24 stycznia 2012

Różne sprzeczne twierdzenia i inne pierdy

Z "rządu" i okolic dochodzą różne sprzeczne twierdzenia oraz inne odgłosy.
Po pierwszym uderzeniu w komputery ze stronami WWW różnych instytucji publicznych ryży cymbał i okoliczni młodsi zastępcy starszego patafiana nie mogą ustalić jaka jest obowiązująca wersja "przekazu dnia".
Padają po kolei takie oto stwierdzenia:
"nie wiadomo czy to podpiszemy"
"będą konsultacje społeczne"
"musimy podpisać" i/lub "nie możemy nie podpisać"
"nie ugniemy się przed szantażem"
"podpisanie nic nie zmieni w naszym wewnętrznym stanie prawnym"

Właściwie to bełkot, którym żaden normalny człowiek nie powinien się zajmować. Istnieje jednakże pewien problem, bo ten bełkot dochodzi z rejonów będących formalnie rządem RP, a to już jest problem.
Zajmijmy się ostatnim z tych cytatów. Skoro w naszym wewnętrznym prawodawstwie jest tak świetnie, skoro tak świetnie i restrykcyjnie jest chronione prawo autorskie, skoro te umowy zewnętrzne nie mają żadnego wpływu na naszą wewnętrzną sytuację to po jaką cholerę podpisywać.
Może lepiej zaproponować innym, którzy chcą mieć tak fantastyczne prawo chroniące przed piractwem jak u nas aby po prostu najzwyczajniej w świecie skopiowali nasze rozwiązania prawne - ergo dokonali plagiatu. My się oczywiście za ten plagiat nie będziemy obrażać, jedynie poprosimy żeby inni napomknęli w swych dokumentach rządowych, że to za światłym przykładem prawodawstwa RP. Ale jak nie napomkną to my również się procesować o pierdolety nie będziemy. Pies im mordę lizał, skoro nie są na tyle rozgarnięci żeby samemu coś tak genialnego wymyślić a nie chcą się przyznać, że są umysłowo upośledzeni to pies ich drapał.

Poza tymi sprzecznymi twierdzeniami na temat meritum problemu dochodzą z okolic "rządu" różne pierdy, które są głównie buńczucznymi zapewnieniami, że informatycy pracujący w KPRM i innych tego typu instytucjach sobie radzą i poradzą sobie z każdym atakiem.
Buńczuczność tych zapewnień jest, jak można się przekonać próbując zwizytować jakąkolwiek ze stron 'rządowych", wprost proporcjonalna do poziomu cymbalstwa jakie tym interesem zarządza. Wydaje się, że największe zagęszczenie cymbalstwa osiągnięto właśnie w okolicach serwerów KPRM, gdyż na przemian pojawia się ERROR 404 i/lub "time out" (sprawdzałem kilkakrotnie w dniu dzisiejszym).

W końcu naczelny ryży cymbał postanowił tupiąc nogą: "nie ugniemy się przed szantażem - podpisujemy".

No dobra, ja się pytam tylko po co? Skoro my mamy jak twierdzą inni przyboczni młodsi zastępcy starszego patafiana nasze prawo wewnętrzne jest silniejsze. Po co podpisywać dokument, który ma mniejszą moc.

Oczywiście ja tu sobie powyżej robię jaja.
Bo "...wszyscy we wiosce wiedzą, że woda w rzeczce PŁYTKA...", nie chodzi wcale o jakieś tam prawa autorskie i inną własność intelektualną. Chodzi o wymianę informacji pomiędzy ludźmi. I najwyraźniej już w tej chwili nie chodzi o wymianę informacji na poziomie wewnątrzkrajowym, ale na poziomie ogólnoświatowym.

Żeby można było w trybie natychmiastowym zablokować dowolnego blogaska pisanego na dowolnym kompie w dowolnym miejscu na świecie, żeby można było zablokować dowolny kanał na YouTubie z jakimś tam materiałem nakręconym nawet i z telefonu komórkowego
I nawet nie chodzi o to żeby zaraz autora jakichś tam przemyśleń, czy też innych materiałów z miejsca sadzać do pierdla z podejrzenia o terroryzm. Chodzi o to, żeby pewne treści nie trafiały do szerokich rzesz odbiorców. Bo jak ludzie coś przeczytają, coś obejrzą, to się mogą oderwać od jakichś tańców z gwiazdami na rurze i lodzie i zacząć myśleć - a to może być zgubne dla rządzących nie tylko w naszym kraju.

Naczelny ryży cymbał znalazł się między młotem a kowadłem. Bo z jednej strony jeśli nie podpiszą to zaraz gdzieś na YouTubie może się pojawić filmik, który będzie pokazywał live przebieg katastrofy z dnia 10-04-2010, w dodatku będzie to film z satelity, który "omyłkowo" oczywiście zostanie pokazany w internecie przez nie dającego się ustalić osobnika. Oczywiście mogą się pojawić materiały dużo lżejszego kalibru również.
Z drugiej zaś strony ilość zatrudnionych pociotków cymbała i jego cymbałów pomniejszych w okolicach serwerów niesłusznie zwanych "rządowymi" jest tak wielka, że obrona przed atakami, które skądinąd nie są atakami realnie hakerskimi, wydaje się poza zasięgiem tych cymbalątek, które siedzą przy tych kompach niesłusznie zwanych serwerami rządowymi.

Ciekawe kiedy rozdzwonią się telefony z coraz mocniejszymi propozycjami finansowymi i jednym okrzykiem "RATUJCIE".
Oj będą wystawiane rachunki za konsultacje na temat bezpieczeństwa komputerów.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

Brak komentarzy: