Jest coś takiego w zachowaniu, wyglądzie, sposobie bycia premiera Tuska, co nie daje spokoju.
Ja rozumiem, że żądza władzy, rozumiem nawet chęć zglebienia przeciwników, zrozumiałym jest również strach o rodzinę, ale to wszystko mało żeby wyjaśnić i wytłumaczyć wszystko.
Musiało być coś co komuś takiemu jak Tusk, człowiekowi będącemu inteligentem w pierwszym pokoleniu, musiało strasznie zaimponować. Zaimponować bardziej niż bycie premierem.
Czymś takim mogło by być przyjęcie do loży masońskiej od razu na jakiś wysoki stopień wtajemniczenia. To, że ci przyjmujący drą z niego łacha za plecami to detal, wszak Tusk tego nie wie. Oficjalnie są "braćmi", oficjalnie go poklepują po plecach. Nawet to, że niektórzy z tych co go przyjmowali również oficjalnie na publikowanych w prasie zdjęciach go nadal poklepują jest tym większym powodem do dumy i samozadowolenia.
Myśli sobie taki Tusk "patrzcie, to ja mistrz fafdziesiątego stopnia i moi bracia, to my rządzimy wami. A wy motłoch możecie się tylko popatrzeć. To my jesteśmy nowymi 'oświeconymi ludźmi', a reszta to bydło."
Tak mniej więcej według mnie muszą przebiegać procesy myślowe u Tuska.
Mogę się oczywiście mylić, ale nie sądzę, żeby nadmiernie. Osobnik ten wykonał gigantyczną pracę żeby się zmienić, ale raczej tę pracę wykonano nad nim. W jakimś sensie zrobiono mu pranie mózgu, implantując wręcz pewne odruchy podkorowo. Tak jak trening karate, jest treningiem, który ma na celu zautomatyzowanie odruchów w sytuacji walki. Tak trening jakiemu został poddany Tusk jest treningiem zmiany osobowości. I to nie jest tylko moja obserwacja, czyli człowieka obserwującego Tuska poprzez media, tak mówią również ludzie, którzy go znali wcześniej i teraz nie poznają (chociaż te głosy to raczej toną w tumulcie medialnej młócki).
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
"W świetle najnowszych badań historia Polski od 1914 roku winna być napisana od początku" [prof. Paweł Wieczorkiewicz] Obawiam się, że profesor się mylił. Nie tylko historia Polski i nie tylko od 1914, ale historia wszystkich krajów i w praktyce powinniśmy się cofnąć o tysiąc lat i napisać jak było, a nie bajki z mchu i paproci.
03 marca 2012
01 marca 2012
Ksenokracja z ojkofobią pod osłoną mediokracji
Nie, nie szukajcie wyjaśnienia tych słów w wikipedii, ani w większości miejsc w internecie, takich jak słownik wyrazów obcych. Nie szukajcie, bo nie znajdziecie.
Ksenokracja, to po prostu rządy obcych. klasycznym przykładem ksenokracji w Polsce był okres zaborów.
Ojkofobia, to niechęć, odraza, do własnego środowiska, rodziny, klasy społecznej, w najszerszym rozumieniu do własnego Narodu.
Pojęcie mediokracji jest chyba najszerzej znane. To rządy poprzez media, gdzie ludzie mediów stają się wbrew podstawowym założeniom elementami systemu władzy - wspierają władzę na każdym możliwym polu.
Ostatnie wydarzenia w Polsce i to jak są one relacjonowane właśnie w mediach uprawniają do takich właśnie wniosków. Żyjemy w państwie rządzonym w sposób, który sugeruje iż rządzący są obcy i/lub wolą dobrze dla obcych, w porozumieniu z tymi, którzy nienawidzą samego faktu, ze muszą mieszkać w Polsce i mówić po Polsku. A wszystko to się dzieje przy wsparciu mediów, które również są obce (80 procent tytułów prasy kolorowej jest własnością niemieckich koncernów medialnych) lub pracują w nich ludzie będący ojkofobami.
Nie będę podawał przykładów ani konkretnych nazwisk, bo każdy kto choć trochę myśli jest w stanie podstawić pod te pojęcia kilka, kilkanaście, a wnikliwsi obserwatorzy sceny politycznej to nawet kilkadziesiąt przykładów ze stosunkowo krótkiego okresu czasu.
Należy jedynie ubolewać, że takie pojęcia nie są nauczane w programie szkolnym. Ale jeśli rządy są stanowione przez obcych i/lub dla dobra obcych, to trudno oczekiwać żeby ludzi uczono słów, które prawidłowo opisują rzeczywistość. No po prostu, jak się chce mieć quasi niewolników to przecież nie będzie się ich uczyło na czym polega samo jądro niewolnictwa.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
Ksenokracja, to po prostu rządy obcych. klasycznym przykładem ksenokracji w Polsce był okres zaborów.
Ojkofobia, to niechęć, odraza, do własnego środowiska, rodziny, klasy społecznej, w najszerszym rozumieniu do własnego Narodu.
Pojęcie mediokracji jest chyba najszerzej znane. To rządy poprzez media, gdzie ludzie mediów stają się wbrew podstawowym założeniom elementami systemu władzy - wspierają władzę na każdym możliwym polu.
