28 lutego 2012

Rozprawmy się z "polactwem"

Tekst ten dedykuję redaktorowi Ziemkiewiczowi, chociaż wypada przyznać, że RAZ jest tutaj figurą retoryczną. Po prostu, skoro On wprowadził termin "polactwo", no to jest pierwszym do bicia za nieadekwatność porównania, które wprowadził. Wielu innych publicystów używa tego epitetu i do nich również jest ten tekst.

Samo jądro Ziemkiewiczowskiego "polactwa", to brak dbałości współobywateli o dobro wspólne.
To prawda, ale gdzie i od kogo ludzie mieli się tego nauczyć?
Dawniej dziedzic sam doglądał, miał karbowych, ekonomów, plenipotentów, którzy o majątek dbali. W opozycji do zaradnego dziedzica RAZ przytacza kogoś od Gombrowiczów, który to posiadacz nie miał głowy ani ochoty zajmować się majątkiem a jedynie roztrwaniał (przepijał i przegrywał w karty wszystko co tylko było można) argumentując przy okazji, że "... przecież to wszystko i tak szlag trafi. ...". No cóż, nie można zaprzeczyć, że ten człowiek miał zdolności profetyczne, a może tylko zwykłego "nosa". I jeszcze jeden passus, gdy do dziedzica przychodzi ekonom i prosi o należne chłopom świadczenia "... nie dam Ci, bo nie mam. Weź wytnij trochę drzew z lasu i opędź bieżące potrzeby, ukradnij, zakombinuj. ..." Cytaty może nie dosłowne, bo z pamięci, ale oddają niewątpliwie sens.

To teraz popatrzmy na nasze współczesne społeczeństwo, na nasz kraj.
Dziedzic to władza, a społeczeństwo w swej masie to ci chłopi. Chociaż oczywiście pojedynczy człowiek może w pewnym momencie swego życia być władzą - dziedzicem, a w innych okolicznościach społeczeństwem - chłopem.

Nawet nie trzeba się zastanawiać pięciu minut, żeby dojść do wniosku, że ludzie szeroko rozumianej władzy, te elity, zachowują się jak ten Gombrowiczowski stryj, który wszystko przepija i przepuszcza. Jednocześnie dla swych najbliższych totumfackich tworzy prawo, które de facto uniemożliwia ściganie pewnych ewidentnie kryminalnych działań. "Weź se ukradnij, bo ja ci nie zapłacę. ...", ale i nie będę cię ścigał za to że coś skręciłeś.
Najświeższy przykład szefa NCS, pana Kaplera i ludzi, którzy sporządzili taką a nie inną umowę z tymże Kaplerem jest tego najdobitniejszym przykładem. Przecież w sensie moralnym to jest zwykła kradzież. Kapler mógł nie robić nic. Mógł nawet dzień po podpisaniu tej umowy dać wymówienie z pracy i tę premię i tak by dostał.

Ale spróbujmy to uogólnić. Jeżeli społeczeństwo - chłopi widzi takie działania na szczytach władzy, to co się dziwić, że postępuje tak jak postępuje.

A ja powiem więcej. Społeczeństwo w swej masie postępuje odwrotnie niż władza. Bo to właśnie ci drobni przedsiębiorcy, drobni sklepikarze, lekarze, aptekarze, adwokaci (ci, który nie obsługują rządu ani samorządu), właśnie ci ludzie wytwarzają dochód narodowy, płacą horrendalne podatki, są gnębieni przez 1001 kontroli i inspekcji. I pomimo tego nadal pracują, nadal płacą podatki, nadal starają się wykształcić swoje dzieci nie gorzej niż sami są wykształceni. Chociaż to ostatnie, czyli wykształcenie, jest coraz trudniejsze, bo poziom nauczania w szkołach jest systematycznie obniżany i trudno jest młodemu człowiekowi wyjaśnić, że pomimo tego iż ma same piątki i szóstki to jego wiedza w porównaniu do jego rodziców w tym samym wieku jest żenująco niska. A na dodatkowe nauczanie w domu również trzeba mieć czas.

To kto w końcu jest tutaj tym "polactwem'. Wprawdzie RAZ na kilku ostatnich odczytach wyraźnie stwierdził, że z tym epitetem został źle zrozumiany, ale z drugiej strony nie powiedział co miał naprawdę na myśli. Jednocześnie w samej książce są takie passusy, że nie ma według mnie wątpliwości iż miał na myśli ludzi prostych, wręcz prymitywnych.

Jest jeszcze jeden problem z RAZ-em i innymi publicystami. Otóż przykładają oni swoją miarę do ogółu i na tej podstawie opiniują. Otóż nic bardziej błędnego. Człowiek wykształcony humanistycznie zna i potrafi stosować takie pojęcia jak sofizmat, erystyka, logomachia, intoksykacja. A taki lekarz, inżynier czy informatyk już takich pojęć nie zna, że o wychwyceniu tych elementów z dyskusji prowadzonej live (debata polityków) nie wspomnę.

Społeczeństwo w Polsce jest według mnie podzielone na trzy warstwy.
1. Warstwa szeroko rozumianej władzy wraz z ich poplecznikami, tymi wszystkimi urzędnikami, celebrytami, artystami, którzy są korumpowani przez władzę. Tak właśnie ci ludzie są korumpowani, bo od władzy zależy czy dostaną etat, dofinansowanie do projektu artystycznego czy inny grant. To jest właśnie korupcja w sensie nowoczesnym. Już nie walizka z pieniędzmi (chociaż takie rzeczy tez się zdarzają), ale oficjalna acz zdrowo zawyżona wypłata za wykonaną pracę.
2. Warstwa ludzi zobojętniałych na rzeczywistość. Nie chodzą na wybory, patrzą tylko czy im starczy do pierwszego, czy będą mieli na czynsz i lekarstwa. W sensie mentalnym to "muzułmanie". "Muzułmanami" nazywali współwięźniowie w obozach koncentracyjnych ludzi, wykończonych i wycieńczonych, takich, po których widać było, że stracili ochotę do życia, przestali walczyć. To swoją droga nic nadzwyczajnego skoro w Polsce żyje około 30 procent ludzi na granicy ubóstwa.
3. Reszta, czyli ci, którym jeszcze się chce. Zarabiają przyzwoicie, ale nie tak jak Kapler. Widzą wszystkie draństwa władzy, a swym uporem (głównie chłopskim) starają się coś zrobić. Chodzą na manifestacje patriotyczne i przestali się przejmować tym, że GW określa ich jako "faszystów".

To kto jest tym "polactwem" w efekcie. Bo według mnie ta łże elita, ci samozwańcy, którym się wydaje, że mogą wszystko.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

27 lutego 2012

Nieobecność, czyli wyższy stopień obecności

Dodatkowe informacje, które dzisiaj wypłynęły za sprawą Naszego Dziennika (źródło) mają pewną mało zauważalną konsekwencję.
Otóż we wszystkich (całych dwóch) opracowaniach biografii Lecha Wałęsy stoi jak wół, że Lech Wałęsa został wykreślony z ewidencji SB w 1976 roku. Podają tak zarówno w swej pracy Cenckiewicz & Gontarczyk jak i niezależnie Zyzak.
Charakterystyczne jest również to, że w nagranej rozmowie padają słowa, że Andrzej Gwiazda twierdzi iż cały strajk z 1980 roku był sterowany, a na pewno inspirowany przez SB (wykład Andrzeja Gwiazdy w Węgrowie - dostępny w sieci).
Wykład Andrzeja Gwiazdy
Takie słowa padają w tym nagraniu pomiędzy Tobiaszem a Lichodzkim.
Należy podkreślić, że trudno jest zarzucić brak sensu rozumowaniu A. Gwiazdy gdy o tym mówi.

Ważnym elementem, który umyka większości komentatorów staje się to, że tezy zawarte w książkach duetu Cenckiewicz & Gontarczyk i w pozycji Zyzaka stają się co najmniej dyskusyjne.
Przede wszystkim upada, a w każdym razie staje się mocno wątpliwa, teza o wyrejestrowaniu Wałęsy z zasobów SB w 1976 roku.
Natomiast na porządku dziennym staje teza, że ktoś przejął agenta. Tym ktosiem mogła być bezpieka wojskowa, z którą zdaje się że Wałęsa miał już wcześniej do czynienia.

Tak więc nieobecność Wałęsy w zapisach SB jako płatny informator Bolek staje się de facto wyższym stopniem obecności.

Jest jeszcze jeden element, który według mnie dziennikarze Naszego Dziennika winni sprawdzić zanim puszczą taki materiał. Otóż nie ma takiej możliwości żeby admirał Waga (wtedy pewnie jeszcze admirałem nie był) sam powoził tą motorówką, sam ją cumował do brzegu, sam spuszczał trap. Admirał Waga nie żyje od kilku lat (zmarł w 2008), ale na tej motorówce to powinni być jeszcze jacyś inni oficerowie i marynarze. Do tych ludzi można dotrzeć, popytać ich. Żeby nie mieć informacji pochodzącej z jednego źródła.
Tu zdaje się, że wiedza taka wcale nie jest ani aż taka tajna ani nikomu nieznana.
Oto odpowiedni fragment:
"Zresztą swego czasu wkleiłem wywiad z gościem, który o tym mówi dość dokładnie i nawet podaje nazwisko oficera, który tą motorówką Wałęsę dowoził, a teraz żyje sobie w Gdyni starając się nikomu nie wejść w oczy, bo taka wiedza jest, przyznajmy, dość niezdrowa. ..." (źródło).

Redaktorzy z Naszego Dziennika chyba się specjalnie przy tym nie napracowali, bo samo przejrzenie sieci może dać dużo więcej niż najbardziej nawet niewiarygodne "dojście" w ABW, które oby nie było takim na jakie trafił Sumliński.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

Lustra, przykrywki, ściema czy prawda

Nasz Dziennik (żródło) publikuje informacje o rozmowie nieżyjącego pułkownika Tobiasza i Aleksandra L. (należy podejrzewać, że chodzi o Aleksandra Lichodzkiego - antybohatera książki Sumlińskiego). W czasie tej rozmowy, która była rejestrowana (DLACZEGO?) obaj oficerowie WSI rozmawiają o dostarczeniu motorówką marynarki wojenne do stoczni Lecha Wałęsy na strajk w 1980 roku. Pada nazwisko admirała Romualda Wagi (niestety już nieżyjącego - zmarł w 2008 roku).
W sumie powinniśmy się cieszyć, że pewne sprawy wychodzą na światło dzienne. Tylko, że przeczytawszy uprzednio książkę Sumlińskiego można mieć wątpliwości. Bo przecież redaktorzy z Naszego Dziennika nie wdarli się do centrali ABW, która dysponuje tym nagraniem, tylko najprawdopodobniej mają w ABW informatora. Oby nie był to taki informator jakim okazał się być wobec Wojciecha Sumlińskiego Aleksander Lichodzki. Wszak to dzięki podesłaniu do tygodnika Wprost, w którym w owym czasie pracował Sumliński nie doszło do kompromitacji Kwaśniewskiego na komisji śledczej, gdzie Kwaśniewski miał zeznawać, a po artykule (głównie chodziło o zdjęcia) we Wprost odmówił stawienia się przed komisją.

No więc niby powinniśmy się cieszyć, ale ja mam dziwne uczucie dwuznaczności sytuacji. Bo niby Wałęsa jest broniony przez establiszmęt (tak, tak bardziej męt niż establisz), ale co chwila coś wyłazi spod dywanu.
Dlaczego akurat teraz te materiały się ukazują (są publicznie ujawniane)?
Co mają przykryć, obraz czego zaciemnić, od czego odwrócić uwagę opinii publicznej. To są pytania, które mi się w tym momencie lęgną w głowie.

Sam Wałęsa w sensie politycznym to czas przeszły dokonany, ale na symbolu Wałęsy jako niezłomnego i jednoosobowego pogromcy komuny zbudowany jest cały system.
Walka bezpieczniackich gangów? - możliwe.

Przypomniała mi się w związku z tym postać Jamesa Angletona - wieloletniego (20 lat) szefa kontrwywiadu CIA, który został zmuszony do odejścia ze służby gdyż jego szukanie kretów paraliżowało zwykłe działania CIA.

Czy wszyscy są "lustrami" (zwrot Angletona oznaczający podwójnego agenta), czy wszystko jest przykrywką i ściemą dla innych akcji?
Pewnie nie, ale niepokój pozostaje.
Pozostaje niepokój, że ujawniając dalsze dowody na agenturalność "Bolka" - Wałęsy ktoś chce coś przy okazji ugrać.

Chwała dziennikarzom z Naszego Dziennika, że do takich materiałów docierają. Ale znając relacje Sumlińskiego z tego czym się kierują bezpieczniacy dostarczając takich materiałów, to ja bym potrzymał taką informację pod kocem, a choćby i miesiąc (oczywiście nie wiem czy tak nie zrobiono.


Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

22 lutego 2012

Syria?

Nie, wbrew pozorom nie chodzi o Syrię i ten reżim, który Syrią rządzi. Czy to jest swoją drogą "reżim" to nie wiem, nie rozmawiałem z żadnym Syryjczykiem, który by mi mógł coś wiarygodnego powiedzieć, a słuchanie przekazu medialnego w tej kwestii jest równie sensowne jak wiara w to, że Irak miał broń masowej zagłady.

