyłapują nieścisłości, półprawdy, wreszcie zwykłe kłamstwa polityków i wspierających ich koncernów medialnych. To, że usiłuje się zastopować te działania blogerów świadczy o tym, iż jest to istotne pole działania, że ma to wpływ na pewną znaczącą grupę elektoratu

12 maja 2009

Co by było gdyby czyli o 4-06-1989

Wiele osób napisało o tym wydarzeniu z przed 20 lat, głównie w kontekście dziwacznych w sumie zachowań premiera i rządu. Wiele osób napisało również o tym dlaczego to nie jest święto, dlaczego nie jest to pozytywne wydarzenie czy też dlaczego uważają, że o jakimś przełomie mowy być nie może.
Zgadzam się z tezą, że nie ma czego świętować. Ani stan gospodarki, ani stan państwa, ani stan ludzi mieniących się elitami, ani stan społeczeństwa zarówno w sensie materialnym jak i moralnym nie można nazwać nawet zadowalającym. Według mnie żaden z elementów, które powyżej wymieniłem nie zasługuje na ocenę zadowalającą ani tym bardziej na dobrą lub bardzo dobrą. Jeśli by przyjąć obecnie funkcjonujący w szkolnictwie system oceniania (od 1 do 6) to stan tych wszystkich elementów ocenił bym na 2.
Oczywiście jest grupa ludzi, którzy twierdzą, że jest świetnie a będzie jeszcze lepiej. Uważają oni, że wprawdzie są pewne niedomagania ale całokształt jest rewelacyjny. Jak słyszę takie teksty to od razu mi się przypomina: "SOCJALIZM TAK - WYPACZENIA NIE". Ci którzy wręcz apologetycznie podchodzą do wyborów z przed 20 lat przyrównują to wydarzenie niemalże do 11 listopada 1918 roku, w moim pojęciu nic bardziej błędnego.
Zastanówmy się co by mogło się wydarzyć gdyby nie wybory czwartego czerwca i wcześniejsze porozumienia magdalenkowo - okrągło stołowe.
System, w którym żyliśmy podgniwałby jeszcze parę miesięcy, być może nawet rok lub dwa lata, a potem by się najzwyczajniej w świecie rozsypał. Jeśli miał bym obstawiać jakąś wartość z podanego zakresu to bym obstawił pół roku jako wartość graniczną po której nastąpił by kolaps.
Należy zwrócić uwagę, że w międzyczasie wyrosło nowe pokolenie, które nie mówiło już o modernizacji, finlandyzacji i tym podobnych bzdurach tylko o wieszaniu czerwonych na latarniach i mówili to niezwykle ostro i poważnie - to nie była tylko przyśpiewka o czerwonych wiszących na drzewach zamiast liści.
Zarówno władcy PRL-u jak i tak zwana "opozycja demokratyczna" zdawali sobie z tego sprawę - przepływ informacji pomiędzy władzą a "opozycją" był najprawdopodobniej niesymetryczny ale jednak był - ach te rozmowy Kuronia z Lesiakiem, ciekawe swoją drogą czy inni "opozycjoniści" też mieli swoich Lesiaków.
Czerwoni nawet po tych wyborach mogli przynajmniej teoretycznie zrobić co tylko chcieli. Napisałem teoretycznie ponieważ nawet władza nad własnym aparatem była iluzoryczna. Przecież nawet w zamkniętych okręgach wyborczych, czyli tam gdzie głosowali wojskowi i inni funkcjonariusze czerwoni ponieśli sromotną porażkę. W związku z tym gdyby padł rozkaz wyaresztowania całej grupy posłów świeżo powstałego OKP to być może częściowo został by wykonany, aż trafił by się oficer, który zastrzelił by swojego bezpośredniego przełożonego. Wojsko stanęło by za takim człowiekiem, a co może najsprawniejsza nawet policja polityczna wobec siły dywizji pancernej - raczej niewiele.

Podsumujmy
Stało się to co się stało, a że z punktu widzenia większości społeczeństwa, jego stanu materialnego i moralnego jak również z punktu widzenia państwa, jego gospodarki i pozycji międzynarodowej, stało się nie najlepiej lub wręcz źle to niestety prawda. Najsmutniejsze jest jednak to, że większość społeczeństwa nawet nie zauważa wad istniejącej sytuacji, nie są sobie w stanie wyobrazić w jakim punkcie rozwoju indywidualnego jak i zbiorowego mogli byśmy być gdyby sprawy potoczyły się innym torem. Gdyby nie dziesięciolecie prezydentury Kwaśniewskiego, gdyby nie premierostwo Millera i innych, gdyby nie wiele innych czynników, które blokują rozwój zawodowy i materialny tym wszystkim, którzy na nich głosują.
To co mamy świętować - nie ma czego.

Wywiadówka w szkole

Byłem dzisiaj (właściwie to już wczoraj) na wywiadówce u mojej córki (pierwsza klasa gimnazjum - Warszawa).
Wyszedłem wściekły, a właściwie bezsilnie wściekły. Nie, nie na swoje dziecko czy też na nauczycieli mojego dziecka.
Przy okazji wywiadówki wychowawca klasy, jednocześnie nauczyciel matematyki, przedstawił fakt dokonany, który sprowadza się do jednego zdania: po raz kolejny obniżono poziom wiedzy matematycznej w polskim szkolnictwie.
Szczegóły: takie zagadnienia jak nierówności, wzory skróconego mnożenia przestają być obowiązującym materiałem poziomu gimnazjalnego, a stają się materiałem obowiązującym w liceach. Jak ktoś nie wie co to są wzory skróconego mnożenia to niech se sprawdzi w internecie, ja gamoniom wyjaśniał nie będę.
Takie zostały wprowadzone nowe założenia programowe, w związku z czym tylko podręcznik wydawnictwa WSiP z roku 2009 będzie od przyszłego roku podręcznikiem zgodnym z tymi nowymi założeniami.
Po takim dictum to ja miałem zasadniczo ochotę tylko na jedno, pójść do ministra od edukacji i zapytać się kiedy to się skończy. TO - czyli zaniżanie poziomu szkolnictwa w Polsce. I o jeszcze jedno bym się zapytał, ile zapłaciły inne kraje i komu aby doprowadzić do takiego stanu degrengolady i nadal go pogłębiać. Tego się najzwyczajniej w świecie nie daje złożyć na karb jednej czy dwóch niefortunnych decyzji. Bo przecież niefortunne, czy też wadliwe decyzje zdarzają się wszędzie, mogły się w związku z tym wydarzyć również w Polsce. Ale od 1989 roku były tylko i wyłącznie wadliwe czyli zaniżające poziom edukacji decyzje kolejnych ministrów i rządów.
To jest sabotaż.
O poziomie edukacji z przedmiotów humanistycznych pisał nie będę, bo się na tym nie znam. Napisał skądinąd o tym profesor Nowak, tak , ten z ARCANÓW. Wyraził podobne zdanie do mojego. Ujął to jednocześnie zgodnie z wymogami warsztatu naukowego w pewne wyliczenie: kiedyś było tyle i tyle godzin nauki historii w klasach od - do a obecnie jest tyle i tyle razy mniej, a planuje się kolejne obniżenie ilości godzin. Sądzę, że można znaleźć ten artykuł na stronach Rzepy (być może już tylko w tej części płatnego archiwum).
Nie jestem naukowcem, ale widzę co się dzieje. Jeżeli wiedza, która jest wiedzą matematycznie elementarną zostaje przesunięta do szkół wyższego stopnia to jest to dowód, że poziom kształcenia się obniża w sposób drastyczny.
Tak się tworzy świat lemingów, jakby ktoś chciał usłyszeć (przeczytać) moje zdanie na ten temat.

