12 grudnia 2008

Kolejna wpadka systemu finansowego w USA

Tekst pochodzi z tego adresu: http://www.rp.pl/artykul/2,233125_Piramida_nowego_stulecia.html

Były szef rady nadzorczej NASDAQ oraz Bernard L. Madoff Investment Securities, firmy doradztwa finansowego która lokowała pieniądze zamożnych klientów, został aresztowany wczoraj przez funkcjonariuszy FBI.

Dzień przed aresztowaniem 70-letni Madoff wyznał swoim pracownikom, że jego firma to gigantyczna piramida finansowa, a wiele z jego działań to oszustwa. Uznał, że jest niewypłacalny i sam oszacował straty na 50 mld dolarów.

Agenci FBI uważają, że Madoff spodziewał się, że zostanie aresztowany.

Oszustwa wyszły na jaw po tym gdy na początku grudnia grupa klientów zażądała wypłaty 7 mld dolarów, a firma Madoffa nie posiadał dość gotówki aby sprostać tym zobowiązaniom. Prokuratura oskarża Madoffa, że stracił część pieniędzy klientów w wyniku nieudanych transakcji na własną rękę. Później próbował ukryć straty defraudując pieniądze innych klientów. Proceder miał trwać od lat.

Sprawa jest w toku i wiele pytań ciągle czeka na wyjaśnienie. Nie jest również jasne, czy klienci Madoffa stracili aż 50 mld dolarów.

Bernard L. Madoff Investment Securities, założona w 1960 r. była 23 największym animatorem na giełdzie Nasdaq. Firma Madoffa handlowała papierami wartościowymi, prowadziła działalność brokerską i doradczą dla zamożnych klientów, zarządzając w sumie 17,1 mld dolarów według raportu NASD z 17 listopada.

Prawie połowę klientów stanowiły fundusze hedgingowe i inne instytucje finansowe włączając w to banki i bogatych klientów indywidualnych. Dlatego upadek piramidy może pociągnąć za sobą inne instytucje finansowe.

Siedemdziesięcioletni Madoff wyszedł z aresztu za kaucją o wartości 10 mln dol., którą zapłaciła jego żona.

W sprawach o tak poważne nadużycia finansowe oskarżonemu grozi do 20 lat pozbawienia wolności i 5 mln dol. grzywny.


Facet wyszedł za kaucją 10 baniek, przecież to drobne w porównaniu do sum o jakich się tu mówi. Facegt zwieje do Izraela i tyle go będą widzieli.

11 grudnia 2008

Czerwoni dostaną sraczki i będą pianę toczyć z pysków

Powodem tego zachowania naszych milusińskich jest nominacja na szefa dziennika TV.
A. Sobala nie jest może jakoś bardzo przebojowym dziennikarzem, osobiście uważam że jest najzwyczajniej w świecie zwykłym przyzwoitym człowiekiem, ale poglądy jakie prezentuje (prezentował) na antenie (telewizja PULS) na pewno się czerwonym i różowym nie podobają. Wywiady z wdową po Faltzmanie, zbieranie informacji i próby rekonstrukcji "wypadku" prezesa Pańko, wywiady z Wyszkowskim, Gwiazdami. To wszystko było na antenie telewizji PULS i we wszystkich tych programach Sobala wyciągał ze swoich interlokutorów fakty niezbyt wygodne dla różowo - czerwonego Salonu.
Ale również PiS nie będzie zadowolony z tej nominacji. Sobala nie jest człowiekiem, który miałby w zwyczaju schowanie pod sukno jakichś niewygodnych faktów dotyczącej którejkolwiek ze stron konfliktu politycznego.
Jest po prostu uczciwym człowiekie.
Życzę Mu aby Mu się udało chociaż trochę oczyścić ten bajzel na Woronicza, przynajmniej w zakresie jaki będzie miał pod swoją kontrolą.

10 grudnia 2008

Obieg informacji

Albo kto wymusza na mediach przekazywanie informacji, których te media nie bardzo mają ochotę przekazać.

Rozmowa Prezydenta Czech Vaclava Klausa z euro-żulią miała miejsce w dniu 05-12
Na portalu fronda.pl zapis tej rozmowy ukazał się w dniu 08-12
Na blogach (salon24, niepoprawni.pl i być może gdzie indziej również) zaczęto o tym mówić w dniu 09-12
Na głównych stronach portali informacyjnych (Rzepa, Dziennik, TVN) ta informacja pojawia się w dniu 10-12
To co to jest do jasnej cholery, kto tu kogo informuje ewentualnie kto przed kim ukrywa informacje.
Skoro to spotkanie miało miejsce w dniu 5 grudnia to niewątpliwie była po tym jakaś konferencja prasowa - nie sądzę żeby żadna gazeta ani inne medium działające w Polsce nie miało na takiej konferencji swojego dziennikarza - po prostu w to nie wierzę.
Czyli ta informacja powinna się ukazać w dniu 6 najpóźniej 7 grudnia (dodatkowy dzień potrzebny na oczekiwanie na stenogram tego spotkania i jego przetłumaczenie). Tymczasem nic, cisza, zdarzenie nie miało miejsca.
Nawet opublikowanie na portalu fronda.pl nie porusza nikogo. Dopiero gdy zupa zaczyna się wylewać i na blogach w dużej ilości zaczynają się pojawiać wpisy na ten temat, dopiero wtedy mainsteam zaczyna reagować.
Zasada, że coś o czym się nie mówi nie miało miejsca w pełnej krasie.

18 listopada 2008

STALEMATE

Koniec laby czy tylko lekkie ostrzeżenie?

W programie "Teraz MY" przepytano ministra Drzewieckiego na okoliczność jago pobytu w amerykańskim pierdlu. Sprawa dotyczy wydarzeń z przed około 10 lat. Tyle tylko, że minister nakłamał przed kamerami, co zostało udowodnione.
W moim pojęciu może to oznaczać dwa scenariusze.
Pierwszy to taki, że parasol ochronny nad tym rządem zostaje definitywnie zdjęty i za chwilę nastąpi typowe "huzia na Józia" (bez złośliwych skojarzeń z Oleksym). Wariant ten wydaje się jednak mało prawdopodobny ponieważ mediokracja i zarządzające nimi ekipy nie mają nikogo na tyle silnego żeby móc przejąć rząd bez ryzyka, że władza wpadnie znowu w ręce "kaczystów".
Drugi, dużo bardziej prawdopodobny, jest taki.: PO i Tusk zwrócili się do Kaczora z propozycją zawieszenie broni - czytaj - taka może cicha a może i jawna koalicja. W związku z tym mediokracja postanowiła sięgnąć po środki dyscyplinujące swojego mianowańca. Dali tym jednym programem sygnał: " Patrz synek, każdego z Twoich ministrów możemy uwalić i zrobić mu 'koło pióra', Tobie też". Ten kij ma jednak dwa końce. dopoki mediokracja nie ma na tyle silnego reprezentanta to na totalne zniszczenie PO i Tuska pójść nie może ponieważ istnieje zbyt duże ryzyko powrotu "kaczystów".
Sytuacja stała się typowa: "Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma", czyli jak w tytule.

17 listopada 2008

Kawał

Idzie facet przez cmentarz, idzie, patrzy, a tu grabarz kopie nowy grób. Postanowił go przestraszyć. Podszedł cicho i wrzasnął: UUUUUUUUUUUUUU
Grabarz nic, kopie dalej.
Facet postanowił jeszcze raz, tylko głośniej i dłużej
UUUUUUUUUUUUUUAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAUUUUUUUUUUUUUUU
Grabarz nic, kopie dalej
To facet sobie poszedł. Idzie, idzie, dochodzi do bramy cmentarza i wtem bęc. Zaliczył od grabarza łopatą (wiadomo z jakim skutkiem).
A grabarz mówi tak: straszyć ci wolno, drzeć jadaczkę na cały regulator ci wolno, ale wychodzenie poza teren jest ZABRONIONE.

Adam D. Rotfeld

Dziś rano w programie III PR gościem był Pan Rotfeld. Rozmowa dotyczyła między innymi tarczy antyrakietowej. A były minister był łaskaw powiedzieć coś takiego (cytat z pamięci): " ... Rosja oczywiście wie, że tarcza antyrakietowa nie jest skierowana w nich. Ich protest dotyczy nie samej instalacji tylko faktu, że jest to instalacja USA. ...". Pan Rotfeld w dyplomatycznych słowach wyraził myśl, którą ja osobiście ujął bym w ten sposób: "Postawienie dowolnej instalacji US Army na naszym terytorium na długie dziesięciolecia oddali możliwość ingerencji kacapów w nasze wewnętrzne sprawy, a wszelkie próby ingerencji ze strony Moskwy będą tak długo ekstremalnie utrudnione jak długo taka instalacja będzie na naszym terytorium istniała."
Co ciekawe Pan Rotfeld wyraził również zdanie z którego wynikało, że on osobiście jest zwolennikiem powstania tej instalacji wbrew obowiązującemu w "polityce miłości" trendowi.

12 listopada 2008

Co powiedział poseł Górski?

Całość wystąpienia Pana posła znajduje się tutj: http://orka2.sejm.gov.pl/Debata6.nsf/cf6cd6bc70d259a4c125738c004d6617/61f2c96b9b79649ac12574f90030707a?OpenDocument


6 kadencja, 28 posiedzenie, 1 dzień (05-11-2008)

Oświadczenia.

Poseł Artur Górski:

Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! 4 listopada Amerykanie wybrali 44 prezydenta USA. Został nim kandydat Partii Demokratycznej 47-letni senator Barack Hussein Obama. Gdy biedne, czarne przedmieścia wielkich amerykańskich miast zawyły z radości, gdy przeważnie lewicowo-liberalni studenci zatańczyli w korowodzie zwycięstwa, konserwatywna, tradycyjna Ameryka przeżyła szok i rozczarowanie. Jej prezydentem, głową największego na świecie mocarstwa został kumpel lewackiego terrorysty Williama Ayersa, polityk uważany przez republikańską prawicę za czarnoskórego kryptokomunistę. Wynik amerykańskich wyborów jest, jak powiedział jeden ze zwolenników Obamy, zwycięstwem zza grobu, po wielu latach, Martina Luthera Kinga, który jest dla Obamy idolem.

Jakie Obama ma poglądy na gospodarkę? W trakcie kampanii wyborczej kandydat demokratów złożył wiele populistycznych obietnic, kierowanych głównie do niezamożnej części amerykańskiego społeczeństwa. Niczym Robin Hood zapowiedział, że zabierze bogatym i rozda biednym. Ma zamiar zmniejszyć podatki najbiedniejszym, a podnieść więcej zarabiającym. W pierwszej kolejności chce zwiększyć z 33 do 36% podatki obywateli, którzy zarabiają powyżej 250 tys. dolarów rocznie. W USA stanowią oni około 5% podatników i są finansową elitą państwa. Nieco później ma zamiar wycisnąć więcej pieniędzy także z szeroko rozumianej klasy średniej i z tych, co inwestują na giełdzie. Tak pozyskane pieniądze zostaną przeznaczone na opiekę społeczną, a także zasilą specjalny fundusz, z którego będą finansowane roboty publiczne. Przy tych robotach mają znaleźć zatrudnienie bezrobotni mieszkańcy ubogich przedmieść amerykańskich miast. Ma to spowodować włączenie do społeczeństwa grup, które dziś są uważane za wykluczone, przede wszystkim ubogich Afroamerykanów. Nowy prezydent w trakcie kampanii mówił otwarcie, że pragnie wprowadzić model państwa opiekuńczego, które opiera się na większej obecności administracji rządowej w życiu obywateli. Zatem w kwestiach gospodarczych Obama jest socjalistą.