O co więc chodzi?
Chodzi o Iran i o zajadłą, niczym nieuzasadnioną, chęć Izraela aby być jedynym państwem w regionie, które posiada broń jądrową.
Syria jest tylko etapem, koniecznym skądinąd, aby móc zaatakować Iran, a konkretnie instalacje przemysłu nuklearnego znajdujące się w tym kraju. Konieczność zmiany rządu w Syrii lub wywołania tam rozruchów na skalę masową, tak aby skoncentrować działania państwa na kwestiach wewnętrznych i uniemożliwić działania zewnętrzne jest podstawą do tego aby atak na Iran się powiódł. Ponieważ Iran i Syria mają układ wojskowy, który sprowadza się do tego, że gdyby izraelskie samoloty zaczęły bombardować instalacje nuklearne w Iranie, to natychmiast z terytorium Syrii zostaje wystrzelona odpowiednia ilość rakiet na terytorium Izraela.
Problem polega na tym, że ilość tych rakiet, które ma Syria, jest tak odpowiednia, że ani Izrael, ani wspierające go USA nie mają w regionie dostatecznej ilości środków przeciw takiej ilości rakiet. Te syryjskie rakiety to nawet nie muszą być z bronią masowego rażenia - jest ich po prostu dużo. I to jest główny problem.
Problemem jest również irańska ropa, na której bardzo chętnie ktoś by położył łapę, bo jak w przypływie szczerości powiedział Szewach Weiss, to "niedopuszczalne aby Iran miał 50 procent światowych zasobów ropy" (cytat z pamięci).

Czyli w obecnej rozróbie nie chodzi de facto o Syrię i zaprowadzenie tam "demokracji" jak chcą nam wmówić media, a zupełnie o co innego. Pokazywane w mediach dantejskie sceny z Syrii może i mają miejsce, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby te zdjęcia nakręcono 10 lat temu zupełnie gdzie indziej - na przykład w Libanie. Nie takie wałki światowe media już robiły.

Oczywiście z naszego punktu widzenia jest problemem to, że Syria jest wspierana przez Rosję, ale to chyba nawet lepiej, że Rosja zajmuje się Syrią a nie nami.

Niepokojącym jest to, że w tamten rejon zostały przerzucone nasze F-16 niby to w celu ćwiczeń razem z lotnictwem Izraela.

Zobaczymy co z tego wyniknie.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

20 lutego 2012

Dziesięć lat

Kolejny dziesięcioletni okres dobiega końca. Z czego wynika poprawnie rozumując, że pora na kolejne przesilenie w naszym życiu społeczno - politycznym.
Dziesięć lat temu (no prawie dziesięć, bo to jednak był grudzień 2002) wybucha afera Rywin - Michnik. Wcześniejsze publikacje prasowe w prześmiewczej rubryce Mazurka & Zaleskiego we "Wprost" nie powodują żadnych reperkusji. Prawdziwy przełom następuje jednak później, gdy na skutek transmisji z posiedzeń komisji sejmowej ludziom się otwierają oczy.
Ale ja nie o tym, nie o aferze Rywin - Michnik, nie o historii, chociaż znajomość pewnych faktów historycznych bywa niezwykle pomocna w odnajdywaniu się we współczesności.
Narasta napięcie w społeczeństwie, ale nie tylko. W strukturach władzy również. To widać, słychać i czuć. Niektórzy politycy wyraźnie zaczynają się dystansować od poczynań "swojego" rządu (PSL), bo immunitet immunitetem, ale oklep po ryju można we własnym okręgu wyborczym zebrać. I parafrazując Sienkiewicza to ten, który natrzaska takiego posła to może mu powiedzieć, że " nie jako prywatnemu, ale jako posłowi właśnie", właśnie za działalność jako poseł, bo prywatnie to może iść z nim na wódkę choćby za pięć minut.

Różni osobnicy są przymierzani do odegrania roli mężów opatrznościowych. Gdybym nie widział kilku podobnych operacji wcześniejszych, to może i bym uwierzył, ale widziałem, to mnie tak łatwo nie jest nabrać.
Szczerze, to wygląda na pożar w burdelu i to taki fest pożar. Bo nie ma rezerwowej ekipy. Rezerwowej i wiarygodnej, wiarygodnej na chociażby pełną kadencję sejmową. Przecież ta banda od ryżego piłkarzyka to też jest piąty garnitur. Ludzie nie mający poczucia przyzwoitości, krzty honoru ani kindersztuby.

I teraz właśnie przychodzi moment dziesięcioletniego okresu rozliczeniowego. Kiedy to nastąpi konkretnie, tego nie wiem. Podejrzewam jedynie, że władza (system panujący) ma ochotę tym razem wyprzedzić działania "ulicy". Poświęcą ryżego, krzywdy mu wielkiej skądinąd nie robiąc, ale będą chcieli podstawić na jego miejsce kogoś innego. Tylko mówiąc szczerze nie mają kogo.
Schetyna - no wolne żarty, przecież ten osobnik nawet się porządnie wysłowić nie potrafi publicznie.
Osobnik z własnym sobowtórem w ręku - owszem gadanę ma, ale przecież na niego nie zagłosuje ta cała SLD-owska skleroza, bo ta skleroza jest dużo bardziej zachowawcza niż ci tak zwani prawicowcy - te mohery.

To będzie ciekawy rok.


Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

17 lutego 2012

BEŁKOT, czyli nie tylko minister Mucha

Tu (żródło) bełkot jaki wydaje z siebie rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Pomimo przesłania tydzień wcześniej mailem listy pytań, które mają być zadane.
Rzecznik Ministerstwa nie jest w stanie się przez tydzień czasu przygotować na pytania, których treść wcześniej zna.
Najlepsza jest końcówka, gdy pani rzecznik prosi reportera o wyłączenie nagrywania, reporter symuluje wyłączenie aparatury i padają znamienne słowa:
Redaktor: "pani jest pierwszą osobą z ministerstwa, która chciała ze mną rozmawiać"
rzecznik: "no nie dziwię się"

Ilość pauz i ciszy w tym materiale poraża. Ministerstwo nie jest w stanie wypracować spójnego stanowiska w podstawowych w sumie sprawach.

Jak i w jakich cenach mają kupować leki z aptek Domy Pomocy Społecznej.
Dlaczego ceny niektórych leków generycznych są droższe niż ich oryginalne odpowiedniki.
Przecież to są pytania podstawowe. I wbrew tytułowi tego wywiadu, to reporter wcale nie dociskał jakoś specjalnie pani rzecznik. Po prostu odczytał listę pytań jaką wcześniej przesłał mailem. Komfort pracy pani rzecznik był wysoki, ale jednak nie potrafiła sobie z tym poradzić. Potrafiła jedynie klepać wyuczoną formułkę o "ciągłej negocjacji i ciągłym obniżaniu ceny" - TO JEST WŁAŚNIE BEŁKOT.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

Nie podniecajmy się spadkiem sondaży rządu

Sondaże rządu i PO spadają. No i co z tego, czy to jest rok wyborczy - chyba jednak nie. Chodzą słuchy o wymianie ministrów, może nawet zmianie premiera - jak dla mnie bzdura totalna. I ja doskonale wiem, że Tusk nie jest samodzielnym bytem, a tylko frontmenem - człowiekiem wysuniętym na stanowisko, do którego de facto nie dorósł. Ale jednak skład rady ministrów to dobierał, przynajmniej w pewnym zakresie sam. Wybrał miernoty to ma.
Zmiana ministrów owszem wchodzi w grę, ale samego Tuska to raczej nikt nie ruszy. Bo z jednej strony jest za mocny, a z drugiej za słaby, taki słabosilny. Słaby, bo na serio to nie on rządzi, a silny bo nie ma realnej konkurencji we własnej partii.