07 maja 2009

Skutki przeniesienia obchodów z Gdańska do Krakowa

Nikt o tym nie napisze na pierwszych stronach gazet, ale będzie to niewątpliwie omawiane w zaciszu gabinetów i jako raporty specjalne służb wywiadowczych i analityków politycznych dla ich rządów.
Nie rozmawia się z rządem, który nie ma społecznego poparcia, który boi się paru związkowców. Bo to jest rząd śmieszny. Z błaznem się nie rozmawia, trefnisia to można poklepać po plecach i tyle. Urzędujący premier i jego doradcy zrobili rzecz najgłupszą z możliwych. Nie jestem zwolennikiem tego rządu, ale poza rządem istnieje jeszcze coś takiego jak autorytet państwa, mojego państwa. Tchórzliwie uciekając od konfrontacji ten rząd ośmieszył nie tylko siebie ale również nasz kraj, a to źle, to bardzo źle.
Czego się obawiano pod pomnikiem w Gdańsku, nie wiem. Nie sądzę jednak żeby poza paleniem opon i jakimiś tam utarczkami z policją mogło się tam zdarzyć więcej. A co to, to przywódcy innych państw nie widzieli takich obrazków na ulicach swoich miast i państw. Wbrew pozorom widzieli i to dużo ostrzejsze w formie.
I ten człowiek chce być w przyszłości prezydentem, naczelnym zwierzchnikiem sił zbrojnych - wolne żarty. No oczywiście wizerunek medialny i urabianie opinii coś tam mogą zrobić, ale po tej akcji to już raczej specjalnych cudów ryży raczej nie powinien się spodziewać.
Związkowcy zwłaszcza ze stoczni zostali ponadto zachęceni do jeszcze większego nacisku na władzę i raczej taką zachętę wykorzystają.
Chociaż również związkowcy powinni przestać rozmawiać z tym rządem a pojechać do Brukseli i tam wybić parę szyb w samochodzie pani N.Kroes a może zacząć okupować jej biuro skoro z własnym rządem nie mogą się porozumieć.

Bo to jest euro-komunizm proszę państwa

Tym jednym prostym zwrotem powinno się odpowiedzieć tym wszystkim, którzy zaciekle rozważają czym obecnie jest UE i dokąd zmierza. Zwłaszcza w kontekście odrzuconej w referendach Konstytucji Europejskiej znanej obecnie pod akronimem Traktatu Lizbońskiego.
Początki formowania się euro-komunizmu przypadają na okres lat 50-tych gdy sowieckie czołgi rozjeżdżały Powstanie Węgierskie w 1956 roku.
Wtedy nośność idei komunistycznej w wersji ortodoksyjnej spadła praktycznie do zera. Należy podkreślić, że duża część obecnych elit politycznych zachodu to trockiści, których u nas również nie brakuje i nie brakowało.
A wbrew pozorom trockizm w swojej doktrynie jest dużo ostrzejszy niż to co prezentował Stalin. Trockizm zakłada całkowitą rezygnację z własności prywatnej a ludzi będzie się zatrudniać na zasadzie rozkazu wojskowego - armie pracy.
Oni tego w sposób jawny nie mówią, ale przecież do tego dążą.
Nawet nazewnictwo jest analogiczne: "Komisarz" - brakuje tylko nagana w ręku oraz sierpa i młota na czapce.
Eliminacja procedur demokratycznych jest pierwszym krokiem w tym kierunku. Bo kto i w jaki sposób odwoła jakiegoś mianowańca z Komisji Europejskiej jeżeli praktycznie nie istnieją procedury na taką okoliczność.
Wprawdzie raz odwołano całą KE, ale było to przy tak drastycznych nadużyciach finansowych, że gdyby ich nie odwołano to chyba byłaby rewolta społeczna na skalę całej ówczesnej UE. Po prostu wtedy całe to towarzystwo niespecjalnie się broniło przed odwołaniem. Ale z drugiej strony nikt im nic później nie zrobił - nikt nie poszedł siedzieć za przekręty finansowe.
Oczywiście czasy się zmieniły i nikt obecnie nie lata z naganem po ulicach, nie ma takich potrzeb. Ale ubezwłasnowolnienie obywateli państw wchodzących w skład UE i tak następuje. Normy, dyrektywy, zalecenia KE, to wolno a tamtego nie. To są niby drobiazgi, ale za 20 lat to pierdnąć nie będzie można bez specjalnego zezwolenia.