Jakie Obama ma poglądy na politykę zagraniczną? Na początku kampanii zapowiedział, że szybko wycofa wszystkie wojska amerykańskie z Iraku, jednak w trakcie kampanii zweryfikował swój pogląd i obiecał zmniejszenie o 50% stanu wojsk przebywających w tym kraju. Tak czy inaczej al Kaida już zaciera ręce z radości, że nowy prezydent wybiera pokój, a nie wojnę. Obama mówił także, że będzie chciał rozmawiać z każdym światowym przywódcą. Wymienił m.in. takich polityków, jak prezydent Iranu Mohammed Ahmadineżad czy prezydent komunistycznej Kuby Raul Castro. Nie ma się co dziwić tym deklaracjom, skoro, jak sam przyznaje, został ukształtowany przez Franka Marshalla Davisa, poetę i dziennikarza, ale także członka Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Obama mówił również o potrzebie zmniejszenia wydatków na utrzymywanie wojsk USA w Niemczech i weryfikacji budżetu NATO. Nie wypowiedział się jednoznacznie w sprawie budowy tarczy antyrakietowej w Europie. Zatem w kwestiach polityki zagranicznej Obama jest pacyfistą i - jak określili go republikanie - naiwnym mięczakiem.

Jakie Obama ma poglądy w sferze światopoglądowej? Choć jego ojciec i ojczym byli muzułmanami, Obama obecnie jest zaangażowany w życie Zjednoczonego Kościoła Chrystusa, wyznającego czarną teologię wyzwolenia. Jeszcze w okresie rywalizacji z Hillary Clinton o nominację do wyborów stwierdził, że ma światopogląd otwarty. W ramach tego światopoglądu odrzuca chrześcijańskie nauczanie moralne w kwestii homoseksualizmu i aborcji, nie potępia palenia marihuany, a nawet zażywania kokainy, co niewątpliwie podobało się wielu młodym wyborcom. Natomiast podczas jednego ze spotkań przedwyborczych wyraził pogląd, że mieszkańcy małych amerykańskich miasteczek dlatego kurczowo trzymają się swojej wiary, ponieważ są rozgoryczeni faktem, że dłuższy czas nie mogą znaleźć pracy. Zatem w sferze światopoglądowej, w kwestiach moralnych Obama jest skrajnie liberalny.

Barack Hussein Obama swój sukces zawdzięcza osobistemu urokowi i w znacznej mierze liberalnym mediom, które wśród młodego pokolenia Amerykanów wykreowały modę na obamizm, jak w Polsce na Platformę Obywatelską i Donalda Tuska. Drugi twardy filar jego zwycięstwa to mieszkańcy biednych, czarnych przedmieść, których uwiódł zapowiedzią zbudowania nowego, wspaniałego świata, gdzie wszyscy ludzie będą wolni, zamożni i szczęśliwi. Po raz pierwszy czarnoskórzy obywatele USA tak tłumnie ruszyli do urn. Tym samym Obama stał się ich zakładnikiem.

W gabinecie senatora Obamy wisiały cztery podobizny: Thurgooda Marshalla, pierwszego czarnego sędziego Sądu Najwyższego, Muhammada Ali, czarnoskórego mistrza boksu, Mahatmy Gandhiego, wielkiego orędownika pokoju, i prezydenta Abrahama Lincolna, który zgniótł konserwatywne południe i zniósł w Ameryce niewolnictwo. Teraz, głosami swoich wyborców, Obama, czarny mesjasz nowej lewicy, zgniótł kandydata republikanów Johna McCaina. Już niedługo Ameryka zapłaci wysoką cenę za ten grymas demokracji. Jak powiedział mój klubowy kolega poseł Stanisław Pięta, Obama to nadchodząca katastrofa, to koniec cywilizacji białego człowieka. Oby się mylił. Dziękuję. (Oklaski)



Nie widzę w tym wystąpieniu nic co urągało by w jakikolwiek sposób szeroko pojętej kulturze politycznej. Jeżeli szefostwo klubu PiS uważa, że ze względów dyplomatycznych było to niezbyt szczęśliwe wystąpienie to zaraz po tym powinien wystąpić szef klubu i oświadczyć, że powyższa treść jest stanowiskiem i własnym zdaniem posła Górskiego i w żadnym przypadku nie jest to stanowisko klubu ani partii PiS. Koniec rozmowy. Po cholerę to darcie szat, to bicie w wielkie bębny. Niech mi ktoś wskaże, w którym miejscu ta wypowiedź jest rasistowska jak chcą niektórzy. Bo ja żadnego rasizmu tutaj nie widzę.