Nie powinniśmy się podniecać wynikami sondaży, bo ani to rok wyborczy, ani te sondaże rzetelne.
Ponadto, gdyby ten system panujący vel układ vel salon się rzeczywiście sypał, to wtedy również Komorowskiemu  by spadało, a nie spada. A przecież to jest to samo środowisko, to jakim cudem Komorowskiemu nie spada. Pomimo tylu gaf, potknięć, pomimo błędów ortograficznych. A nawet wbrew wszystkiemu rośnie, jest na czele osób publicznych wobec których ludzie deklarują zaufanie.

Nie liczmy na to, że "wajcha została przestawiona". Co najwyżej kilku dziennikarzom pozwolono na napisanie paru słów prawdy, ale tylko paru słów, bo przecież nie całej prawdy - nawet jeżeli za całą prawdę przyjmiemy w tym momencie to wszystko co jest publicznie znane od dłuższego czasu. Nie dajmy się zwariować, tym dziennikarzom, którzy coś napisali i powiedzieli z dnia nadzień, a nawet z godziny na godzinę smycz może zostać skrócona i od razu karnie w szeregu będą chwalić Tuska jak chwalili do tej pory. I w następnym sondażu wszystko wróci do normy.

Dużo ciekawsza jest sprawa płk. Tobiasza, który był zszedł z tego świata w chwili jak najbardziej pożądanej dla Komorowskiego. Nic w sądzie powiedzieć nie zdążył, ani tym bardziej nie zdążył zdezawuować jego wcześniejszych wypowiedzi Wojciech Sumliński. A Sumliński już jednego gostka z tej ferajny załatwił udowadniając mu na sali sądowej właśnie, że całość jego zeznań to czysta żywa konfabulacja.
Należy mieć nadzieję, że sekcja zwłok płk. Tobiasza się odbyła, i to bynajmniej nie w takim trybie jak Andrzeja Leppera - gdzie prokuratura ma sporo do zarzucenia policji za sposób i tempo wykonywania pewnych czynności.

Trup zawsze ożywia akcję - tak jest przynajmniej w powieściach kryminalnych.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

11 lutego 2012

Wszystko jest polityką

Lub z polityki wynika.

Od ładnych kilku lat obserwuję niezbyt ciekawe zjawisko. Nawet na spotkaniach rodzinnych, mniejszych i większych, natychmiast gdy temat rozmowy schodzi na politykę to natychmiast pojawiają się głosy aby o polityce nie rozmawiać. Ludzie, a w każdym razie pewna część ludzi, wolą rozmawiać o tym ile kosztuje kilogram szynki i że jest ta szynka kiepskiej jakości. Gdyby się jednak dobrze zastanowili, to musieli by dojść do wniosku, że jakość i cena szynki to skutek POLITYKI.
Nasze zarobki, renty i emerytury są skutkiem takiej a nie innej POLITYKI. Jakość kształcenia w szkołach, na wszystkich poziomach, też jest kwestią wynikającą z POLITYKI.

Wszystko co nas otacza jest skutkiem jakichś decyzji politycznych. A ludzie wolą rozmawiać i narzekać na rzeczy, które są drugo, trzecio, a może i pięciorzędne i wynikają właśnie z POLITYKI. Wolą się nie zajmować rzeczami pierwszorzędnymi, czyli tym kto i jakie podejmuje decyzje polityczne.
Prym w takiej postawie wiodą zwłaszcza kobiety. Ktoś zaczyna mówić o jakimś posunięciu rządu, ktoś inny to kontruje i natychmiast podnosi się WRZASK, tak właśnie wrzask, nie mówcie o POLITYCE, bo się pokłócicie.
No może i by się można pokłócić, ale kłótnia, czyli żywiołowy spór, ostra dyskusja jest czymś normalnym, a nie zakazanym.

Spotykam się często z taką postawą i nie mogę wyjść z podziwu nad tym fenomenem. I mówię tu również o ludziach starszych, którzy nie mają pojęcia jakie opinie i na jakim poziomie są wyrażane na forach dyskusyjnych różnych portali.
Wydaje się, że zwłaszcza w przypadku osób starszych jest to zapamiętana lekcja z czasów komuny, gdzie jakakolwiek krytyka była natychmiast zamykana przez stwierdzenie jakiegoś partyjnego kacyka: "Ale proszę mi się tu polityką nie zajmować".
Ludzi oduczono zajmowania się rzeczami wspólnymi, choćby to zajmowanie się miało się ograniczyć do burzliwej dyskusji "u cioci na imieninach". A przecież nawet z takiej dyskusji w nic nie znaczącym gronie może wyniknąć coś pozytywnego, negatywnego również. Bo ktoś coś usłyszy, nawet czasami to może być jakiś szczegół, drobiazg i dzięki temu coś tam skojarzy i może zmienić poglądy. Może je zmienić na takie, jakie ja uznaję za pozytywne i pożądane i wtedy to będzie pozytyw z mojego punktu widzenia, a może też zmienić na przeciwne - wtedy z mojego punktu widzenia będzie to zjawisko negatywne.
Natomiast jeśli nadal nie będzie się wymieniać zdań, opinii, mówić o faktach, które wpływają na nasze życie codzienne, to będzie marazm, stagnacja - również umysłowa.
I to jest najgorsze co nam może grozić - marazm i stagnacja - takie taplanie się w bajorku bez przepływu czystej wody, coraz więcej mułu i zero ożywczego prądu, to nam grozi jeżeli nie będziemy rozmawiać, a nawet i drzeć się na siebie w czasie burzliwej rozmowy.
Bo lepiej drzeć się na siebie mówiąc o rzeczach ważnych niż miło się uśmiechać rozmawiając niby to kulturalnie o pierdołach.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

07 lutego 2012

Do czego zmierza system szkolnictwa w Polsce

Chyba już można pokusić się o pewne przybliżone przewidywanie przyszłości na temat tego jak będzie wyglądał system szkolnictwa w Polsce za 10, a być może nawet za 20 lat.
Ostatni rocznik był tekstem, który napisałem w związku z nadejściem zmienionego programu, a właściwie zmienionej podstawy programowej, która dotarła do poziomu licealnego.
Chyba jednak najważniejszym tekstem jaki napisałem na temat systemu szkolnictwa był tekst pod tytułem "Trzecia próba", w którym scharakteryzowałem podejmowane wcześniej, oraz porównałem do obecnej, metody wynaradawiania Polaków.

O kwestiach nauki w Polsce pisałem również tu i tu.

Ale teraz po uzyskaniu bardziej dogłębnej informacji mogę pokusić się o pewne uogólnienia i przewidywania przyszłości.
Celem najnowszego obniżenia poziomu kształcenia jest deprecjacja państwowych szkół poziomu licealnego.
Dotychczas sytuacja była taka, że owszem szkoły podstawowe i gimnazja prywatne były statystycznie lepsze od państwowych, ale już licea prywatne to nie dorastały do pięt szkołom państwowym. Zaniżenie poziomu kształcenia, które właśnie dotarło do liceów spowoduje, że szkoły państwowe, które będą miały obowiązek realizować program nie będą w stanie konkurować z liceami prywatnymi. Licea prywatne po prostu będą realizować rozszerzony program nauczania i nikt im tego nie zabroni. Natomiast państwowe nie będą mogły realizować nic ponad program ustalony przez MEN.
Za mniej więcej trzy lata wszelkie rankingi szkół zaczną się zmieniać. Według punktacji "Perspektyw" zaczną przodować licea prywatne - a jest to chyba jedyny sensowny ranking, który ocenia szkołę na podstawie tego ilu jej absolwentów dostało się na studia wyższe państwowe czyli bezpłatne.

Można przyjąć, że w czasie najbliższych 10 lat odsetek osób, które dostaną się na studia po skończonych liceach państwowych znacząco spadnie. Jednocześnie szkoły prywatne staną się dużo bardziej chętnie wybierane przez rodziców dla swoich pociech, co automatycznie spowoduje, że właściciele tych placówek będą mieli łatwą motywację żeby podnieść czesne.
Nastąpi równocześnie rozwarstwienie poziomów kształcenia w placówkach państwowych i prywatnych. W państwowych będzie realizowany program według wytycznych MEN, a prywatne będą coraz bardziej śrubować wymagania. Dojdzie do tego, że uczelnie wyższe będą chętniej przyjmowały absolwentów szkół prywatnych, nawet jeśli ci będą mieli gorsze wyniki z egzaminu maturalnego niż tych najlepszych po liceach państwowych.
W pewnym momencie być może zostanie nawet zostaną przywrócone egzaminy w szkołach wyższych - prawdopodobnie na takie rozwiązanie będą naciskać rektorzy.

W perspektywie około piętnastu lat przewiduję chęć sprywatyzowania szkół wyższych. Będzie to swoiste domknięcie systemu szkolnictwa w Polsce.
Prywatne podstawówki, prywatne gimnazja, prywatne licea i na koniec prywatne uczelnie wyższe. Wszystko za grube pieniądze. A ponieważ systemu stypendialnego nie ma i nie będzie to ludźmi wykształconymi będą "sami swoi".

Nikt spoza nowej nomenklatury się nie prześlizgnie. Prędzej ktoś naprawdę zdolny ukończy studia w Londynie, Paryżu, Zurichu czy gdzieś w USA niż da radę przebić się w Polsce.

Oczywiście nie bez znaczenia dla tych działań jest fakt, że ludźmi słabo wykształconymi jest łatwiej powodować.

Tu wypada zacytować fragment programu jaki opracowano w Urządzie do spraw Rasowo-Politycznych NSDAP, zaprezentowany 25 listopada 1939 roku:

„Uniwersytety i inne szkoły wyższe, szkoły zawodowe, jak i szkoły średnie były zawsze ośrodkiem polskiego szowinistycznego wychowania i dlatego powinny być w ogóle zamknięte. Należy zezwolić jedynie na szkoły podstawowe, które powinny nauczać jedynie najbardziej prymitywnych rzeczy: rachunków, czytania i pisania. Nauka w ważnych narodowo dziedzinach, jak geografia, historia, historia literatury oraz gimnastyka, musi być zakazana”

Prawda, że piękny tekst, zwłaszcza ten fragment o szowinizmie.

Biorąc pod rozwagę podstawę programową jaką wdrożyła pani minister Hall, to szowinizmu już na polskich wyższych uczelniach i w liceach nie będzie. Nie będzie, bo ilość godzin jakie są poświęcane na naukę historii została tak okrojona, że trudno mówić o jakiejkolwiek wiedzy młodych ludzi, którzy tak przygotowany program będą mieli za zadanie opanować.A młody człowiek nie posiadający wiedzy elementarnej na tematy historyczne nie będzie w stanie prawidłowo oceniać obecnie rządzących. I o to właśnie chodzi.

A jednocześnie należy wspomnieć, że są szkoły prywatne, które niezwykle starannie przygotowują młodych ludzi do rządzenia właśnie. Gdzie dogłębnie uczy się historii, gdzie młodzi ludzie zapoznają się z podstawami retoryki, poznają na przykładach czym są sofizmaty, i jak prowadzić dyskusję nawet używając chwytów erystycznych.

Gdzie wykłada się przedmiot o nazwie "medioznawstwo", ze szczególnym uwzględnieniem tego jak media kreują rzeczywistość.


No tak to wygląda proszę państwa


Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

06 lutego 2012

Krzysztof R.

Przy okazji zaginięcia i śmierci małej Madzi w Sosnowcu dał o sobie znać ponownie niejaki Krzysztof R. Nie będę oceniał działań tego osobnika w tej sprawie, bo po prostu mam za mało danych, żeby takiej uczciwej oceny dokonać.
Przytoczę natomiast te fragmenty, które napisała komisja sejmowa do zbadania "Sprawy Olewnika".
Źródło: Rebelya