Ostatnie wydarzenia w Polsce i to jak są one relacjonowane właśnie w mediach uprawniają do takich właśnie wniosków. Żyjemy w państwie rządzonym w sposób, który sugeruje iż rządzący są obcy i/lub wolą dobrze dla obcych, w porozumieniu z tymi, którzy nienawidzą samego faktu, ze muszą mieszkać w Polsce i mówić po Polsku. A wszystko to się dzieje przy wsparciu mediów, które również są obce (80 procent tytułów prasy kolorowej jest własnością niemieckich koncernów medialnych) lub pracują w nich ludzie będący ojkofobami.
Nie będę podawał przykładów ani konkretnych nazwisk, bo każdy kto choć trochę myśli jest w stanie podstawić pod te pojęcia kilka, kilkanaście, a wnikliwsi obserwatorzy sceny politycznej to nawet kilkadziesiąt przykładów ze stosunkowo krótkiego okresu czasu.
Należy jedynie ubolewać, że takie pojęcia nie są nauczane w programie szkolnym. Ale jeśli rządy są stanowione przez obcych i/lub dla dobra obcych, to trudno oczekiwać żeby ludzi uczono słów, które prawidłowo opisują rzeczywistość. No po prostu, jak się chce mieć quasi niewolników to przecież nie będzie się ich uczyło na czym polega samo jądro niewolnictwa.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
28 lutego 2012
Rozprawmy się z "polactwem"
Tekst ten dedykuję redaktorowi Ziemkiewiczowi, chociaż wypada przyznać, że RAZ jest tutaj figurą retoryczną. Po prostu, skoro On wprowadził termin "polactwo", no to jest pierwszym do bicia za nieadekwatność porównania, które wprowadził. Wielu innych publicystów używa tego epitetu i do nich również jest ten tekst.
Samo jądro Ziemkiewiczowskiego "polactwa", to brak dbałości współobywateli o dobro wspólne.
To prawda, ale gdzie i od kogo ludzie mieli się tego nauczyć?
Dawniej dziedzic sam doglądał, miał karbowych, ekonomów, plenipotentów, którzy o majątek dbali. W opozycji do zaradnego dziedzica RAZ przytacza kogoś od Gombrowiczów, który to posiadacz nie miał głowy ani ochoty zajmować się majątkiem a jedynie roztrwaniał (przepijał i przegrywał w karty wszystko co tylko było można) argumentując przy okazji, że "... przecież to wszystko i tak szlag trafi. ...". No cóż, nie można zaprzeczyć, że ten człowiek miał zdolności profetyczne, a może tylko zwykłego "nosa". I jeszcze jeden passus, gdy do dziedzica przychodzi ekonom i prosi o należne chłopom świadczenia "... nie dam Ci, bo nie mam. Weź wytnij trochę drzew z lasu i opędź bieżące potrzeby, ukradnij, zakombinuj. ..." Cytaty może nie dosłowne, bo z pamięci, ale oddają niewątpliwie sens.
To teraz popatrzmy na nasze współczesne społeczeństwo, na nasz kraj.
Dziedzic to władza, a społeczeństwo w swej masie to ci chłopi. Chociaż oczywiście pojedynczy człowiek może w pewnym momencie swego życia być władzą - dziedzicem, a w innych okolicznościach społeczeństwem - chłopem.
Nawet nie trzeba się zastanawiać pięciu minut, żeby dojść do wniosku, że ludzie szeroko rozumianej władzy, te elity, zachowują się jak ten Gombrowiczowski stryj, który wszystko przepija i przepuszcza. Jednocześnie dla swych najbliższych totumfackich tworzy prawo, które de facto uniemożliwia ściganie pewnych ewidentnie kryminalnych działań. "Weź se ukradnij, bo ja ci nie zapłacę. ...", ale i nie będę cię ścigał za to że coś skręciłeś.
Najświeższy przykład szefa NCS, pana Kaplera i ludzi, którzy sporządzili taką a nie inną umowę z tymże Kaplerem jest tego najdobitniejszym przykładem. Przecież w sensie moralnym to jest zwykła kradzież. Kapler mógł nie robić nic. Mógł nawet dzień po podpisaniu tej umowy dać wymówienie z pracy i tę premię i tak by dostał.
Ale spróbujmy to uogólnić. Jeżeli społeczeństwo - chłopi widzi takie działania na szczytach władzy, to co się dziwić, że postępuje tak jak postępuje.
A ja powiem więcej. Społeczeństwo w swej masie postępuje odwrotnie niż władza. Bo to właśnie ci drobni przedsiębiorcy, drobni sklepikarze, lekarze, aptekarze, adwokaci (ci, który nie obsługują rządu ani samorządu), właśnie ci ludzie wytwarzają dochód narodowy, płacą horrendalne podatki, są gnębieni przez 1001 kontroli i inspekcji. I pomimo tego nadal pracują, nadal płacą podatki, nadal starają się wykształcić swoje dzieci nie gorzej niż sami są wykształceni. Chociaż to ostatnie, czyli wykształcenie, jest coraz trudniejsze, bo poziom nauczania w szkołach jest systematycznie obniżany i trudno jest młodemu człowiekowi wyjaśnić, że pomimo tego iż ma same piątki i szóstki to jego wiedza w porównaniu do jego rodziców w tym samym wieku jest żenująco niska. A na dodatkowe nauczanie w domu również trzeba mieć czas.
To kto w końcu jest tutaj tym "polactwem'. Wprawdzie RAZ na kilku ostatnich odczytach wyraźnie stwierdził, że z tym epitetem został źle zrozumiany, ale z drugiej strony nie powiedział co miał naprawdę na myśli. Jednocześnie w samej książce są takie passusy, że nie ma według mnie wątpliwości iż miał na myśli ludzi prostych, wręcz prymitywnych.
Jest jeszcze jeden problem z RAZ-em i innymi publicystami. Otóż przykładają oni swoją miarę do ogółu i na tej podstawie opiniują. Otóż nic bardziej błędnego. Człowiek wykształcony humanistycznie zna i potrafi stosować takie pojęcia jak sofizmat, erystyka, logomachia, intoksykacja. A taki lekarz, inżynier czy informatyk już takich pojęć nie zna, że o wychwyceniu tych elementów z dyskusji prowadzonej live (debata polityków) nie wspomnę.
Społeczeństwo w Polsce jest według mnie podzielone na trzy warstwy.
1. Warstwa szeroko rozumianej władzy wraz z ich poplecznikami, tymi wszystkimi urzędnikami, celebrytami, artystami, którzy są korumpowani przez władzę. Tak właśnie ci ludzie są korumpowani, bo od władzy zależy czy dostaną etat, dofinansowanie do projektu artystycznego czy inny grant. To jest właśnie korupcja w sensie nowoczesnym. Już nie walizka z pieniędzmi (chociaż takie rzeczy tez się zdarzają), ale oficjalna acz zdrowo zawyżona wypłata za wykonaną pracę.
2. Warstwa ludzi zobojętniałych na rzeczywistość. Nie chodzą na wybory, patrzą tylko czy im starczy do pierwszego, czy będą mieli na czynsz i lekarstwa. W sensie mentalnym to "muzułmanie". "Muzułmanami" nazywali współwięźniowie w obozach koncentracyjnych ludzi, wykończonych i wycieńczonych, takich, po których widać było, że stracili ochotę do życia, przestali walczyć. To swoją droga nic nadzwyczajnego skoro w Polsce żyje około 30 procent ludzi na granicy ubóstwa.
3. Reszta, czyli ci, którym jeszcze się chce. Zarabiają przyzwoicie, ale nie tak jak Kapler. Widzą wszystkie draństwa władzy, a swym uporem (głównie chłopskim) starają się coś zrobić. Chodzą na manifestacje patriotyczne i przestali się przejmować tym, że GW określa ich jako "faszystów".
To kto jest tym "polactwem" w efekcie. Bo według mnie ta łże elita, ci samozwańcy, którym się wydaje, że mogą wszystko.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
Samo jądro Ziemkiewiczowskiego "polactwa", to brak dbałości współobywateli o dobro wspólne.
To prawda, ale gdzie i od kogo ludzie mieli się tego nauczyć?
Dawniej dziedzic sam doglądał, miał karbowych, ekonomów, plenipotentów, którzy o majątek dbali. W opozycji do zaradnego dziedzica RAZ przytacza kogoś od Gombrowiczów, który to posiadacz nie miał głowy ani ochoty zajmować się majątkiem a jedynie roztrwaniał (przepijał i przegrywał w karty wszystko co tylko było można) argumentując przy okazji, że "... przecież to wszystko i tak szlag trafi. ...". No cóż, nie można zaprzeczyć, że ten człowiek miał zdolności profetyczne, a może tylko zwykłego "nosa". I jeszcze jeden passus, gdy do dziedzica przychodzi ekonom i prosi o należne chłopom świadczenia "... nie dam Ci, bo nie mam. Weź wytnij trochę drzew z lasu i opędź bieżące potrzeby, ukradnij, zakombinuj. ..." Cytaty może nie dosłowne, bo z pamięci, ale oddają niewątpliwie sens.
To teraz popatrzmy na nasze współczesne społeczeństwo, na nasz kraj.
Dziedzic to władza, a społeczeństwo w swej masie to ci chłopi. Chociaż oczywiście pojedynczy człowiek może w pewnym momencie swego życia być władzą - dziedzicem, a w innych okolicznościach społeczeństwem - chłopem.
Nawet nie trzeba się zastanawiać pięciu minut, żeby dojść do wniosku, że ludzie szeroko rozumianej władzy, te elity, zachowują się jak ten Gombrowiczowski stryj, który wszystko przepija i przepuszcza. Jednocześnie dla swych najbliższych totumfackich tworzy prawo, które de facto uniemożliwia ściganie pewnych ewidentnie kryminalnych działań. "Weź se ukradnij, bo ja ci nie zapłacę. ...", ale i nie będę cię ścigał za to że coś skręciłeś.
Najświeższy przykład szefa NCS, pana Kaplera i ludzi, którzy sporządzili taką a nie inną umowę z tymże Kaplerem jest tego najdobitniejszym przykładem. Przecież w sensie moralnym to jest zwykła kradzież. Kapler mógł nie robić nic. Mógł nawet dzień po podpisaniu tej umowy dać wymówienie z pracy i tę premię i tak by dostał.
Ale spróbujmy to uogólnić. Jeżeli społeczeństwo - chłopi widzi takie działania na szczytach władzy, to co się dziwić, że postępuje tak jak postępuje.
A ja powiem więcej. Społeczeństwo w swej masie postępuje odwrotnie niż władza. Bo to właśnie ci drobni przedsiębiorcy, drobni sklepikarze, lekarze, aptekarze, adwokaci (ci, który nie obsługują rządu ani samorządu), właśnie ci ludzie wytwarzają dochód narodowy, płacą horrendalne podatki, są gnębieni przez 1001 kontroli i inspekcji. I pomimo tego nadal pracują, nadal płacą podatki, nadal starają się wykształcić swoje dzieci nie gorzej niż sami są wykształceni. Chociaż to ostatnie, czyli wykształcenie, jest coraz trudniejsze, bo poziom nauczania w szkołach jest systematycznie obniżany i trudno jest młodemu człowiekowi wyjaśnić, że pomimo tego iż ma same piątki i szóstki to jego wiedza w porównaniu do jego rodziców w tym samym wieku jest żenująco niska. A na dodatkowe nauczanie w domu również trzeba mieć czas.
To kto w końcu jest tutaj tym "polactwem'. Wprawdzie RAZ na kilku ostatnich odczytach wyraźnie stwierdził, że z tym epitetem został źle zrozumiany, ale z drugiej strony nie powiedział co miał naprawdę na myśli. Jednocześnie w samej książce są takie passusy, że nie ma według mnie wątpliwości iż miał na myśli ludzi prostych, wręcz prymitywnych.
Jest jeszcze jeden problem z RAZ-em i innymi publicystami. Otóż przykładają oni swoją miarę do ogółu i na tej podstawie opiniują. Otóż nic bardziej błędnego. Człowiek wykształcony humanistycznie zna i potrafi stosować takie pojęcia jak sofizmat, erystyka, logomachia, intoksykacja. A taki lekarz, inżynier czy informatyk już takich pojęć nie zna, że o wychwyceniu tych elementów z dyskusji prowadzonej live (debata polityków) nie wspomnę.
Społeczeństwo w Polsce jest według mnie podzielone na trzy warstwy.
1. Warstwa szeroko rozumianej władzy wraz z ich poplecznikami, tymi wszystkimi urzędnikami, celebrytami, artystami, którzy są korumpowani przez władzę. Tak właśnie ci ludzie są korumpowani, bo od władzy zależy czy dostaną etat, dofinansowanie do projektu artystycznego czy inny grant. To jest właśnie korupcja w sensie nowoczesnym. Już nie walizka z pieniędzmi (chociaż takie rzeczy tez się zdarzają), ale oficjalna acz zdrowo zawyżona wypłata za wykonaną pracę.
2. Warstwa ludzi zobojętniałych na rzeczywistość. Nie chodzą na wybory, patrzą tylko czy im starczy do pierwszego, czy będą mieli na czynsz i lekarstwa. W sensie mentalnym to "muzułmanie". "Muzułmanami" nazywali współwięźniowie w obozach koncentracyjnych ludzi, wykończonych i wycieńczonych, takich, po których widać było, że stracili ochotę do życia, przestali walczyć. To swoją droga nic nadzwyczajnego skoro w Polsce żyje około 30 procent ludzi na granicy ubóstwa.
3. Reszta, czyli ci, którym jeszcze się chce. Zarabiają przyzwoicie, ale nie tak jak Kapler. Widzą wszystkie draństwa władzy, a swym uporem (głównie chłopskim) starają się coś zrobić. Chodzą na manifestacje patriotyczne i przestali się przejmować tym, że GW określa ich jako "faszystów".
To kto jest tym "polactwem" w efekcie. Bo według mnie ta łże elita, ci samozwańcy, którym się wydaje, że mogą wszystko.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
27 lutego 2012
Nieobecność, czyli wyższy stopień obecności
Dodatkowe informacje, które dzisiaj wypłynęły za sprawą Naszego Dziennika (źródło) mają pewną mało zauważalną konsekwencję.
Otóż we wszystkich (całych dwóch) opracowaniach biografii Lecha Wałęsy stoi jak wół, że Lech Wałęsa został wykreślony z ewidencji SB w 1976 roku. Podają tak zarówno w swej pracy Cenckiewicz & Gontarczyk jak i niezależnie Zyzak.
Charakterystyczne jest również to, że w nagranej rozmowie padają słowa, że Andrzej Gwiazda twierdzi iż cały strajk z 1980 roku był sterowany, a na pewno inspirowany przez SB (wykład Andrzeja Gwiazdy w Węgrowie - dostępny w sieci).
Wykład Andrzeja Gwiazdy
Takie słowa padają w tym nagraniu pomiędzy Tobiaszem a Lichodzkim.
Należy podkreślić, że trudno jest zarzucić brak sensu rozumowaniu A. Gwiazdy gdy o tym mówi.
Ważnym elementem, który umyka większości komentatorów staje się to, że tezy zawarte w książkach duetu Cenckiewicz & Gontarczyk i w pozycji Zyzaka stają się co najmniej dyskusyjne.
Przede wszystkim upada, a w każdym razie staje się mocno wątpliwa, teza o wyrejestrowaniu Wałęsy z zasobów SB w 1976 roku.
Natomiast na porządku dziennym staje teza, że ktoś przejął agenta. Tym ktosiem mogła być bezpieka wojskowa, z którą zdaje się że Wałęsa miał już wcześniej do czynienia.
Tak więc nieobecność Wałęsy w zapisach SB jako płatny informator Bolek staje się de facto wyższym stopniem obecności.
Jest jeszcze jeden element, który według mnie dziennikarze Naszego Dziennika winni sprawdzić zanim puszczą taki materiał. Otóż nie ma takiej możliwości żeby admirał Waga (wtedy pewnie jeszcze admirałem nie był) sam powoził tą motorówką, sam ją cumował do brzegu, sam spuszczał trap. Admirał Waga nie żyje od kilku lat (zmarł w 2008), ale na tej motorówce to powinni być jeszcze jacyś inni oficerowie i marynarze. Do tych ludzi można dotrzeć, popytać ich. Żeby nie mieć informacji pochodzącej z jednego źródła.
Tu zdaje się, że wiedza taka wcale nie jest ani aż taka tajna ani nikomu nieznana.
Oto odpowiedni fragment:
"Zresztą swego czasu wkleiłem wywiad z gościem, który o tym mówi dość dokładnie i nawet podaje nazwisko oficera, który tą motorówką Wałęsę dowoził, a teraz żyje sobie w Gdyni starając się nikomu nie wejść w oczy, bo taka wiedza jest, przyznajmy, dość niezdrowa. ..." (źródło).
Redaktorzy z Naszego Dziennika chyba się specjalnie przy tym nie napracowali, bo samo przejrzenie sieci może dać dużo więcej niż najbardziej nawet niewiarygodne "dojście" w ABW, które oby nie było takim na jakie trafił Sumliński.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
Otóż we wszystkich (całych dwóch) opracowaniach biografii Lecha Wałęsy stoi jak wół, że Lech Wałęsa został wykreślony z ewidencji SB w 1976 roku. Podają tak zarówno w swej pracy Cenckiewicz & Gontarczyk jak i niezależnie Zyzak.
Charakterystyczne jest również to, że w nagranej rozmowie padają słowa, że Andrzej Gwiazda twierdzi iż cały strajk z 1980 roku był sterowany, a na pewno inspirowany przez SB (wykład Andrzeja Gwiazdy w Węgrowie - dostępny w sieci).
Wykład Andrzeja Gwiazdy
Takie słowa padają w tym nagraniu pomiędzy Tobiaszem a Lichodzkim.
Należy podkreślić, że trudno jest zarzucić brak sensu rozumowaniu A. Gwiazdy gdy o tym mówi.
Ważnym elementem, który umyka większości komentatorów staje się to, że tezy zawarte w książkach duetu Cenckiewicz & Gontarczyk i w pozycji Zyzaka stają się co najmniej dyskusyjne.
Przede wszystkim upada, a w każdym razie staje się mocno wątpliwa, teza o wyrejestrowaniu Wałęsy z zasobów SB w 1976 roku.
Natomiast na porządku dziennym staje teza, że ktoś przejął agenta. Tym ktosiem mogła być bezpieka wojskowa, z którą zdaje się że Wałęsa miał już wcześniej do czynienia.
Tak więc nieobecność Wałęsy w zapisach SB jako płatny informator Bolek staje się de facto wyższym stopniem obecności.
Jest jeszcze jeden element, który według mnie dziennikarze Naszego Dziennika winni sprawdzić zanim puszczą taki materiał. Otóż nie ma takiej możliwości żeby admirał Waga (wtedy pewnie jeszcze admirałem nie był) sam powoził tą motorówką, sam ją cumował do brzegu, sam spuszczał trap. Admirał Waga nie żyje od kilku lat (zmarł w 2008), ale na tej motorówce to powinni być jeszcze jacyś inni oficerowie i marynarze. Do tych ludzi można dotrzeć, popytać ich. Żeby nie mieć informacji pochodzącej z jednego źródła.
Tu zdaje się, że wiedza taka wcale nie jest ani aż taka tajna ani nikomu nieznana.
Oto odpowiedni fragment:
"Zresztą swego czasu wkleiłem wywiad z gościem, który o tym mówi dość dokładnie i nawet podaje nazwisko oficera, który tą motorówką Wałęsę dowoził, a teraz żyje sobie w Gdyni starając się nikomu nie wejść w oczy, bo taka wiedza jest, przyznajmy, dość niezdrowa. ..." (źródło).
Redaktorzy z Naszego Dziennika chyba się specjalnie przy tym nie napracowali, bo samo przejrzenie sieci może dać dużo więcej niż najbardziej nawet niewiarygodne "dojście" w ABW, które oby nie było takim na jakie trafił Sumliński.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
Etykiety:
Bolek,
Cenckiewicz,
Gontarczyk,
Lichodzki,
Tobiasz,
Wałęsa,
Zyzak
Lustra, przykrywki, ściema czy prawda
Nasz Dziennik (żródło) publikuje informacje o rozmowie nieżyjącego pułkownika Tobiasza i Aleksandra L. (należy podejrzewać, że chodzi o Aleksandra Lichodzkiego - antybohatera książki Sumlińskiego). W czasie tej rozmowy, która była rejestrowana (DLACZEGO?) obaj oficerowie WSI rozmawiają o dostarczeniu motorówką marynarki wojenne do stoczni Lecha Wałęsy na strajk w 1980 roku. Pada nazwisko admirała Romualda Wagi (niestety już nieżyjącego - zmarł w 2008 roku).
W sumie powinniśmy się cieszyć, że pewne sprawy wychodzą na światło dzienne. Tylko, że przeczytawszy uprzednio książkę Sumlińskiego można mieć wątpliwości. Bo przecież redaktorzy z Naszego Dziennika nie wdarli się do centrali ABW, która dysponuje tym nagraniem, tylko najprawdopodobniej mają w ABW informatora. Oby nie był to taki informator jakim okazał się być wobec Wojciecha Sumlińskiego Aleksander Lichodzki. Wszak to dzięki podesłaniu do tygodnika Wprost, w którym w owym czasie pracował Sumliński nie doszło do kompromitacji Kwaśniewskiego na komisji śledczej, gdzie Kwaśniewski miał zeznawać, a po artykule (głównie chodziło o zdjęcia) we Wprost odmówił stawienia się przed komisją.
No więc niby powinniśmy się cieszyć, ale ja mam dziwne uczucie dwuznaczności sytuacji. Bo niby Wałęsa jest broniony przez establiszmęt (tak, tak bardziej męt niż establisz), ale co chwila coś wyłazi spod dywanu.
Dlaczego akurat teraz te materiały się ukazują (są publicznie ujawniane)?
Co mają przykryć, obraz czego zaciemnić, od czego odwrócić uwagę opinii publicznej. To są pytania, które mi się w tym momencie lęgną w głowie.
Sam Wałęsa w sensie politycznym to czas przeszły dokonany, ale na symbolu Wałęsy jako niezłomnego i jednoosobowego pogromcy komuny zbudowany jest cały system.
Walka bezpieczniackich gangów? - możliwe.
Przypomniała mi się w związku z tym postać Jamesa Angletona - wieloletniego (20 lat) szefa kontrwywiadu CIA, który został zmuszony do odejścia ze służby gdyż jego szukanie kretów paraliżowało zwykłe działania CIA.
Czy wszyscy są "lustrami" (zwrot Angletona oznaczający podwójnego agenta), czy wszystko jest przykrywką i ściemą dla innych akcji?
Pewnie nie, ale niepokój pozostaje.
Pozostaje niepokój, że ujawniając dalsze dowody na agenturalność "Bolka" - Wałęsy ktoś chce coś przy okazji ugrać.
Chwała dziennikarzom z Naszego Dziennika, że do takich materiałów docierają. Ale znając relacje Sumlińskiego z tego czym się kierują bezpieczniacy dostarczając takich materiałów, to ja bym potrzymał taką informację pod kocem, a choćby i miesiąc (oczywiście nie wiem czy tak nie zrobiono.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
W sumie powinniśmy się cieszyć, że pewne sprawy wychodzą na światło dzienne. Tylko, że przeczytawszy uprzednio książkę Sumlińskiego można mieć wątpliwości. Bo przecież redaktorzy z Naszego Dziennika nie wdarli się do centrali ABW, która dysponuje tym nagraniem, tylko najprawdopodobniej mają w ABW informatora. Oby nie był to taki informator jakim okazał się być wobec Wojciecha Sumlińskiego Aleksander Lichodzki. Wszak to dzięki podesłaniu do tygodnika Wprost, w którym w owym czasie pracował Sumliński nie doszło do kompromitacji Kwaśniewskiego na komisji śledczej, gdzie Kwaśniewski miał zeznawać, a po artykule (głównie chodziło o zdjęcia) we Wprost odmówił stawienia się przed komisją.
No więc niby powinniśmy się cieszyć, ale ja mam dziwne uczucie dwuznaczności sytuacji. Bo niby Wałęsa jest broniony przez establiszmęt (tak, tak bardziej męt niż establisz), ale co chwila coś wyłazi spod dywanu.
Dlaczego akurat teraz te materiały się ukazują (są publicznie ujawniane)?
Co mają przykryć, obraz czego zaciemnić, od czego odwrócić uwagę opinii publicznej. To są pytania, które mi się w tym momencie lęgną w głowie.
Sam Wałęsa w sensie politycznym to czas przeszły dokonany, ale na symbolu Wałęsy jako niezłomnego i jednoosobowego pogromcy komuny zbudowany jest cały system.
Walka bezpieczniackich gangów? - możliwe.
Przypomniała mi się w związku z tym postać Jamesa Angletona - wieloletniego (20 lat) szefa kontrwywiadu CIA, który został zmuszony do odejścia ze służby gdyż jego szukanie kretów paraliżowało zwykłe działania CIA.
Czy wszyscy są "lustrami" (zwrot Angletona oznaczający podwójnego agenta), czy wszystko jest przykrywką i ściemą dla innych akcji?
Pewnie nie, ale niepokój pozostaje.
Pozostaje niepokój, że ujawniając dalsze dowody na agenturalność "Bolka" - Wałęsy ktoś chce coś przy okazji ugrać.
Chwała dziennikarzom z Naszego Dziennika, że do takich materiałów docierają. Ale znając relacje Sumlińskiego z tego czym się kierują bezpieczniacy dostarczając takich materiałów, to ja bym potrzymał taką informację pod kocem, a choćby i miesiąc (oczywiście nie wiem czy tak nie zrobiono.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
22 lutego 2012
Syria?
Nie, wbrew pozorom nie chodzi o Syrię i ten reżim, który Syrią rządzi. Czy to jest swoją drogą "reżim" to nie wiem, nie rozmawiałem z żadnym Syryjczykiem, który by mi mógł coś wiarygodnego powiedzieć, a słuchanie przekazu medialnego w tej kwestii jest równie sensowne jak wiara w to, że Irak miał broń masowej zagłady.
O co więc chodzi?
Chodzi o Iran i o zajadłą, niczym nieuzasadnioną, chęć Izraela aby być jedynym państwem w regionie, które posiada broń jądrową.
Syria jest tylko etapem, koniecznym skądinąd, aby móc zaatakować Iran, a konkretnie instalacje przemysłu nuklearnego znajdujące się w tym kraju. Konieczność zmiany rządu w Syrii lub wywołania tam rozruchów na skalę masową, tak aby skoncentrować działania państwa na kwestiach wewnętrznych i uniemożliwić działania zewnętrzne jest podstawą do tego aby atak na Iran się powiódł. Ponieważ Iran i Syria mają układ wojskowy, który sprowadza się do tego, że gdyby izraelskie samoloty zaczęły bombardować instalacje nuklearne w Iranie, to natychmiast z terytorium Syrii zostaje wystrzelona odpowiednia ilość rakiet na terytorium Izraela.
Problem polega na tym, że ilość tych rakiet, które ma Syria, jest tak odpowiednia, że ani Izrael, ani wspierające go USA nie mają w regionie dostatecznej ilości środków przeciw takiej ilości rakiet. Te syryjskie rakiety to nawet nie muszą być z bronią masowego rażenia - jest ich po prostu dużo. I to jest główny problem.
Problemem jest również irańska ropa, na której bardzo chętnie ktoś by położył łapę, bo jak w przypływie szczerości powiedział Szewach Weiss, to "niedopuszczalne aby Iran miał 50 procent światowych zasobów ropy" (cytat z pamięci).
Czyli w obecnej rozróbie nie chodzi de facto o Syrię i zaprowadzenie tam "demokracji" jak chcą nam wmówić media, a zupełnie o co innego. Pokazywane w mediach dantejskie sceny z Syrii może i mają miejsce, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby te zdjęcia nakręcono 10 lat temu zupełnie gdzie indziej - na przykład w Libanie. Nie takie wałki światowe media już robiły.
Oczywiście z naszego punktu widzenia jest problemem to, że Syria jest wspierana przez Rosję, ale to chyba nawet lepiej, że Rosja zajmuje się Syrią a nie nami.
Niepokojącym jest to, że w tamten rejon zostały przerzucone nasze F-16 niby to w celu ćwiczeń razem z lotnictwem Izraela.
Zobaczymy co z tego wyniknie.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
O co więc chodzi?
Chodzi o Iran i o zajadłą, niczym nieuzasadnioną, chęć Izraela aby być jedynym państwem w regionie, które posiada broń jądrową.
Syria jest tylko etapem, koniecznym skądinąd, aby móc zaatakować Iran, a konkretnie instalacje przemysłu nuklearnego znajdujące się w tym kraju. Konieczność zmiany rządu w Syrii lub wywołania tam rozruchów na skalę masową, tak aby skoncentrować działania państwa na kwestiach wewnętrznych i uniemożliwić działania zewnętrzne jest podstawą do tego aby atak na Iran się powiódł. Ponieważ Iran i Syria mają układ wojskowy, który sprowadza się do tego, że gdyby izraelskie samoloty zaczęły bombardować instalacje nuklearne w Iranie, to natychmiast z terytorium Syrii zostaje wystrzelona odpowiednia ilość rakiet na terytorium Izraela.
Problem polega na tym, że ilość tych rakiet, które ma Syria, jest tak odpowiednia, że ani Izrael, ani wspierające go USA nie mają w regionie dostatecznej ilości środków przeciw takiej ilości rakiet. Te syryjskie rakiety to nawet nie muszą być z bronią masowego rażenia - jest ich po prostu dużo. I to jest główny problem.
Problemem jest również irańska ropa, na której bardzo chętnie ktoś by położył łapę, bo jak w przypływie szczerości powiedział Szewach Weiss, to "niedopuszczalne aby Iran miał 50 procent światowych zasobów ropy" (cytat z pamięci).
Czyli w obecnej rozróbie nie chodzi de facto o Syrię i zaprowadzenie tam "demokracji" jak chcą nam wmówić media, a zupełnie o co innego. Pokazywane w mediach dantejskie sceny z Syrii może i mają miejsce, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby te zdjęcia nakręcono 10 lat temu zupełnie gdzie indziej - na przykład w Libanie. Nie takie wałki światowe media już robiły.
Oczywiście z naszego punktu widzenia jest problemem to, że Syria jest wspierana przez Rosję, ale to chyba nawet lepiej, że Rosja zajmuje się Syrią a nie nami.
Niepokojącym jest to, że w tamten rejon zostały przerzucone nasze F-16 niby to w celu ćwiczeń razem z lotnictwem Izraela.
Zobaczymy co z tego wyniknie.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
20 lutego 2012
Dziesięć lat
Kolejny dziesięcioletni okres dobiega końca. Z czego wynika poprawnie rozumując, że pora na kolejne przesilenie w naszym życiu społeczno - politycznym.
Dziesięć lat temu (no prawie dziesięć, bo to jednak był grudzień 2002) wybucha afera Rywin - Michnik. Wcześniejsze publikacje prasowe w prześmiewczej rubryce Mazurka & Zaleskiego we "Wprost" nie powodują żadnych reperkusji. Prawdziwy przełom następuje jednak później, gdy na skutek transmisji z posiedzeń komisji sejmowej ludziom się otwierają oczy.
Ale ja nie o tym, nie o aferze Rywin - Michnik, nie o historii, chociaż znajomość pewnych faktów historycznych bywa niezwykle pomocna w odnajdywaniu się we współczesności.
Narasta napięcie w społeczeństwie, ale nie tylko. W strukturach władzy również. To widać, słychać i czuć. Niektórzy politycy wyraźnie zaczynają się dystansować od poczynań "swojego" rządu (PSL), bo immunitet immunitetem, ale oklep po ryju można we własnym okręgu wyborczym zebrać. I parafrazując Sienkiewicza to ten, który natrzaska takiego posła to może mu powiedzieć, że " nie jako prywatnemu, ale jako posłowi właśnie", właśnie za działalność jako poseł, bo prywatnie to może iść z nim na wódkę choćby za pięć minut.
Różni osobnicy są przymierzani do odegrania roli mężów opatrznościowych. Gdybym nie widział kilku podobnych operacji wcześniejszych, to może i bym uwierzył, ale widziałem, to mnie tak łatwo nie jest nabrać.
Szczerze, to wygląda na pożar w burdelu i to taki fest pożar. Bo nie ma rezerwowej ekipy. Rezerwowej i wiarygodnej, wiarygodnej na chociażby pełną kadencję sejmową. Przecież ta banda od ryżego piłkarzyka to też jest piąty garnitur. Ludzie nie mający poczucia przyzwoitości, krzty honoru ani kindersztuby.
I teraz właśnie przychodzi moment dziesięcioletniego okresu rozliczeniowego. Kiedy to nastąpi konkretnie, tego nie wiem. Podejrzewam jedynie, że władza (system panujący) ma ochotę tym razem wyprzedzić działania "ulicy". Poświęcą ryżego, krzywdy mu wielkiej skądinąd nie robiąc, ale będą chcieli podstawić na jego miejsce kogoś innego. Tylko mówiąc szczerze nie mają kogo.
Schetyna - no wolne żarty, przecież ten osobnik nawet się porządnie wysłowić nie potrafi publicznie.
Osobnik z własnym sobowtórem w ręku - owszem gadanę ma, ale przecież na niego nie zagłosuje ta cała SLD-owska skleroza, bo ta skleroza jest dużo bardziej zachowawcza niż ci tak zwani prawicowcy - te mohery.
To będzie ciekawy rok.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
Dziesięć lat temu (no prawie dziesięć, bo to jednak był grudzień 2002) wybucha afera Rywin - Michnik. Wcześniejsze publikacje prasowe w prześmiewczej rubryce Mazurka & Zaleskiego we "Wprost" nie powodują żadnych reperkusji. Prawdziwy przełom następuje jednak później, gdy na skutek transmisji z posiedzeń komisji sejmowej ludziom się otwierają oczy.
Ale ja nie o tym, nie o aferze Rywin - Michnik, nie o historii, chociaż znajomość pewnych faktów historycznych bywa niezwykle pomocna w odnajdywaniu się we współczesności.
Narasta napięcie w społeczeństwie, ale nie tylko. W strukturach władzy również. To widać, słychać i czuć. Niektórzy politycy wyraźnie zaczynają się dystansować od poczynań "swojego" rządu (PSL), bo immunitet immunitetem, ale oklep po ryju można we własnym okręgu wyborczym zebrać. I parafrazując Sienkiewicza to ten, który natrzaska takiego posła to może mu powiedzieć, że " nie jako prywatnemu, ale jako posłowi właśnie", właśnie za działalność jako poseł, bo prywatnie to może iść z nim na wódkę choćby za pięć minut.
Różni osobnicy są przymierzani do odegrania roli mężów opatrznościowych. Gdybym nie widział kilku podobnych operacji wcześniejszych, to może i bym uwierzył, ale widziałem, to mnie tak łatwo nie jest nabrać.
Szczerze, to wygląda na pożar w burdelu i to taki fest pożar. Bo nie ma rezerwowej ekipy. Rezerwowej i wiarygodnej, wiarygodnej na chociażby pełną kadencję sejmową. Przecież ta banda od ryżego piłkarzyka to też jest piąty garnitur. Ludzie nie mający poczucia przyzwoitości, krzty honoru ani kindersztuby.
I teraz właśnie przychodzi moment dziesięcioletniego okresu rozliczeniowego. Kiedy to nastąpi konkretnie, tego nie wiem. Podejrzewam jedynie, że władza (system panujący) ma ochotę tym razem wyprzedzić działania "ulicy". Poświęcą ryżego, krzywdy mu wielkiej skądinąd nie robiąc, ale będą chcieli podstawić na jego miejsce kogoś innego. Tylko mówiąc szczerze nie mają kogo.
Schetyna - no wolne żarty, przecież ten osobnik nawet się porządnie wysłowić nie potrafi publicznie.
Osobnik z własnym sobowtórem w ręku - owszem gadanę ma, ale przecież na niego nie zagłosuje ta cała SLD-owska skleroza, bo ta skleroza jest dużo bardziej zachowawcza niż ci tak zwani prawicowcy - te mohery.
To będzie ciekawy rok.
Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A
Subskrybuj:
Posty (Atom)