08 listopada 2008

Nie tylko Rydzyk i nie tylko w Toruniu

Tekst pochodzi z tego adresu: http://www.money.pl/gospodarka/raporty/artykul/zrodla;geotermalne;zamiast;wegla;i;gazu,161,0,374177.html

Źródła geotermalne zamiast węgla i gazu?

Źródła geotermalne zamiast węgla i gazu?
fot: PAP/EPA

Polska posiada największe w Europie zasoby energii geotermalnej, które występują pod powierzchnią 80 procent obszaru kraju. Głównie ze względu na koszty budowy instalacji, niemal darmowa energia nie jest wykorzystywana.

Dotychczas wybudowano zaledwie cztery systemy ciepłownicze w oparciu o wykorzystanie wód geotermalnych - w Pyrzycach, Zakopanem, Mszczonowie i w Uniejowie - o łącznej mocy 75 MW.

Ciepłownia w Mszczonowie zastąpiła od razu trzy miejskie kotłownie węglowe, które co roku emitowały do atmosfery 15 ton związków azotu, 60 ton związków siarki, 9,7 tys. ton dwutlenku węgla oraz 145 ton pyłów. Koszt inwestycji to blisko 10 mln zł.

W 1996 roku została uruchomiana instalacja geotermalna w Pyrzycach w województwie Zachodniopomorskim. Moc szczytowa wynosi około 50 MW i czerpana jest z głębokości 1600 m. Zastąpiła ona 68 kotłowni węglowych. Woda o temperaturze 61 stopni Celsjusza wydobywana jest z dwóch otworów eksploatacyjnych.

Z kolei w Toruniu wywiercenie otworu geotermalnego ma być początkiem budowy zakładu przetwarzania energii geotermalnej na energie cieplną oraz w zamierzeniu na energie elektryczną. W tym ostatnim przypadku wszystko będzie zależało od temperatury jak i jakości wód. Prace wiertnicze mają zakończyć się w marcu przyszłego roku.

Szereg projektów znajduje się już na różnych etapach przygotowań. Najdalej zaawansowane są prace nad budową instalacji geotermalnych w: Żyrardowie, Skierniewicach i Stargardzie Szczecińskim.

Oprócz zakładów zaopatrujących ludność w ciepło, istnieją również uzdrowiska wykorzystujące energię z ciepłych źródeł: Cieplice, Duszniki Zdrój, Lądek Zdrój, Ustroń, Konstancin, Ciechocinek.

Energia z głębi ziemi
Energia geotermalna to energia wody, a najczęściej solanki, wydobywanej z głębi ziemi o różnej temperaturze. Natomiast energię geotermiczną uzyskujemy z podgrzania substancji wtłoczonej w głąb ziemi i ogrzanej, np. od gorących suchych skał, a następnie wydobytej na powierzchnię.

Zdaniem firmy badawczej Frost & Sullivan, ograniczone jak dotąd stosowanie energii geotermalnej spowodowane jest wysokimi kosztami początkowymi. Jednak z uwagi na rosnące ceny ropy oraz świadomość negatywnego oddziaływania emisji gazów, energia geotermalna zaczyna się cieszyć coraz większym zainteresowaniem. Wydajność energii wiatrowej czy słonecznej ocenia się na zaledwie 20-35 procent a geotermalnej aż 70 procent.

Potencjał energetyczny naszych ciepłych wód przekracza ponad 150 razy potrzeby energetyczne Polski.Według Frost & Sullivan koszt wytwarzania energii elektrycznej ze źródeł geotermalnych będzie spadał. W roku 2005 wynosił on 50-150 euro/MWh. Oczekuje się, że koszt wytwarzania spadnie do 40-100 euro/MWh w roku 2010 oraz 40-80 euro/MWh w roku 2020.

Im głębiej tym cieplej

Temperatura energii geotermicznej i geotermalnej zależy m.in. od głębokości odwiertu. W niektórych regionach Polski na głębokości 3 tys. metrów można uzyskać temperaturę nawet 120 st. C, natomiast na głębokości 4 km ok. 130 st. C. Większość jednak to źródła z temperaturą wody sięgającą dużo poniżej 100 st C. Udostępnienie takich źródeł jest możliwe metodami wiertniczymi, analogicznymi do wierceń poszukiwawczych za gazem i ropą naftową.

ZOBACZ TAKŻE RAPORT MONEY.PL:

- Ze względu na wysokie koszty początkowe, na razie jest to energia przyszłości - mówi dla Money.pl Marek Balcer, prezes Geotermii Mazowieckiej.

Jego zdaniem w kraju brakuje skutecznego programu wspierającego projekty wykorzystywania energii geotermalnej. Pozostają dotację, o które można wystąpić, ale których uzyskanie nie jest takie proste. - W Niemczech, czy innych krajach tzw. starej Unii, funkcjonują odpowiednie mechanizmy, które pozwalają na łatwiejsze uzyskanie wsparcia finansowego - dodaje Balcer.

W Niemczech, gdzie zasoby energii geotermalnej są o 20 proc. mniejsze niż w Polsce, buduje się coraz więcej zakładów ciepłowniczych. Większość jest współfinansowana przez poszczególne landy, a także przez środki pochodzące z tzw. podatku ekologicznego.

Zasoby energii geotermalnej

Legenda:

Źródło: Polska Geotermalna Asocjacja

Prąd ze środka ziemi?

Dr inż. Aleksandra Borsukiewicz-Gozdur z Katedry Techniki Cieplnej Politechniki Szczecińskiej uważa, że najlepsze jest sprzęgnięcie takiego projektu np. z balneologią (lecznictwo wodami o różnych temperaturach i mineralizacji), a najlepiej z elektrownią geotermalną.

ZOBACZ TAKŻE:

Do niedawna uważano, że do produkcji energii elektrycznej ekonomicznie uzasadnione są wody z z temperaturą wynoszącą 200 stopni C i więcej. Rozwój technologii pozwala jednak i ten problem przełamać. W Niemczech elektrownia w Geretsried Nord ma wykorzystywać wodę geotermalną o temperaturze 140-160 stopni Celsjusza do produkcji 10-15 MW prądu i przynajmniej 30 MW energii cieplnej.

Polskie realia

Według najnowszych danych w Niemczech działa prawie 150 zakładów korzystających z energii geotermalnej i geotermicznej. Na dużą skalę energię z gorących źródeł do ogrzewania mieszkań wykorzystuje się również we Francji, Włoszech, Austrii i na Węgrzech.

Zbliża się czas zielonej energii

Marek Knitter,
Money.pl

Przepisy Unii Europejskiej dotyczące emisji gazów i pyłów nie obejmują zakładów geotermalnych. To powoduje, że rośnie ich popularność. Poza tym znacznie zmniejsza zapotrzebowanie na gaz, który najczęściej państwa muszą importować.

Do tej pory to, co uważaliśmy, że jest możliwe tylko w Islandii, powoli staje się rzeczywistością również u nas. Wzrost konkurencji zapewne wymusi spadek cen instalacji, które są niezbędne do budowy takich zakładów. Oczywiście tylko niepoprawni optymiści mogą sądzić, że energia geotermalna może zastąpić w całości konwencjonalną. Jedno jest jednak pewne, że może i powinna zrównoważyć deficyt energetyczny, który zagraża Polsce.

Przede wszystkim wiele można zrobić w kwestii budowy zakładów ciepłowniczych. Do tego potrzebny jest nie tylko odpowiedni kapitał, ale dobra wola i wsparcie władz zarówno centralnych jak i samorządowych. Warto jeszcze zwrócić uwagę, że energetykę geotermalną charakteryzuje powszechność występowania, niezależność od zmiennych warunków klimatycznych, pogodowych, politycznych, czy zawirowań na światowych giełdach.