7.1. Działania Biura Detektywistycznego Krzysztofa Rutkowskiego

Poza właściwością Komisji znajdowała się działalność agencji detektywistycznych zaangażowanych przez rodzinę Olewników w poszukiwanie Krzysztofa Olewnika, niemniej jednak Komisja obowiązana jest dokonać oceny w jakim zakresie miały one wpływ na prowadzone przez policję i prokuraturę postępowania karne w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika.
Rodzina Olewników zdecydowała się poprosić o pomoc popularną w środkach masowego przekazu agencję detektywistyczną Krzysztofa Rutkowskiego.
Po nawiązaniu kontaktu telefonicznego rodziny Olewnika z Krzysztofem Rutkowskim, na jego polecenie zastępca kierownika Biura Detektywistycznego „Rutkowski” w Warszawie Andrzej Rojewicz skierował na miejsce zdarzenia czterech pracowników Biura, którymi miał kierować Sławomir Paciorek.
Z zeznań Rojewicza złożonych w prokuraturze wynika, iż sprawy dotyczące uprowadzeń prowadzone były bezpośrednio przez właściciela firmy Krzysztofa Rutkowskiego, a rola warszawskiego biura ograniczała się jedynie do pośrednictwa w przepływie ewentualnych informacji dotyczących danej sprawy.
Pracownicy Biura Detektywistycznego „Rutkowski” na miejsce zdarzenia przybyli 27 października 2001 roku i przebywali tam około miesiąca.
Sam Krzysztof Rutkowski na miejsce zdarzenia nie przybył, a pierwszy bezpośredni kontakt z rodziną Olewników miał 1,5 roku później, gdy rodzina domagała się raportu z realizacji czynności wykonanych w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika.
Jak wynika z zeznań złożonych przed Komisją przez Sławomira Paciorka, domniemanego kierownika grupy detektywistycznej w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika, jego rolą było koordynowanie działań między Biurem a policją oraz porywaczami i rejestrowanie rozmów prowadzonych między porywaczami a rodziną.
Pozostali członkowie grupy detektywa Rutkowskiego zostali ulokowani w domu porwanego, oddalonym o ok. 400 metrów od domu rodziny Olewników.
Sławomir Paciorek w swoich zeznaniach stwierdził, że nie wiedział jakie zadania przejmują pozostali członkowie grupy Rutkowskiego. Jeden z członków tej grupy stwierdził, że wszystkie zadania były uzgodnione z Krzysztofem Rutkowskim.
Według zeznań członków rodziny Olewników, złożonych przed Komisją wynika, że pracownicy Agencji zdominowali działania mające na celu odnalezienie uprowadzonego Krzysztofa Olewnika. Udzielali oni instrukcji rodzinie jak ma zachowywać się w stosunku do porywaczy, jak i w stosunku do policji.
Włodzimierz Olewnik w trakcie swoich zeznań przed Komisją zeznał, że w pierwszym już dniu, jak tylko weszła ekipa Rutkowskiego, zdominowała ona ekipę policyjną, przejęła całą inicjatywę i udzielała rad rodzinie Olewników kto i jak powinien rozmawiać z porywaczami. W celu rejestracji tych rozmów zainstalowali nawet własny dyktafon cyfrowy.
Ekipa Rutkowskiego od samego początku przybycia na miejsce zdarzenia wywierała naciski na rodzinę porwanego w newralgicznych kwestiach takich jak m.in. prowadzenie negocjacji z porywaczami. Jednocześnie pracownicy firmy udzielając rodzinie wskazówek dotyczących prowadzenia negocjacji z porywaczami, sugerowali, by w jak największym stopniu izolować policję od zdobytych informacji, nagrań rozmów z porywaczami, czy też pozostałej korespondencji. Były to działania według Komisji prawie, że destrukcyjne, nie ułatwiające prowadzenia czynności przez policję, a raczej wręcz utrudniające i opóźniające bieg postępowania. Później się również okazało, że działania firmy „Rutkowski” pozbawiły śledczych istotnych dowodów śledztwa m.in. nagrań rozmów z porywaczami.
Nieco inną kwestią realizowaną przez ludzi Rutkowskiego było prowadzenie działań pozorowanych, których celem, według Komisji, było uzasadnienie swojego pobytu, a tym samym pobieranie dodatkowego wynagrodzenia od rodziny Olewników. Skutkiem tego typu działań było angażowanie policji do sprawdzania fałszywych informacji oraz weryfikacji fałszywych tropów. O tych działaniach świadczą zeznania złożone przez funkcjonariuszy policji pracujących przy sprawie.
Marek Kozanecki zeznawał, że napływały do niego informacje od policjantów, „którzy byli tam na co dzień i widzieli co ci panowie wyprawiają. Wyskakiwali, załóżmy na 10 minut, wracali, Panie Włodzimierzu jest potrzebne 10 tys. USD, mamy informację. Pan Włodzimierz, lekką ręką wypłacał te 10 tysiecy, panowie wyjeżdżali na 15 minut, pieniądze dostali, będzie jakaś informacja, trzeba to zweryfikować i na tym się kończyło.”
Ten sam funkcjonariusz w konkretnym przykładzie zobrazował sposób i technikę przekazywania informacji przez firmę Rutkowskiego: “pamiętam był jakiś wyjazd, gdzieś na stację CPN, gdzie rzekomo Krzysztof miał był widziany w towarzystwie jakichś mężczyzn (...) Pamiętam, że rozmawialiśmy z jakąś kelnerką czy barmanką, która stwierdziła: Panowie co tu robicie? Dwa dni wcześniej byli ludzie od Rutkowskiego, dwa lub trzy dni wcześniej. Oni już to sprawdzali i się nie potwierdziło...”.
Tego typu działania firmy detektywistycznej K. Rutkowskiego w żaden sposób nie ułatwiały prowadzenia czynności wykrywczych, a wręcz przeciwnie, działania te powodowały, iż organy ścigania musiały skupić się na wyjaśnieniu celowości takich działań i rozważać wersję ewentualnej współpracy pracowników firmy z porywaczami.
Dość nietypową i specyficzną formę działań wykrywczych realizowanych przez firmę detektywistyczną K. Rutkowskiego było proponowanie współpracy z rodziną Olewników osób, które według pracowników firmy mogły przyczynić się do odnalezienia porwanego Krzysztofa Olewnika.
Do ekipy biura detektywistycznego dołączył 10 listopada 2001 roku, z polecenia Andrzeja Rojewicza (zastępcy dyrektora warszawskiego biura agencji detektywistycznej) Mikołaj Borkowski z Poznania, który został przedstawiony jako tzw. pracownik kontraktowy CBŚ. Jak później się okazało, ten człowiek nigdy nie pracował w instytucjach odpowiedzialnych za ściganie przestępstw i w tamtym czasie był bezrobotnym.
Kierujący grupą detektywistyczną Sławomir Paciorek ułatwił Borkowskiemu kontakt z rodziną Olewników. W trakcie rozmów M. Borkowski oferował swoją pomoc w trakcie namierzania miejsca, skąd sprawcy porwania kontaktują się z rodziną porwanego. Ofiarował on również zbieranie informacji związanych z uprowadzeniem oraz ustalenie DNA. Umożliwiono mu także kontakt z funkcjonariuszami policji.
Przed zaangażowaniem M. Borkowskiego do działań wykrywczych w sprawie o uprowadzenie Krzysztofa Olewnika informował on detektywów, że porwany był zaangażowany w handel narkotykami, a powodem porwania było nie wywiązanie się Krzysztofa Olewnika z jednej z transakcji. Większość działań M. Borkowskiego była fikcją służącą do wyłudzenia od rodziny Olewników 10 tys. złotych oraz telefonu komórkowego.

Podobną metodykę wprowadzenia do działań wykrywczych w tej sprawie innego „specjalisty” zastosował S. Paciorek w stosunku do Andrzeja Króla. S. Paciorek polecił go zięciowi Włodzimierza Olewnika, któremu przedstawił A. Króla jako wieloletniego współpracownika firmy detektywistycznej “Rutkowski”, i który miał się przyczynić do ustalenia sprawców przestępstw, w których wykrycie miała być zaangażowana ekipa Rutkowskiego.
Z ustaleń Komisji wynika, że udział A. Króla w czynnościach dotyczących uprowadzenia Krzysztofa Olewnika polegał na wyłudzeniu od rodziny kwoty miliona złotych, a efekt jego działań był żaden. A. Król, bez najmniejszych skrupułów, wykorzystał sytuację rodziny, przekazywał fałszywe, niczym nie poparte i niepotwierdzone informacje, a za każdą z nich żądał określonej sumy pieniędzy. Przez 1,5 miesiąca realizował swój plan, a policja oraz przedstawiciele firmy detektywistycznej “Rutkowskiego”, tolerowali te działania.
W efekcie działań rodziny doprowadzono do tego, że w maju 2004 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie oskarżyła A.Króla o wyłudzanie pieniędzy.
O lekceważącym stosunku Krzysztofa Rutkowskiego do sprawy może świadczyć fakt, że nigdy nie był on na miejscu zdarzenia, a jego kontakty z rodziną Krzysztofa Olewnika ograniczały się do rozmów telefonicznych.
Według Komisji, Krzysztof Rutkowski ponosi moralną odpowiedzialność za fakt podstawiania rzekomych informatorów, których jedynym celem było wyłudzanie kolejnych kwot pieniędzy.
Należy zaznaczyć, że koszty działań osób zatrudnionych lub pomagających detektywowi winna ponosić firma detektywistyczna, która podpisuje umowę ze zleceniodawcą.
W wyniku ustaleń Komisji ujawniono, że omawiany wyżej brak współpracy ekipy detektywa z policją dziwnie nie koreluje z rzeczywistymi relacjami jakie miał wcześniej Krzysztof Rutkowski z mazowiecką policją.
W trakcie swoich prac Komisja uzyskała od świadka Jerzego Dziewulskiego, przesłuchanego przez Komisję w dniu 5 marca 2010 informacje, że wcześniej, przed włączeniem się Krzysztofa Rutkowskiego do sprawy porwania Krzysztofa Olewnika miał on wręcz zagwarantowaną współpracę mazowieckiej policji, na co są stosowne dokumenty wewnętrzne policji. Według świadka Jerzego Dziewulskiego takie ustalenia odbyły się podczas spotkania w siedzibie Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu w dniu 6 marca 2001 roku, gdzie kierownictwo komendy wraz z detektywem Rutkowskim omówiło zasady współpracy.
Komisja wystąpiła więc do MSWiA o wskazanie pisma i przekazanie pełnej dokumentacji dotyczącej tego spotkania. Z informacji MSWiA wynika, że „oryginał pisma L.dz. 0-337/01 z dn. 7.03.2001 dotyczącego współpracy z firmami detektywistycznymi skierowany do komendy miejskiej i komend powiatowych został wybrakowany w dn. 7.03.2002 protokołem nr 51 i zniszczony w dn. 31.03. Kserokopię przekazaną Komisji odnaleziono w KPP w Wągrowcu. Nie odnaleziono innej dokumentacji z odbytego 6.03.2001 w KWP w Radomiu spotkania dot. współpracy policji z firmami detektywistycznymi”. Oto treść dokumentu, który zachował się jedynie w Komendzie Powiatowej Policji w Wągrowcu.
Z pisma wynika, że 6 marca 2001 roku w KWP w Radomiu odbyło się spotkanie z udziałem zastępcy dyrektora Departamentu Analiz i Kontroli MSWiA, Kierownictwa KWP i Detektywa Krzysztofa Rutkowskiego dotyczące współpracy policji z firmami detektywistycznymi. Celem spotkania było wypracowanie modelu współdziałania w czasie obsługi najpoważniejszych przestępstw przez Policję i współdziałanie z przedstawicielami firm detektywistycznych reprezentujących poszkodowanych poważnymi przestępstwami (uprowadzenia, wymuszenia). W czasie spotkania wyznaczono zastępcę naczelnika wydz. Kryminalnego KWP podk. Remigiusza Mindę do koordynacji działań przy realizacji w/w spraw jak również do kontaktów z firmami detektywistycznymi na terenie woj. mazowieckiego. Komendant Zdzisław Marcinkowski w piśmie tym polecił przekazywać informacje o występujących w sprawach na tym terenie firm detektywistycznych i informować koordynatora o „treści informacji przekazywanych przez firmy detektywistyczne”. Zastrzeżono przestrzeganie przepisów kpk dot. zabezpieczania dowodów. Z dokumentem zapoznano funkcjonariuszy pionu kryminalnego 27.03.2001.
Dla świadka Jerzego Dziewulskiego zeznającego przed Komisją to dowód na specjalne traktowanie Krzysztofa Rutkowskiego. Zeznał: „to pismo jakby odzwierciedla jedną rzecz – specjalny stosunek Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu do jednego człowieka, który ma reprezentować całą Polskę, jeżeli chodzi o detektywów i stowarzyszenie detektywów”. Jeżeli, rzekomo, twierdził przed Komisją Dziewulski, to spotkanie i takie pismo miało służyć poprawieniu współpracy z firmami detektywistycznymi na polu walki z wymuszeniami i uprowadzeniami - to jednak nikt o nim nie wiedział w stowarzyszeniu detektywów.

7.2 Działania agencji detektywistycznej Marcina Popowskiego

Drugim detektywem, który w nieco innej formie uczestniczył w działaniach wykrywczych w sprawie uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika był Marcin Popowski, który działalność detektywistyczną rozpoczął w roku 1996 mając 25 lat, i który nigdy wcześniej nie zajmował się zawodowo ściganiem sprawców przestępstw. Z zeznań złożonych przez niego przed Komisją wynika, że pośrednikiem w nawiązaniu kontaktu z Włodzimierzem Olewnikiem był poseł Jerzy Dziewulski.
M. Popowski poinformował go, że posiada informacje na temat porwania Krzysztofa Olewnika. Efektem tej rozmowy była propozycja J. Dziewulskiego, aby S. Popowski te informacje przedstawił bezpośrednio rodzinie Olewnika.
Włodzimierz Olewnik w trakcie przesłuchania przed Komisją, potwierdził fakt spotkania z detektywem M. Popowskim. Jednak w jego ocenie M. Popowski nie posiadał żadnych informacji na temat uprowadzonego Krzysztofa Olewnika.
W dalszych kontaktach z rodziną Olewnika, Popowski oferował obserwację Pazika oraz doradztwo w zakresie składania wniosków dowodowych. Obie propozycje nie zostały zaakceptowane przez rodzinę porwanego.
Dokonując analizy działań detektywa w tej sprawie nie można obojętnie przejść obok kontaktów Popowskiego z funkcjonariuszami policji.
W ramach prowadzonego śledztwa Prokuratura Okręgowa oskarżyła M. Popowskiego, jak i dwóch policjantów (jeden z KSP, drugi z CBŚ) o niezgodne z prawem wykorzystywanie danych osobowych zawartych w Krajowym Systemie Informacji Policyjnej.­

Mój komentarz.
Komisje sejmowe zostały dosyć skutecznie ośmieszone, ale zdarza się jak widać z powyższego tekstu, że takie komisje mogą wykonać sensowną pracę. I pomimo negatywnej oceny tego osobnika przez było nie było komisję sejmową taki ktoś jest promowany w mediach, a funkcjonariusze policji nie widzą nic dziwnego, że w sumie cywil pałęta się po terenie ich działalności.


Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

05 lutego 2012

Zdziczenie, a może po prostu retorsja

Po śmierci Wisławy Szymborskiej zaroiło się w internecie od wpisów, które wytykają zmarłej jej niezbyt chwalebną przeszłość. Część osób, które się nie godzą na takie wypowiedzi postanowiła zaprotestować.
Na portalu Niepoprawni.pl kilku blogerów ostentacyjnie zamieściło notki, których główny sens sprowadza się do tego, że z chamami nie będą się pospolitować i że w naszej kulturze o zmarłych albo dobrze, albo wcale.
Tylko zastanówmy się przez 5 sekund kto i to całkiem niedawno zanegował zasadę nie wyrażania złej opinii o zmarłych.
"Jak nie wyląduję, to mnie zabije", "tak lądują debeściaki", "pijany generał w kokpicie dyszał nad pilotami" - wystarczy?
A przecież gdy po raz pierwszy padły te "cytaty" to ci, którzy je niby wygłosili jeszcze nie zostali pochowani.
Czyli zaczęła strona przeciwna, która w dodatku posłużyła się kłamstwem, podczas gdy ci, którzy opisywali wyczyny Pani Szymborskiej to się jednak z prawdą nie mijali.

To jaki jest bilans tego wytykania przeszłości Pani Szymborskiej - nie wiem.
Ale według mnie istnieje uzasadnione podejrzenie, że parę osób dowiedziało się przy okazji jaką drogę ideową przeszła w swoim życiu. Bo przecież w szkole tego im nikt nie powiedział. Ostentacyjne odejście kilku blogerów wydaje się ceną do zapłacenia za może i niesmaczne kilka wypowiedzi innych piszących w internecie.

Że nie powinniśmy się zniżać do poziomu tych, którzy pluli i plują na Smoleńsk - wielce dyskusyjna teza. Chama trzeba lunąć w pysk, aby znał swoje miejsce - no niestety taka jest prawda, trzeba się zniżyć do poziomu chama i pierdolnąć tak żeby się nogami nakrył, wtedy może chociaż na 5 minut znormalnieje.

Czyli co, zdziczenie, jednak raczej retorsja. Retorsja na chamstwo drugiej strony, retorsja na chamstwo i kłamstwo.
Oni wdeptują w błoto "naszych", dobra, my też możemy wdeptać w błoto każdego "ich". Nie mamy aż takiej siły oddziaływania w mediach, nie szkodzi - czyta takie portale coraz więcej ludzi. I może ktoś się zastanowi i zanim zawierzy kolejnemu "świeckiemu świętemu" i "autorytetowi moralnemu na telefon" to pomyśli, bo skoro laureatka Nobla ma tyle za uszami, to może i laureat Oskara też ma coś wstydliwego w życiorysie (a ma, oj ma). "Pierwszy niekomunistyczny premier" też ma życiorys raczej niezbyt chwalebny w pewnych punktach - skądinąd w pewnej części tych samych co i Szymborska.

No to co, pięknoduchy o zmarłych tylko dobrze albo "morda w kubeł - nie bulgotać". Według mnie dostatecznie długo, a nawet za długo, pozwalaliśmy na podwójne standardy.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

03 lutego 2012

Ostatni rocznik

Tak, ten rocznik, który w tym roku jest w pierwszych klasach licealnych oraz innych typach szkół ponadgimnazjalnych jest ostatnim rocznikiem, który jeszcze coś może osiągnąć.
To są młodzi ludzie, którzy jeszcze nie czerwieniąc się ze wstydu będą mogli powiedzieć, że mają WYKSZTAŁCENIE OGÓLNE. Następne rocznik już tego o sobie powiedzieć nie będą uczciwie mogły.
Różni publicyści napisali o tym tu , tu oraz tu.
Ja o zagadnieniu poziomu szkolnictwa pisałem na przykład tutaj.
Mogę tylko powtórzyć konstatację mojego kolegi, obecnie dziekana jednego z wydziałów Politechniki Warszawskiej: "... Ludzie kończący teraz licencjat, czyli trzyletnie studia inżynierskie mają mniejszą wiedzę z przedmiotów podstawowych, takich jak matematyka, fizyka, niż my gdy kończyliśmy liceum w 1981 roku. ...".
I kolejne zdanie tego samego kolegi: "... Jeśli mam do czynienia z w miarę sensownym młodym człowiekiem, to mam 95 procent szans na to, że znam rodziców najdalej przez czwartych znajomych. ..."
Na Politechnice Warszawskiej, a należy podejrzewać, że na innych również, są dodatkowe zajęcia wyrównawcze z matematyki i fizyki, żeby ci, którzy sobie nie radzą mogli nadrobić. Za moich czasów tak zwane komplety wyrównawcze były na poziomie podstawówki i to  były zajęcia dla zupełnych kretynów.

I na to wszystko przychodzi kolejna "reforma" tym razem firmowana przez minister Hall i Tuska.
Powiedzmy, że nawet będą w stanie wdusić taki zasób wiedzy w klasach matematyczno fizycznych aby młodzi ludzie dorównali poziomem z przedmiotów kierunkowych maturzystom z roku 1981 i wcześniejszych. Powiedzmy, że to się uda, chociaż szczerze wątpię. Tylko, że z samego faktu umiejętności rozwiązywania całek i równań różniczkowych nie wynika, że człowiek jest WYKSZTAŁCONY OGÓLNIE.
Przecież to jest kolejna "reforma" obliczona ewidentnie na OBNIŻENIE poziomu kształcenia.

Przewidywane konsekwencja.
Istnieje cała sieć szkół licealnych prywatnych, które kształcą na przyzwoitym poziomie, ale żeby tam się dostać to trzeba mieć pieniądze.
Studia płatne medyczne w Warszawie kosztują 170'000 (słownie: sto siedemdziesiąt tysięcy). kogo stać na takie studia, tych którzy mają pieniądze. A to nie są ceny, które pokrywają rzeczywiste koszta szkolenia. Czyli te ceny mogą tylko wzrosnąć.
Za 10 lat koszt rzeczywistego wyszkolenia młodego człowieka żeby był rzeczywiście WYKSZTAŁCONY najprawdopodobniej będzie oscylował w okolicy miliona złotych (według dzisiejszych cen i dzisiejszej wartości pieniądza).

Matura zdana w państwowym liceum stanie się takim kwitem na węgiel. To już się skądinąd dzieje obecnie. Można zdać maturę na poziomie podstawowym z WOS-u i innych duperelnych przedmiotów i mieć maturę. A żeby się dostać na studia medyczne w Warszawie to trzeba zdać rozszerzoną maturę z biologii i chemii  na poziomie 85%.

Wiedziałem, że działalność tej ekipy rządzącej będzie nas drogo kosztowała, ale nie przypuszczałem, że aż tak drogo i w aż tylu dziedzinach.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A