07 października 2009

Afera Rywina w porównaniu z hazardową

Duża część komentatorów i to zarówno tak zwanych zawodowców (dziennikarzy) jak amatorów (blogerów) przyrównuje te dwie afery i stawia między nimi coś na kształt znaku równości.
Według mnie nic bardziej błędnego.
Afera Rywina, a właściwie afera Rywin-Michnik (R-M) nie była na tym poziomie na jaki weszła obecna afera. Jak by na to nie patrzeć i jak by nie oceniać to jednak Rywin nie zlecał ówczesnemu szefowi klubu SLD żeby było po jego myśli a tenże szef klubu (nie pamiętam nazwiska i sprawdzać w sieci mi się nie chce) nie podchwytywał z taką uniżonością wszystkich słów swego interlokutora jak obecnie osobnik Chlebowski. W aferze R-M było jednak coś na kształt walki pomiędzy SLD a GW.
Również jeśli chodzi o zakres patologii w rządzie to obecna afera jest dużo poważniejsza. Co by nie mówić o Millerze, to jednak nie zaistniał w owym czasie nawet cień podejrzeń, że Miller kogoś ostrzegł i w związku z tym jakaś tam akcja służb spaliła na panewce. Millerowi można było co najwyżej zarzucić niedopełnienie obowiązków służbowych (brak doniesienia do prokuratury - swoją drogą dlaczego go o to nie ścigano to nie rozumiem).
Tymczasem obecnie urzędujący premier w świetle dotychczas przedstawionych dokumentów oraz faktów jest osobą podejrzaną (przynajmniej w moim pojęciu) o to że ostrzegł swoich kumpli o szykujących się wobec nich kłopotach.
Czyli poprawnie rozumując w chwili obecnej mamy do czynienia z takim skrzyżowaniem afery Starachowickiej z aferą Rywin-Michnik.
Również reakcja ówczesnych polityków obozu rządzącego czyli SLD jest wbrew pozorom na dużo wyższym poziomie niż obecna reakcja PO. SLD w sumie bez mrugnięcia okiem zaaprobowało powstanie sejmowej komisji śledczej.
Natomiast obecnie PO stara się wykręcić jak piskorz z tego pomysłu, a jak się zdaje stara się jako główny punkt przed powołaniem takiej komisji przejąć CBA. Bo przejęte przez PO CBA nie jest już takie groźne i pewnych rzeczy może nie pokazać sejmowej komisji. A nawet jeżeli obecni pracownicy CBA byli by przesłuchiwani to bez papierów ich słowa są tylko słowami - a kwitów nie będzie i co komu udowodnicie.
Taki jest według mnie główny tok rozumowania i główny sens prób odwołania Super Maria. Oczywiście cały ten cyrk z dzisiejszą konferencją prasową ma również znaczenie w sensie P-R, ale jest to głównie przekaz do elektoratu własnego. Ten przekaz to mniej więcej coś takiego: "Słuchajcie kochani, nic się nie stało, to tylko wina tego pisowskiego psa Kamińskiego, który judził, judzi i judzić będzie jeśli tylko się go nie usunie." (koniec przekazu)

Istnieją oczywiście również podobieństwa w tych dwóch aferach. Ale podobieństwa są w obszarach drugorzędnych. Obie te afery odkrywają co i jak jest ustalane w procesie sejmowej legislacji. W obu przypadkach widać wyłażące nieprawidłowości lub co najmniej wadliwe (lub całkowity jego brak) poczucie interesu narodowego (społecznego) przez stronę rządową.
Ale tą wiedzę, o poziomie patologii w naszym państwie, to wszyscy ci, którzy nie traktują G-W I TVN jak świętych wyroczni to jednak mają.

SLD wtedy i PO teraz odsłoniły się i pokazały czym są i jakie są ich cele. Ale nawet w tym porównaniu to SLD wychodzi lepiej niż PO.
To ludzie SLD mówią jakimś szemranym typom co te typy mają robić i mówić (Kuna i Żagiel). Natomiast obecnie to szemrane typy mówią parlamentarzystom i ministrom co ma być dla nich załatwione.

Mam nadzieję, że osobnik który jest obecnie premierem w naszym kraju skończył się jako polityk dla na tyle dużej gruy wyborców, że o prezydenturze to może zapomnieć.

Uzupełnienie 1
Ostatnia odzywka Tuska: "Albo ja, albo Kamiński" oraz cała retoryka wojenna i chęć wykazania, że za całą tą aferą stoi PiS tylko potwierdza w moim mniemaniu niestety, że CBA jeszcze wszystkich kwitów na stole nie położyła i pewnikiem mają coś na Tuska również.

Brak komentarzy: