31 stycznia 2012

Czy ktoś by podpisał taką umowę?

Wyobraźmy sobie sytuację hipotetyczną.
Że jako osoba prywatna mamy zostać dokooptowani do jakiejś spółki. Mamy do tego interesu na wejściu wpłacić wcale niemałe pieniądze. Ale pojawia się pewien problem, pomimo wpłacenia tych pieniędzy nie mamy prawa głosu, ani nawet prawa przysłuchiwania się obradom zarządu, nie wspominając nawet o tym, że do zarządu nie zostajemy doproszeni.
Kto by podpisał taką umowę, słucham uprzejmie. Bo jeśliby ktoś taki się znalazł to ja w każdej chwili jestem w stanie z kimś takim taką umowę spółki zawrzeć.
Nie widzę nikogo wyrywnego - szkoda.
Ale to jest sytuacja na poziomie osób fizycznych i umów cywilno - prawnych. tutaj coś takiego by przeszło i sąd rejestrowy lub urzędnik rejestrujący taką umową po prostu musiał by coś takiego przyjąć do wiadomości.

Ale pójdźmy dalej. Jako prezes zarejestrowanej w sądzie spółki z o.o. lub S.A. podpisujemy taką umowę z inną (innymi) spółkami tworząc konsorcjum. Cóż się dzieje dalej. Sąd rejestrowy natychmiast po zarejestrowaniu takiej umowy powiadamia organa ścigania, że prezes spółki z o.o. lub S.A. wykonał działanie przeciwko wspólnikom i/lub akcjonariuszom spółki, co jest działaniem ściganym z urzędu.

To ja się pytam jak w świetle takiej wiedzy należy ocenić to co zrobił D.Tusk i jego przyboczni w Brukseli.

Skoro D.Tusk podpisał taką umowę w imieniu naszego kraju, to należy mu podetknąć pod nos natychmiast analogiczną umowę cywilno - prawną i zażądać  podpisu na zasadzie analogiczności tego co zrobił w Brukseli. Identycznie należy postąpić z każdym typem, który na wizji i/lub fonii będzie perorował o tym, że Tusk postąpił słusznie.

Pozostaje kwestia odpowiedzialności karnej za działanie na szkodę obywateli - akcjonariuszy. Oraz to, kto, w jakim trybie i do jakiego organu ma zgłosić fakt podjęcia działań przez Prezesa Rady Ministrów na szkodę obywateli - akcjonariuszy. Bo to się do tego sprowadza. A jak ktoś się z taką interpretacją tego stanu rzeczy nie zgadza, to niech podpisze wyżej wspomnianą umowę cywilno prawną ze mną. Czekam na chętnych.



Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

12 krzeseł versus 1 taboret

Czy wszyscy pamiętają film pod takim tytułem?
Jeśli nie, to polecam obejrzenie. Film na podstawie książki Ilfa i Pietrowa. Powstało kilka filmów pod tym tytułem, między innymi Mela Brooksa z 1971 roku. Ale również rosyjska (wtedy radziecka) produkcja, to był chyba jeden z nielicznych rosyjskich filmów, który był po prostu dobrą komedią, taką do spadnięcia z krzesła ze śmiechu włącznie.
Ale ja nie o tym.
W filmie i książce chodziło o to, że starsza pani zaszyła swoje kosztowności w krześle, które w zawierusze rewolucji bolszewickiej gdzieś się zapodziało, w dodatku tych krzeseł było 12, jak to w dobrych domach bywało. Starsza pani na łożu śmierci przekazuje wiedzę swojemu zięciowi utracjuszowi, ale nie tylko jemu. I tu zaczyna się cała akcja filmu.
Ale ja również nie o tym.
W filmie i książce chodziło o krzesło, w którym jest zaszyty skarb, który mógłby ustawić szczęśliwego znalazcę na resztę jego dni.
Tymczasem "nasz" premier wynegocjował sobie zydelek w kuchni, za który będziemy, tak będziemy my wszyscy podatnicy, musieli zapłacić jakieś 6 miliardów EURO. Na tym zydelku zasiądzie sobie Matoł, albo jakiś jego zastępca i bedzie tylko z głównego salonu słuchał połajanek, ze za wolno i za mało ziemniaków obrał do obiadu.
Tak wynegocjował "geniusz" jeden. Był już taki jeden co go "Geniuszem Karpat" nazywali, jak skończył, wszyscy wiedzą.
Nie wiem czy można będzie na podstawie tego scenariusza napisać prześmiewczą książkę aby potem zrobić z tego kapitalną komedię, ale to raczej horror się szykuje, horror w każdym polskim domu.
Horror, bo będzie brakować na wszystko, a jeśli doliczymy inne wyczyny tego rządu, to za chwilę będziemy żreć tynk ze ścian i kit z okien. Tak rządzą, tak dbają o interesy społeczeństwa.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

30 stycznia 2012

Żebyśmy się nie zdziwili

Natłok zdarzeń zaczyna sprawiać wrażenie celowej roboty mającej na celu odwrócenie uwagi społecznej od rzeczy dużo grubszych niż to co pojawia się na czołowkach gazet, jedynkach serwisów internetowych i w innych miejscach.

Lekarze i aptekarze protestują, a w każdym razie są w kontrze do aktualnych działań rządu, konflikt ten został wywołany rozmyślnie przez ekipę rządowa, bo co najmniej  od połowy zeszłego roku było wiadomym, że proponowane zapisy ustawowe są nie do zaakceptowania przez te korporacje.

Środowisko Radia Maryja zajęte jest walką o uzyskanie dostępu do nadawania w formacie cyfrowym, czyli na tzw. multipleksie. Kuriozalna decyzja KRRiTV jest ewidentnym związaniem walką tego środowiska, aby nie zajmowali się niczym innym. Będą walczyć o swoje, to może przeoczą coś innego.

Analogicznie środowisko Gazety Polskiej skoncentrowane na wyjaśnieniu tego co się wydarzyło w Smoleńsku nagle dostaje nieoczekiwane wsparcie nawet od takich mediów jak "Wprost". Praktycznie oficjalny przekaz mówi już o tym, że cały ten raport Millera, a w domyśle również MAK, to jedna wielka manipulacja i mijanie się z faktami.
Należy tu podkreślić, że środowisko GP jest skonfliktowane ze środowiskiem RM od czasów ingresu biskupa Wielgusa. Nie będę tutaj rozstrzygał kto w tamtej sprawie miał rację, bo nie mam po temu odpowiedniej wiedzy, ale fakt pozostaje faktem, są w konflikcie. Najnowszy element tego konfliktu, to całkowite pominięcie w mediach rządzonych przez Sakiewicza sprawy odmowy dla TV TRWAM miejsca na multipleksie.

I na koniec ACTA, czyli rząd staje w kontrze do teoretycznie swego żelaznego elektoratu, a w każdym razie do znaczącego ilościowo odłamu tegoż elektoratu.

 Nie minęło 30 dni nowego roku, a rząd, który dotychczas definiował sam siebie jako ten, który jest spolegliwy, nagle otwiera kilka frontów z kilkoma grupami w społeczeństwie, w tym co najmniej dwa z grupami, które są definiowane jako w pewnej części skład żelaznego elektoratu tego rządu.

Coś mi tu zaczyna śmierdzieć.
Bo z drugiej strony patrząc na realia gospodarcze to jesteśmy w przysłowiowej czarnej dupie, a jeszcze ten kryzys to nawet nie zapukał do naszych drzwi. Nie będę tu snuł rozważań na temat tego co będzie z naszymi emeryturami (po prostu ich nie będzie i/lub będą w takiej wysokości, że śmiech na sali).

A z drugiej strony siedzimy na żyle złota, którą wystarczy tylko lekko trącić i możemy żyć jak bogacze. Te łupki, które w tej chwili mogą dawać już i gaz i ropę, wprawdzie nie mamy technologii, ale to nie wszystko. Te złoża geotermalne, które występują pod 80 procentami naszego kraju, te złoża polimetaliczne w okolicach Suwałk, złoża uranu na Mierzei Wiślanej ale i w Sudetach. te złoża molibdenu w okolicach Myszkowa. Złoto pod pokładami miedzi w miejscach, gdzie KGHM ma już swoje kopalnie.
To wszystko razem powoduje, lub mogłoby spowodować, że wbrew twierdzeniom różnych "autorytetów moralnych" Polska to wcale nie biedna panna na wydaniu, ale majętna dama.
Ale media o tych elementach milczą, bo po cóż turbować maluczkich.

Tak się obawiam, że pod osłoną tych "wojenek" z różnymi częściami społeczeństwa, jak również pod osłoną znowelizowanej ustawy o ochronie danych i procesów negocjacyjnych możemy się w przeciągu najbliższych paru miesięcy obudzić i stwierdzić, że wyżej wymienione zasoby już do nas nie należą. I że zostały sprzedane na pniu za tak śmieszne pieniądze, że nawet nie są w stanie załatać dziury kolejnego rocznego budżetu.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

27 stycznia 2012

W kogo uderzy AKTA?

We wszystkich.
Dowód.
Podróbki to nie tylko trampki z logo Nike szyte na Tajwanie albo gdzieś w jakiejś zapadłej dziurze w Chinach kontynentalnych.
To również zamienniki podzespołów do samochodów i/lub części produkowane przez kooperanta dużego koncernu motoryzacyjnego, ale sprzedawane bez logo tegoż koncernu.
To również leki produkowane na przykład w Polsce, będące tańszymi odpowiednikami leków dużych koncernów zachodnioeuropejskich i amerykańskich.

Ten dokument idzie dalej.
Jeśli ktoś napisze gdziekolwiek w internecie, że na przykład firma Macdonalds sprzedaje "śmieciowe żarcie" (a ja akurat tak uważam), to odpowiednie organy mogą nakazać zamknięcie strony, bloga, albo usunięcie takiego wpisu z platformy hostingowej, na której taki wpis się pojawił. Można nakazać providerowi usług informatycznych ujawnienie danych osobowych osoby, która taką opinię wyraziła. To czy potem firma Macdonalds będzie się procesowała z jakimś tam konkretnym wyrazicielem opinii pozostaje kwestią drugorzędną - ważniejsze dla firmy - koncernu jest to, że niekorzystny dla niej wpis został usunięty. Odwrócenie tego stanu, czyli przywrócenie takiego wpisu może nastąpić ale dopiero po batalii sądowej, którą musi wszcząć w takiej sytuacji platforma hostingowa (na przykład portal niepoprawni.pl) i piszący na niej pod pseudonimem bloger.
Przykład firmy Macdonalds nie jest tu adekwatny, bo firma ta raczej nie zmieni jakości oferowanych produktów.
Ale powiedzmy firma X wypuszcza na rynek nowy model samochodu. W pojeździe tym jest jakaś wada konstrukcyjna, która zagraża nawet życiu użytkowników dróg. Na forach internetowych pojawiają się wpisy opisujące ten problem. Firma X w trybie nakazowo administracyjnym uzyskuje nakaz likwidacji wszystkich krytycznych wpisów na temat tego pojazdu na całym świecie. Owszem po cichu wysyła listy do użytkowników i wymienia wadliwy detal, ale w międzyczasie tysiące ludzi kupują ten sam pojazd.Skutki: firma powiększa swoje zyski, które stają się nieuprawnione gdyby ludzie wiedzieli by na podstawie opinii innych, że danego pojazdu nie warto kupować bo są z nim kłopoty.

Nie jestem prawnikiem, ale to wygląda tak, że dotychczasowa zasada pochodząca z prawa rzymskiego właśnie zostaje zanegowana w skali światowej.
Już nie firma - koncern ma udowodnić przed sądem, że wyrażona przez pojedynczego człowieka opinia jest wadliwa, ale człowiek ma dowieźć koncernowi, że ma rację i prawo do swojej opinii. A nawet jeśli jakiś produkt jest rzeczywiście idealny, to każdy ma prawo powiedzieć że mu się nie podoba - bo na przykład dzisiaj ma zły humor.

Zrównano wolność słowa pojedynczego człowieka z wolnością słowa firmy - koncernu. To jest chore i tu tkwi najważniejszy problem tego dokumentu.

Problem ściągania plików muzycznych i filmowych stanowi margines marginesu problemów jakie pojawią się gdy ten dokument zostałby ratyfikowany przez parlamenty państw sygnatariuszy.
Nie będzie tańszych zamienników leków w aptekach, nie będzie tańszych klocków hamulcowych w warsztatach samochodowych.
A czy wszystkich, którzy ten tekst czytają stać na kupowanie zawsze i wszędzie oryginałów, i nie mam tu na myśli torebek od Prady, nie sądzę.

C.B.D.U. (Co Było Do Udowodnienia)

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

25 stycznia 2012

Powoli zaczyna się wyłaniać obraz rzeczywistości

1. Podpisanie ACTA przez rząd, a konkretnie przez ambasadora w Tokio będzie ewidentnym wyskoczeniem przed szereg. Żaden z 27 krajów UE nie podpisał do tej pory tego dokumentu.
2. Nie ma i nie będzie wprowadzania żadnych dodatkowych klauzul do tego dokumentu, czyli albo podpisujemy tak jak jest albo nie.

Czyli sytuacja jest typowa dla tego rządu. Zrobiono dym, który miał przykryć rzeczywiste intencje. I prawie się udało. Środowiska "twórców" poparły, ale ludzie na ulicach i w necie się zaparli.

Teraz w pewnym przybliżeniu widać kto i dlaczego był po jakiej stronie.

Intencje władzy są oczywiste - cenzurowanie przekazu medialnego pozostającego poza kontrolą głównych mediodajni.

Jak rozwinie się dalej sytuacja - czas pokaże.ę
Rozwiązał się według mnie również problem dlaczego akurat w Polsce następują te ataki na strony rządowe. Skoro jesteśmy pierwszym krajem w UE, który ma to podpisywać to sprawa jest oczywista.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

24 stycznia 2012

Różne sprzeczne twierdzenia i inne pierdy

Z "rządu" i okolic dochodzą różne sprzeczne twierdzenia oraz inne odgłosy.
Po pierwszym uderzeniu w komputery ze stronami WWW różnych instytucji publicznych ryży cymbał i okoliczni młodsi zastępcy starszego patafiana nie mogą ustalić jaka jest obowiązująca wersja "przekazu dnia".
Padają po kolei takie oto stwierdzenia:
"nie wiadomo czy to podpiszemy"
"będą konsultacje społeczne"
"musimy podpisać" i/lub "nie możemy nie podpisać"
"nie ugniemy się przed szantażem"
"podpisanie nic nie zmieni w naszym wewnętrznym stanie prawnym"

Właściwie to bełkot, którym żaden normalny człowiek nie powinien się zajmować. Istnieje jednakże pewien problem, bo ten bełkot dochodzi z rejonów będących formalnie rządem RP, a to już jest problem.
Zajmijmy się ostatnim z tych cytatów. Skoro w naszym wewnętrznym prawodawstwie jest tak świetnie, skoro tak świetnie i restrykcyjnie jest chronione prawo autorskie, skoro te umowy zewnętrzne nie mają żadnego wpływu na naszą wewnętrzną sytuację to po jaką cholerę podpisywać.
Może lepiej zaproponować innym, którzy chcą mieć tak fantastyczne prawo chroniące przed piractwem jak u nas aby po prostu najzwyczajniej w świecie skopiowali nasze rozwiązania prawne - ergo dokonali plagiatu. My się oczywiście za ten plagiat nie będziemy obrażać, jedynie poprosimy żeby inni napomknęli w swych dokumentach rządowych, że to za światłym przykładem prawodawstwa RP. Ale jak nie napomkną to my również się procesować o pierdolety nie będziemy. Pies im mordę lizał, skoro nie są na tyle rozgarnięci żeby samemu coś tak genialnego wymyślić a nie chcą się przyznać, że są umysłowo upośledzeni to pies ich drapał.

Poza tymi sprzecznymi twierdzeniami na temat meritum problemu dochodzą z okolic "rządu" różne pierdy, które są głównie buńczucznymi zapewnieniami, że informatycy pracujący w KPRM i innych tego typu instytucjach sobie radzą i poradzą sobie z każdym atakiem.
Buńczuczność tych zapewnień jest, jak można się przekonać próbując zwizytować jakąkolwiek ze stron 'rządowych", wprost proporcjonalna do poziomu cymbalstwa jakie tym interesem zarządza. Wydaje się, że największe zagęszczenie cymbalstwa osiągnięto właśnie w okolicach serwerów KPRM, gdyż na przemian pojawia się ERROR 404 i/lub "time out" (sprawdzałem kilkakrotnie w dniu dzisiejszym).

W końcu naczelny ryży cymbał postanowił tupiąc nogą: "nie ugniemy się przed szantażem - podpisujemy".

No dobra, ja się pytam tylko po co? Skoro my mamy jak twierdzą inni przyboczni młodsi zastępcy starszego patafiana nasze prawo wewnętrzne jest silniejsze. Po co podpisywać dokument, który ma mniejszą moc.

Oczywiście ja tu sobie powyżej robię jaja.
Bo "...wszyscy we wiosce wiedzą, że woda w rzeczce PŁYTKA...", nie chodzi wcale o jakieś tam prawa autorskie i inną własność intelektualną. Chodzi o wymianę informacji pomiędzy ludźmi. I najwyraźniej już w tej chwili nie chodzi o wymianę informacji na poziomie wewnątrzkrajowym, ale na poziomie ogólnoświatowym.

Żeby można było w trybie natychmiastowym zablokować dowolnego blogaska pisanego na dowolnym kompie w dowolnym miejscu na świecie, żeby można było zablokować dowolny kanał na YouTubie z jakimś tam materiałem nakręconym nawet i z telefonu komórkowego
I nawet nie chodzi o to żeby zaraz autora jakichś tam przemyśleń, czy też innych materiałów z miejsca sadzać do pierdla z podejrzenia o terroryzm. Chodzi o to, żeby pewne treści nie trafiały do szerokich rzesz odbiorców. Bo jak ludzie coś przeczytają, coś obejrzą, to się mogą oderwać od jakichś tańców z gwiazdami na rurze i lodzie i zacząć myśleć - a to może być zgubne dla rządzących nie tylko w naszym kraju.

Naczelny ryży cymbał znalazł się między młotem a kowadłem. Bo z jednej strony jeśli nie podpiszą to zaraz gdzieś na YouTubie może się pojawić filmik, który będzie pokazywał live przebieg katastrofy z dnia 10-04-2010, w dodatku będzie to film z satelity, który "omyłkowo" oczywiście zostanie pokazany w internecie przez nie dającego się ustalić osobnika. Oczywiście mogą się pojawić materiały dużo lżejszego kalibru również.
Z drugiej zaś strony ilość zatrudnionych pociotków cymbała i jego cymbałów pomniejszych w okolicach serwerów niesłusznie zwanych "rządowymi" jest tak wielka, że obrona przed atakami, które skądinąd nie są atakami realnie hakerskimi, wydaje się poza zasięgiem tych cymbalątek, które siedzą przy tych kompach niesłusznie zwanych serwerami rządowymi.

Ciekawe kiedy rozdzwonią się telefony z coraz mocniejszymi propozycjami finansowymi i jednym okrzykiem "RATUJCIE".
Oj będą wystawiane rachunki za konsultacje na temat bezpieczeństwa komputerów.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

23 stycznia 2012

99 procent

Tak właśnie tyle wynosi procent przełamań zabezpieczeń systemów informatycznych na skutek BŁĘDÓW LUDZKICH czyli operatorów systemów, administratorów, itd, itp.
Do błędów administratorów zalicza się również ustawienie zbyt prostych, wręcz prymitywnych haseł dostępu.

Pozostałe 1 procent przełamań pochodzi z ataku słownikowego.

Jeżeli prawdą jest, a nie ma powodu by w to nie wierzyć, że hasła dostępu do rządowych stron internetowych były na poziomie jaki podano to oznacza jedno. Ludzie, którzy tym zawiadują nie mają zielonego pojęcia o tym jak to powinno byc robione.
A to nie są wcale śmieszne rzeczy. Ktoś powie, że to tylko strona internetowa, mało ważna, co najwyżej wizerunkowo istotna sprawa. Ale właśnie od drobiazgów rzecz się zaczyna. Potem wezmą takiego nieuka, który administrował stroną w KPRM, albo ABW i już jako osobnika z doświadczeniem popchną na wyższe i bardziej odpowiedzialne stanowisko. Niech zarządza istotnymi i wrażliwymi danymi w skali całego kraju - przecież ma doświadczenie, był administratorem w KPRM albo ABW.

I w bazie danych, na przykład policyjnej o samochodach i kierowcach będzie figurowało, że administrator loguje się poprzez nazwę "admin" i hasło "admin1". Piękne prawda?

To jest skutek kolesiostwa. Bo synowiec kuzyna teścia szwagra ma komputer i nie ma pracy. Jak ma komputer to pewnie jest informatykiem. No to dajmy mu pracę. Ma małe doświadczenie, nie szkodzi, poduczy się, nabierze wprawy, no przecież gdzieś to doświadczenie musi zdobyć. No to zdobywa w KPRM albo ABW.
Zysk dodatkowy - mamy kolejnego pretorianina, który wraz z rodziną zawsze będzie na nas głosował.

Tak to działa.

Oczywiście nie ma haseł nie do złamania. Jest tylko kwestia ile czasu i jak duże moce obliczeniowe trzeba na to poświęcić.
Na to co zaprezentowano w mediach nie trzeba było poświęcać więcej niż 10 sekund. Zestaw "admin", 'admin1" jest jednym ze standardowych haseł fabrycznych jakie są zaszyte w modemo - ruterach, które część z nas ma po domach i korzysta z nich łącząc się z internetem.

Ale w szkołach stawia się w tej chwili na "kreatywność", a nie na wiedzę encyklopedyczną. Ja tylko jestem ciekaw jakim cudem taki cymbał jeden z drugim może być kreatywny skoro nie ma żadnej wiedzy.
Może każdy z tych "kreatywnych" był w stanie niczym Gauss obliczyć sumę ciągu arytmetycznego po prostu wymyślając wzór na taką sumę, mam jednak pewne wątpliwości czy tak jest.



Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

21 stycznia 2012

Dokąd zmierza świat

Byłem na nartach w Austrii. Fajne, niezbyt oblegane miejsce, dobre stoki, pogoda też dopisała.
I w pewnym momencie uświadomiłem sobie ile to kosztuje, a właściwie o ile wzrosły ceny tego typu rozrywek na przestrzeni 10-12 lat.
I doznałem szoku.
10-12 lat temu za pobyt trzyosobowej rodziny przez 10 dni w gasthofie w Austrii + wyciągi + dobre żarcie + alkohol do tego żarcia + inne drobne przyjemności należało wydać około 2'000 (dwa tysiące) dolarów USA.

W tym roku tak samo jakościowo sprofilowany wyjazd kosztował 2'500 (dwa tysiące pięćset) EURO, ale nie za 10 dni pobytu, tylko za 10 dni w sumie z dojazdami w obie strony.

Te 10 lat temu cena benzyny za przejazd w obie strony była elementem tak nikłym, że aż zaniedbywalnym w procesie kalkulowania takiej imprezy

To ja się pytam gdzie jest ten postęp, gdzie są plusy tej tak zwanej globalizacji i wolnego handlu, gdzie są plusy wprowadzenia wspólnej waluty EURO, bo ja takowych plusów nie widzę.

Bo średnio zamożna rodzina państw ze strefy EURO utraciła około 30 procent swojej mocy finansowej na skutek wprowadzenia tej sztucznej waluty.

Problem nie dotyczy tylko Polski i ewidentnych prób wydrenowania naszego kraju z posiadanych zasobów i rezerw ludzkich.
To się dzieje wszędzie.
Nadbudowa ideologiczna nakłada na obywateli coraz to nowe obciążenia fiskalne, które potem służą do promowania coraz to bardziej zdegenerowanych pomysłów. Ale nazywane jest to postępem, a wiadomo, że kto jest przeciw postępowi ten wstecznik albo i faszysta.

A ludzie przyzwyczaili się wyjeżdżać na narty, na żagle. Tylko, że zamiast móc realizować swoje zachcianki z bieżących przychodów muszą coraz dłużej na te zachcianki odkładać.
Pomijam tutaj aberracyjny pomysł brania kredytów wakacyjnych.

To dokąd zmierza świat, skoro człowiek pracując uczciwie może sobie pozwolić na znacząco mniej niż 10 lat temu.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

11 stycznia 2012

Zaczyna się sypać

"System panujący" vel "układ" w obecnej formie wraz ze swoją reprezentacją formalną czyli PO zaczyna się sypać.
To są na razie mało znaczące elementy, takie jak: poparcie 70% respondentów dla protestu lekarzy, negatywna ocena rządu i Tuska osobiście - przekroczone 50% ocen negatywnych, walki frakcyjne w prokuraturze - bo czymś takim według mnie był cyrk z samookaleczeniem prokuratora w Poznaniu.
A tu jeszcze Merkozy mówi, że te 300 mld, to ni chu, chu, że lepiej te pieniądze wydać na rozwój Grecji i Włoch (czytaj banki w Niemczech i Francji).

Erozja wizerunku medialnego się zaczęła. Również prostackie chwyty, typu przeczekiwanie przez Tuska 2-3 dni po jakimś niekorzystnym wydarzeniu, aby dopiero po tym czasie zabrać głos i obwieścić "urbi et orbi", że "ja władca nad wszystkim czuwam", nawet to już na nikim wrażenia nie robi i zaczyna być przeciwskuteczne.
Bo co to za premier, który ilekroć dzieje się coś istotnego natychmiast "zamyka się w szafie" - to już do ludzi dotarło. Nie być kojarzonym z zagadnieniami trudnymi, kontrowersyjnymi, problematycznymi to jest właśnie to co Jarosław skwitował, że być premierem to nie to samo co być "cysorzem".

A rzeczywistość zaczyna skrzeczeć. Czyli następuje powolny rozjazd pomiędzy stanem deklaratywno - postulatywnym, a rzeczywistością. I coraz więcej ludzi zaczyna ten rozjazd zauważać.

Tu wypada wspomnieć Gierka, za którego czasów również uprawiano propagandę sukcesu. Jednak gdybyśmy porównali obie te figury, to jednak za Gierka coś zrobiono fizycznie. Taka "trasa Katowicka" to może w tamtym czasie nie był szczyt techniki na skalę światową ani nawet europejską, ale na ówczesne potrzeby było to rozwiązanie przydatne i skuteczne. Na ówczesne zapotrzebowanie w przepustowości ruchu również. I był to produkt w miarę trwały, który przez dobre 15 lat nie wymagał poważniejszych napraw.
A teraz co, autostrady, które mają być oddane przed ME 2012 mają być "przejezdne" - brak stacji benzynowych, brak parkingów, brak zjazdów i dojazdów, brak oznakowania. Nawet przewiduje się zmianę prawa budowlanego, żeby takiego gniota móc upchnąć. Wiadomo ponadto, że chwilę później trzeba te drogi będzie zamknąć, żeby zerwać położoną nawierzchnię i dokończyć proces technologiczny prawidłowo - przecież to jest sankcjonowanie MARNOTRAWSTWA. Każdy poseł i senator, który zagłosuje za taką zmianą prawną winien być pociągnięty do odpowiedzialności finansowej za powstałe szkody.

Po przekroczeniu pewnego poziomu absurdu ludzie przestają zwracać uwagę na to co im się imputuje w przekazie medialnym, a zaczynają patrzeć na to wszystko z politowaniem i/lub wkurwieniem, w zależności od tego jak bardzo jest rozjechanie się rzeczywistości z propagandą dolegliwe dla nich samych.

Jeszcze się okaże, że te lemingi vel wykształciuchy będą głośniej psioczyć na ten rząd niż ci, którzy zwracali uwagę na tego rządu nieudolność od kilku lat.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

05 stycznia 2012

Ciąg dalszy 'protestu pieczątkowego' - możliwe konsekwencje

Wczoraj w nocy, konkretnie to już dzisiaj czyli parę minut po północy w mediach ogłoszono tryumfalnie sukces rządu i Tuska mówiąc o końcu protestu lekarzy. Jednakże w miarę upływu dnia z tego "sukcesu" coraz mniej zostawało, aby pod koniec dnia dzisiejszego  okazać się miało, że 70% respondentów wyraża poparcie dla protestu lekarzy. Mówiąc szczerze nie sądzę, żeby ci respondenci zdawali sobie do końca sprawę z tego czego dotyczy meritum sporu, ale nic to. To jest jednak sytuacja komfortowa dla lekarzy i wbrew pozorom również pacjentów, gdyż co jak co, ale o p-r to ten rząd dba. A takie 70 procentowe poparcie dla środowiska będącego aktualnie w kontrze do rządu to nie w kij dmuchał. W poprzednim wpisie z przyczyn różnych spłaszczyłem problem konfliktu środowiska lekarskiego z rządem (źródło), ale mówiąc szczerze, to żeby wydobyć wszystkie aspekty tego konfliktu, to trzeba by rozłożyć na czynniki pierwsze całą ustawę jak i zachowanie rządu (poprzedniego i obecnego) wobec środowisk medyków i aptekarzy na przestrzeni ostatniego roku.
Wobec takich a nie innych sondaży rząd się najprawdopodobniej ugnie, zwłaszcza że protest wbrew buńczucznym zapewnieniom ministra Arłukowicza bynajmniej nie zostanie zakończony.
Mówiąc szczerze nie wyobrażam sobie za co można by lekarzy karać (za przystawienie pieczątki 'refundacja do decyzji NFZ'). Wszak to decyzja NFZ jest decyzją ostateczną w kwestii tego czy refundacja następuje czy też nie.
W poprzednim wpisie blogowym (źródło) wyraziłem zdanie, że nastąpią zmiany umów pomiędzy NFZ a lekarzami. Podtrzymuję to twierdzenie. Rząd chyłkiem wycofa się z obecnej ustawy, a w każdym razie tych zapisów, które są restrykcyjne finansowo wobec lekarzy i aptekarzy. Zostanie to samo wprowadzone tylnymi drzwiami jako "konieczna zmiana" umów lekarzy z NFZ. I wtedy każdy lekarz stanie indywidualnie przeciwko molochowi biurokratycznemu i będzie w kropce. Niektórzy podpiszą, a niektórzy nie.
Najprawdopodobniej jednak w pewnym dłuższym horyzoncie czasowym ilość lekarzy, którzy podpiszą te nowe kontrakty będzie na tyle duża, że nie będzie bezpośredniego i trwałego zagrożenia dla funkcjonowania służby zdrowia w skali kraju.

Konsekwencje takiego stanu rzeczy.
Wcześniej lub później urzędasy z NFZ będą kwestionować cokolwiek na wypisanej recepcie, po to tylko żeby nie musieć za nią płacić a wręcz przeciwnie móc żądać od lekarza zwrotu pieniędzy wraz z odsetkami. Skutki takich działań nie każą na siebie długo czekać. Stawki w gabinetach prywatnych poszybują w górę. Dalsza konsekwencja jest elementarna, wobec stawek w gabinetach prywatnych ilość chętnych do pracy w przychodniach publicznych drastycznie się obniży.
Oczywiście taki scenariusz to nie jest kwestia dni, tygodni ani miesięcy, ale raczej lat - od 2 do 5.

APEL DO PACJENTÓW
Treść poniższą podyktowała mi moja żona - lekarz.
Szanowny Pacjencie.
Jeśli jesteś przewlekle chory na przykład na astmę, to znajdź Swoje badanie spirometryczne, które wykonałeś 10 lat temu i ilekroć idziesz do przychodni rejonowej lub innej firmy gdzie oczekujesz "tylko" wypisania przedłużenia leku na astmę, to miej to badanie lub kserokopię tego badania ze sobą.
Tak samo jeśli jesteś chory na niedoczynność lub nadczynność tarczycy, weź badanie zrobione wiele lat temu i przynieś do lekarza od którego oczekujesz "tylko przedłużenia leku". Albowiem lekarz, który nie ma w Twojej historii choroby takiego badania nie ma prawa, zgodnie z obowiązującą ustawą, wystawić Ci recepty na odpowiedni lek z adekwatną stopą zniżki. Ty Pacjencie jesteś chory przewlekle i ta zniżka Ci się należy, ale obecne prawo obliguje lekarza nie tylko do stwierdzenia czy jesteś ubezpieczony, co skądinąd jest aktualnie fizycznie niewykonalne, ale również do tego żeby podać wiarygodny powód dlaczego wystawiono receptę na zniżkę dla osoby chorej przewlekle skoro w dokumentacji nie ma odpowiednich dokumentów. To może być powód, że NFZ zażąda od lekarza zwrotu pieniędzy za 'nieprawnie przyznaną zniżkę na lek'.

Cały ten apel do pacjentów jest jednym z elementów, o które walczą lekarze w swoim proteście, co jako żywo w mediach nie było nagłaśniane.


Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

04 stycznia 2012

Prawdopodobny rozwój sytuacji w służbie zdrowia

Lekarze trwają przy "proteście pieczątkowym" i słusznie. Bo jeśli się na kogoś nakłada jakiś obowiązek i związaną z tym odpowiedzialność finansową, to ktoś taki musi mieć techniczną możliwość spełnienia takich wymogów. Lekarze byliby imbecylami gdyby nie zaprotestowali przeciwko zapisom, które są w obecnej ustawie.
Wyjaśnijmy jedną rzecz. Meritum protestu lekarzy dotyczy tego elementu, że to lekarz miałby być odpowiedzialny za wypisanie leku refundowanego osobie nieubezpieczonej. Jednocześnie należy stwierdzić, że NFZ nie dysponuje w formie elektronicznej bazą danych, w której lekarze mogliby sprawdzać czy dany człowiek jest ubezpieczony.
Wśród moich znajomych był taki przypadek, że lekarz wypisał lek osobie nie płacącej składek ZUS, ale posiadającej pakiet medyczny w jednej z firm ubezpieczeniowych. Po pewnym czasie musiał zwrócić niebagatelna skądinąd sumę do NFZ. Zdarzenie to miało miejsce przed obecnie wyprodukowanymi przez MZ i rząd bredniami.
Nagminne jest niepłacenia przez NFZ aptekarzom. Lekarz napisał 'W-wa' zamiast 'Warszawa' - recepta nieważna (nieważna w tym sensie, że NFZ nie chce za nią zwrócić pieniędzy aptece), aptekarz musi wyłożyć z własnej kieszeni.

Jako ciekawostkę przyrodniczą można przywołać fakt, że w województwie Śląskim stworzony w pełni skomputeryzowany system (około 5-7 lat temu), który gromadził dane o pacjentach, ich dolegliwościach, no wszystko co się dało. Człowiek, który to stworzył został zwolniony z pracy i oskarżony o marnowanie publicznych pieniędzy.

Najprawdopodobniej w najbliższym czasie sytuacja rozwinie się następująco.
NFZ będzie chciał żeby lekarze, również prowadzący praktyki indywidualne, podpisywali nowe umowy, które bedą zawierały jakieś kruczki.
I tu się pojawia problem, bo ważna jest w tym momencie solidarność środowiska, żeby nie dać się przerobić. Prawdopodobnie zmiana prawna w ten sposób zostanie skonstruowana, żeby lekarz, który nie podpisze tego nowego papierka miał odebraną możliwość wystawiania zwolnień i recept z refundacją.
I tu jest kolejny chwyt, który może się obrócić przeciwko rządzącej hołocie. Otóż uprawnienie do refundacji wynika z faktu, że pacjent płaci składki ZUS, a nie z faktu, ze lekarz ma czy nie ma umowy.
Oczywiście mogą próbować pójść dalej, czyli odebrać w ogóle możliwość wystawiania recept, ale to już jest gruba sprawa, bo prawa wypisywania recept jest immanentną częścią prawa wykonywania zawodu lekarza.

Dopisek 1
W chwili obecnej lekarze wystawiają pełnowartościowe recepty dwóm grupom: emerytom - rencistom i dzieciarni, gdyż obie te grupy są poza wszelkim podejrzeniem czy może być z nimi cokolwiek krzywo w kwestii czy są czy też nie objęte ubezpieczeniem. Emeryt - rencista musi tylko pokazać dwa ostatnie odcinki emerytury/renty.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

02 stycznia 2012

No to się zaczął rok 2012

Prawda, że fajnie się zaczął.
Według danych z dzisiejszego poranka to w całej Polsce około 1300 aptek ma podpisane nowe umowy z NFZ-em. Dla ułatwienia dodam, że ponad 1300 aptek jest w Warszawie i okolicach.
Lekarze nie wiedzą jak wypisywać recepty, w aptekach nie ma leków, które powykupowano "na zapas" przed 31-12-2011. Taki 'klexan', preparat rozrzedzający krew - stosowany w chorobie zakrzepicy żył głębokich i w pewnych przypadkach zagrożenia zawałowego, również w pewnych innych schorzeniach związanych z krwioobiegiem, tego preparatu w Warszawie nie kupisz.
Czym to może grozić, to chyba nikomu wyjaśniać nie trzeba.
Lekarzom nie ma się co dziwić, bo owszem można sprawdzać czy dany pacjent jest ubezpieczony i czy pokazywane przez niego dokumenty są ważne, ale trzeba dać temu sprawdzającemu techniczną możliwość wykonania takiej czynności. A taką techniczną możliwością jest na przykład komputer z podłączeniem do centralnej bazy danych. Wpisujemy PESEL pacjenta i na ekranie w czasie rzeczywistym pojawia się informacja o statusie ubezpieczenia jakie danemu pacjentowi przysługuje. Analogicznie w aptece, też końcówka komputera i sprawdzamy.
Albo inna sytuacja. Przychodzi pacjent i prosi o preparat na astmę, a w jego karcie choroby nie ma badania spirometrycznego. Lekarz rejonowy zna tego człowieka. Wie że leczy się od lat na astmę - sam go kierował na badania specjalistyczne gdzie po raz pierwszy ten preparat mu wypisano. Ale właśnie się zmieniły przepisy. W takiej sytuacji nie może dostać tego preparatu z dekretacją o zniżce lub ryczałcie, a może dostać tylko na 100% odpłatności, bo właśnie w karcie choroby tu w tej przychodni nie ma tego badania.

W szpitalach, w tym w klinice Akademii Medycznej to samo, nikt nic nie wie. Opublikowana przez MZ lista leków w formacie XLS jest co najmniej nieczytelna. Ponad 2600 rekordów. Drugie miejsce gdzie można to zobaczyć pokazuje ten sam element w formacie PDF. Tu dla odmiany mamy do wydrukowania blisko 170 stron zapisanych dosyć drobnym drukiem - już widzę chętnych, którzy to czytają przy wizycie każdego pacjenta. Ale nawet niech czytają i sprawdzają - wizyta każdego pacjenta wydłuży się o następne minuty potrzebne na obejrzenie i zdiagnozowanie innych pacjentów, a pod drzwiami gabinetu kolejka się wydłuża.

Tego ludzie chcieliście jak głosowaliście - no widocznie tak, no to macie to czego chcieliście.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

01 stycznia 2012

Bardziej, czyli podsumowanie 2011 roku

Nie zmieściłem się czasowo w napisaniu podsumowania w 2011 roku, w związku z tym robię to już po zmianie roku. Chociaż czy to ma jakieś większe znaczenie, rzecz raczej czysto umowna.
Podsumowując rok poprzedni, czyli 2010, pisałem o tym, że jest źle, jest porównywalnie źle jak za Jaruzela (źródło). Odchodzący rok 2011 nie przebił czymś drastycznym roku 2010.
Było po prostu bardziej.
Bardziej kłamliwie w mediach.
Bardziej arogancko we władzach.
Bardziej chamsko wobec oponentów władzy.
Bardziej bezczelnie wobec ludzi będących przeciwnikami obecnej władzy.

Tych "BARDZIEJ' można by jeszcze parę wymienić i każdy w miarę myślący człowiek jest w stanie wytworzyć i uzupełnić sobie sam taką listę rzeczy, które go uwierają.
Niby nic drastycznego się nie wydarzyło, ale ...
Ale właśnie pewne drobne rzeczy, które miały miejsce w ciągu ostatniego roku wyraźnie świadczą o tym, że władza dąży do konfrontacji ze społeczeństwem. Tak, to nie są jakieś wymysły ani fanaberie.
Również niektóre dzieła powinno się odczytywać w zupełnie inny sposób niż dotychczas.
Weźmy film "Katyń" i ostatnią końcową scenę. Scenę straszną. Sens tej sceny jest taki, żeby przestraszyć, przestraszyć wszystkich tych, którzy nie pamiętają lat 1981-1989. I to jest główny przekaz tego filmu, a nie martyrologia, lepiej lub gorzej opisana, tylko właśnie chodzi o przestraszenie.

Również wydarzenia w Warszawie z dnia 11-11-2011 miały ludzi przestraszyć. No tu powiem szczerze, że władze się według mnie przeliczyły. Bo gdyby te tysiące ludzi (od 50'000 do 100'000) się rzeczywiście wkurzyły i dały sprowokować, to tych gliniarzy pomimo ich opancerzenia to trzeba by było żyletkami zeskrobywać z chodników. Po prostu zostali by wdeptani w Warszawskie ulice. Te niemiaszki i ich przydupasy z Krytyki Politycznej również.
Tu uwaga na marginesie: ogłupiali są ci policjanci do imentu, zresztą tak samo jak większość tych, którzy albo w wyborach udziału nie biorą albo głosują na PO i oboczności. Nie dziwmy się temu, wszak do policji nie idą ludzie nadmiernie rozwinięci intelektualnie. Można nimi manipulować tak samo jak za Jaruzela zomolami - to nie jest nic nowego.

Objawiło się również kilka tendencji pozytywnych.
Te tysiące ludzi na Marszu Niepodległości w dniu 11-11-11. Te setki klubów Gazety Polskiej, które powstały i prężnie działają. Te organizacje społeczne jak "Solidarni 2010", ludzie upamiętniający tragicznie zmarłych 10-04-2010. Nie od razu i nie w pięć minut spośród tych ludzi wyłonią się nowi liderzy, którzy pociągną wózek o nazwie POLSKOŚĆ.

Ma rację redaktor Ziemkiewicz porównując obecną sytuację do tej, która miała miejsce w okresie "młodej Endecji": "... w Polsce jest tylu analfabetów, że to jest nasza szansa, bo my ich nauczymy pisać i oni będą pisać i myśleć PO POLSKU. ..." Tak mówili Dmowski i Popławski i mieli rację.
Teraz jest analogicznie, 15 milionów uprawnionych do głosowania nie korzysta ze swego prawa wyborczego - trzeba im uświadomić, nauczyć prawidłowego rozróżniania rzeczywistych intencji ludzi, którzy występują w telewizorni. Pokazać na prostych przykładach czym jest sofizmat, czym erystyka, czym inne machinacje dokonywane przez media.

Osobiście uważam, że ludziom trzeba wyjaśnić jedną prostą rzecz. Że ta kiełbasa na grilla, ten chlebek i browarek to będą tanie wtedy i tylko wtedy gdy Polska będzie silnym państwem. Czyli, że opłaca się mieć silne państwo właśnie po to żeby mnie osobiście było dobrze. To taki merkantylny punkt widzenia, odległy o lata świetlne od punktu widzenia człowieka, który mówi o sztandarze z napisem "BÓG, HONOR, OJCZYZNA". Ale posługując się analogią historyczną można powiedzieć, że już raz coś takiego miało miejsce. Przecież wojnę z bolszewikami w 1920 roku wygrano również, jeśli nie głównie, dlatego, że do armii zaciągnęli się chłopi. Ci sami chłopi. lub ich potomkowie, którzy obdzierali Powstańców Styczniowych z butów i jeszcze donosili na powstańcze oddziały do cyrkułu. Czyli precedens istnieje, czyli można ludzi nauczyć i przekonać.
Chociaż tutaj się z redaktorem Ziemkiewiczem nie zgadzam. Ponieważ redaktor mówi, w jednym z wystąpień, że obecnie jest łatwiej.
Otóż nie, obecnie jest trudniej.
Bo każdy przeciętny odbiorca papki medialnej jest narażony na codzienną porcję indoktrynacji, której jednym z celów jest zniechęcenie do podejmowania jakichkolwiek działań w celu poprawy funkcjonowania państwa. Również funkcjonujące od lat hasło, że od mojego głosu w wyborach nic nie zależy ma na celu zniechęcenie ludzi do udziału w głosowaniach.

Gra trwa dalej. Nadal nie zostaliśmy zwyciężeni, chociaż zakusy trwają. Wbrew tym wszystkim idiotom, którzy mówili o końcu historii.

Venenosi bufones pellem non mutant
 Andrzej.A