30 lipca 2010

Deja vu

Byłem na wakacjach, żagle w Chorwacji na morzu, potem tydzień leżenia martwym bykiem na plaży, a potem niestety powrót do rzeczywistości, czyli do kraju. Wakacje były super, ale wracać trzeba.
Zacząłem czytać książkę Sławomira Cenckiewicza "Anna Solidarność" - rzecz oczywiście o Annie Walentynowicz. Równocześnie staram się śledzić to co się dziej na bieżąco - i zasadniczo mnie odrzuca. Nawet czytanie tekstów innych blogerów, których szanuję i poważam w kontekście czytanej równocześnie książki po prostu mi nie idzie. Nie jestem w stanie przebić się poza parę pierwszych zdań tekstu któregokolwiek z blogerów. A przecież jeszcze niedawno niektóre teksty tych samych ludzi czytałem chętnie, wnikliwie i z zainteresowaniem.
Wychodzi niestety na to, że jak w tytule mojej notki. To wszystko już było, tyle tylko, że powtarza się jako farsa. Niesiołowski z Kucem i Palikotem nie są Urbanem, chociaż posługują się identycznym zestawem argumentów i identyczną frazeologią, to jednak nie mają takiej mocy sprawczej, żeby sprowokować i spowodować zabójstwo kogoś z ich punktu widzenia niepożądanego. Z drugiej strony czytanie o kolejnych matactwach władzy, zaniechaniach przy śledztwie Smoleńskim, totalne olewanie i postponowanie tych kilku milionów wyborców, którzy głosowali na oponentów - przecież to nic nowego. To wszystko już było, w związku z czym nie ma się chyba czym podniecać.
Osiągnąłem stan, w którym z całym spokojem mogę zasiąść nad brzegiem rzeki i spokojnie zaczekać aż spłyną trupy moich wrogów, co niewątpliwie się stanie. Podwyżka podatku VAT jako ratunek dla budżetu jest tego niechybną zapowiedzią. Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy PO gdy zostaną walnięci po kieszeni i to tak ostro walnięci to jednak pewne treści do nich dotrą.
Jednocześnie muszę powiedzieć, że przestałem się ograniczać w rozmowach z ludźmi reprezentującymi przeciwną opcję polityczną - najzwyczajniej w świecie mówię, że trzeba hołotę pogonić precz, czym zamykam dalszą dyskusję. Uprzednio starałem się argumentować, w miarę logicznie wyjaśniać i tłumaczyć, Teraz przestałem się bawić. Nie ma o czym rozmawiać ani z PO ani z ludźmi na nich głosującymi - to hołota.

05 lipca 2010

wyczyn pewnego osobnika, jeszcze o wynikach wyborów

Pewne indywiduum wykrzyczało dzisiaj, że osobą odpowiedzialną za tragedię pod Smoleńskiem jest nieżyjący prezydent. Oraz, że tenże zmarły ma na swoich rękach krew pozostałych 95 osób.
Są dwie możliwości.
Albo ta wypowiedź jest (ma być) osłoną medialną dla faktu, że premier Tusk i marszałek Komorowski mają zostać przesłuchani przez prokuraturę w kwestii tejże tragedii.
Albo jest to działanie obliczone na sprowokowanie kogoś, kto takim tekstem zostanie maksymalnie wnerwiony i dokona rękoczynu wobec tegoż osobnika. Co doprowadzi do łatwego stwierdzenia, że owszem, może i Jarosław Kaczyński się zmienił, ale jego elektorat jest agresywny, brutalny, chamski i żądny krwi.
Od siebie powiem jedno, tak od serca, jak się w niedalekiej przyszłości zejdzie z tego świata komuś takiemu jak Kutz, Wajda, Niesiołowski to pójdę i nasram na ten grób. To będzie jedyna adekwatna odpowiedź na wyczyn tego indywiduum.

W kwestii wyborów.
Oglądając mapkę z zobrazowanym poparciem dla kandydatów wszyscy komentatorzy mówią, że Kaczyński wygrywa w dawnym zaborze rosyjskim, natomiast Komorowski w dawnym zaborze pruskim. Niby racja, ale nie do końca.
Wszak w Galicji (zabór Austryjacki) wygrywa równie Kaczyński. Ciekawie się robi, gdy uświadomimy sobie, że Komorowski wygrywa tam gdzie zostali przesiedleni ludzie z dawnych kresów wschodnich II RP. Właśnie tam. To o tym obszarze naszego kraju profesor Krasnodębski w swoim "Eseju o duszy Polskiej" napisał, że ci ludzie te tereny zamieszkujący zostali wykorzenieni, są takimi ludźmi, którzy nie są związani z historią, tradycją itd. itp. To są te same obszary, na których jest dużo wsi ze strukturalnym bezrobociem, po byłych PGR-ach.
Jeszcze ciekawiej się robi, gdy nałożymy na to mapkę zdawalności matury w bieżącym roku. Zadziwiająca zgodność.

No to mamy problem

Wybory prezydenckie wygrał Bronisław Komorowski. Pełnia władzy znalazła się po jednej stronie sceny politycznej. Przy czym oczywiście nie mam na myśli PO. PO jest tylko usługowym szyldem dla tego co nazywamy salonem (michnikowszczyzną, układem).
Partia, która jest emanacją salonu, partia posiadająca całkowite i bezwzględne poparcie mediów wzięła pełnię władzy. Oczywiście pojawiają się głosy, że analogiczna sytuacja już miała miejsce i to dwukrotnie, raz gdy rządził PiS a prezydentem był Lech Kaczyński i drugi raz gdy rządziło SLD a prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Otóż nic bardziej błędnego. W obu tych przypadkach rząd i prezydent nie byli tak związani, głównie nieformalnie, z establiszmętem medialno - towarzyskim jak obecnie.
Tusk przed II turą prosił o 500 dni spokoju, nie będę ukrywał, że bardzo źle mi się to skojarzyło z owymi 100 dniami spokoju, o które wzywał w swoim czasie Jaruzelski gdy już skupił pełnię władzy w swoim ręku. Teraz tak samo pełnia władzy jest w jednym ręku.

Pojawiają się głosy, że teraz PO nie będzie miała już żadnej wymówki i że będą musieli się wziąć do roboty.
Nic bardziej mylnego. Już zaczynają się usprawiedliwienia.
A to o tym, że na jesieni wybory samorządowe, a parlamentarne już za rok i wszystko to z takim domyślnym podtekstem, że przecież nie można podjąć trudnych i ciężkich reform w ostatnim roku kadencji sejmu, bo nie ma się szans na ponowne zwycięstwo.
Pojawiają się również inne ciekawe głosy, że ten kryzys, co go nie ma, nie było i nie będzie, to jednak może nas dosięgnąć i to właśnie w przyszłym roku.

Dlaczego wybory zakończyły się sukcesem Bronisława Komorowskiego?
Ponieważ media użyły swoich wpływów w trochę inny sposób niż poprzednio, czego społeczeństwo nie zauważyło.
Sztuczka polegała na tym, że oczywiście straszono powrotem IV RP i tego krwawego zbira Kaczyńskiego, ale w ostatnim momencie tuż przed wyborami sondaże zaczęły dawać zwycięstwo Jarosławowi Kaczyńskiemu. Tym chwytem zmotywowano ludzi będących przeciwnikami Kaczyńskiego i PiS-u do masowego uczestnictwa w głosowaniu. To zaważyło. To niby nic nie znaczący ruch, ale niezwykle istotny, bo gdyby nadal sondaże pokazywały zwycięstwo Komorowskiego to pewna część ludzi nie pofatygowała by się do urn.

Równocześnie z zakończeniem tej kampanii i podawaniem kolejnych coraz bardziej precyzyjnych wyników przez PKW zaczyna się coś kolejnego - teksty o rozpoczęciu kolejnej (chyba wręcz podwójnej) kampanii wyborczej - do samorządów na jesieni tego roku i do parlamentu na jesieni roku przyszłego.
W ciągu ostatnich 5 lat, czyli praktycznie od podwójnych wyborów roku 2005 media stale podgrzewają atmosferę i utrzymują społeczeństwo na granicy nieomalże obłędu (zawału serca) strasząc tym co się może wydarzyć jeśli jeszcze tylko przez następne 5 minut mogli by rządzić przeciwnicy obecnej władzy. Powrót do władzy PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego osobiście uznawane jest za niewyobrażalne horrendum, które gdyby się wydarzyło to niewątpliwie oznaczało by koniec świata.
Za pół roku wybory do samorządów, za półtora wybory do sejmu. Jakich jeszcze sztuczek użyją media aby nadal utrzymywać ludzi w takim stanie wiecznego wzburzenia. Na ile jeszcze wystarczy im amunicji i kiedy ludzie zorientują się, że są to wszystko ślepaki - to ciekawe zagadnienie.