Zasadniczo nie mam ochoty komentować tego, że ta wiedza nie jest powszechna - bo to jest wina mediów, poprzedni tekst o mediach a właściwie tezy w nim zawarte a'propos wyborów w USA właśnie został udowodniony tym tekstem.
Media nie informują tylko zamulają. Kto z czytających ten tekst zdawał sobie sprawę z zakresu tego bogactwa w naszym kraju? Nie sądzę, żeby takich było zbyt dużo. Dlaczego się nie buduje kilkudziesięciu takich instalacji w Polsce obecnie? Nie wiadomo, oczywiście nikt nie jest winien. I tylko głupie podśmiewanie się z "moherów" którzy poprzez swoje datki spowodowali że instalacja w Toruniu miała szansę zaistnieć.
Jeden z moich znajomych, z którym rozmawiałem na ten temat twierdził, że w swoim czasie Kwas usiłował sprzedać jakiejś firmie z USA wyłączną koncesję na poszukiwanie i eksploatowanie takich źródeł w Polsce, ale ten znajomy nie potrafił sobie przypomnieć gdzie o tym czytał.

06 listopada 2008

Mediokracja w USA dokonała wyboru

Wyborcy w USA zadziałali dokładnie tak jak jak w przypadku ostatnich wyborów u nas. Wygrała ta opcja, która wyłożyła większą kasę na spoty i inne gadżety reklamowe. No cóż, mam nadzieję, że wyborcy za jakieś 2 lata nie będą z rozrzewnieniem wspominać czasów gdy rządził ten "głupek Busch". Tego im życzę, aby nie płakali z powodu tych wyborów i ich skutków.
Śmieszą mnie niektóre wypowiedzi niektórych naszych oficjeli na temat kampanii wyborczej w USA. Że była taka uczciwa, z taką "klasą", że nie była brudna i negatywna, to mnie takie komentarze doprowadzają do paroksyzmów śmiechu.
Jeśli ktoś mówi, że kampania była merytoryczna i czysta a jednocześnie wiadomo jakie numery robiono aby ośmieszyć senator Pallin. Zrobienie pokazu striptizerek (kilku) do złudzenia przypominających panią senator było "czystą walką polityczną" - to niewątpliwie ciekawa konstatacja. Najgorsze jest to, że osoby mówiące takie brednie na antenie nie są z miejsca kontrowane przez dziennikarzy albo oponentów.


„Znaczna część społeczeństwa nie głosuje”
„Zazdroszczą nam tyrani z Indonezji, zastanawiają się jakby tu mieć takie rozleniwione społeczeństwo”
„Obecnie obywatele mają stały dostęp do informacji, ale to nie znaczy, że są lepiej poinformowani”
„Człowiekowi wydaje się, że jak ma w kablówce 100 kanałów to ma jakiś wybór”
„Coraz mniej ludzi głosuje, coraz mniej ludzi rozumie procesy polityczne. Media trywializują wydarzenia, robią z nich sensację, rozrywkę. A przecież rolą mediów jest przygotowywanie społeczeństwa do życia w demokracji.”
„Media nie zajmują się sprawami o ogromnym znaczeniu społecznym, ale skupiają się na trywialnych historiach, które są bez żadnego wydźwięku”
„Wiadomości się już nie przekazuje, ale zarządza nimi – kształtuje ich zawartość”
„Robią tylko sondaże i grają na ogólnej niewiedzy społeczeństwa”

To tylko niektóre z cytatów z tego filmu (z pierwszych jego 20 minut)
http://video.google.pl/videoplay?docid=-3933870709331196363

A teraz mając już tak ukształtowane społeczeństwo wystarczy tylko w odpowiednim momencie nacisnąć odpowiednie klawisze - odpowiednio ukierunkować przekaz medialny i ci wszyscy, którzy na co dzień nie interesują się polityką pójdą na wybory i zagłosują tak jak im podpowie ich ulubiony spiker telewizyjny, komik z jakiegoś programu w stylu "Szkła kontaktowego" czy inna osoba medialna.
Wybory w USA dokonały się zresztą pod identycznymi hasłami jak w Polsce w roku 2007. Tym hasłem była "ZMIANA". Pamiętacie hasła z naszej kampanii, były identyczne.
"Zabierz babci dowód"
"Zmieńmy kraj"
"Głosowanie na PiS to wiocha"
Tak samo było w USA. Głosowanie na McCaina to miała być wiocha, a głosowanie na Obamę miało stanowić nobilitację "bycia wykształconym i postępowym". Fakt, że jest to kłamstwo nie miał tu oczywiście żadnego znaczenia.
Nie wiem czym to się skończy, ale tak jak napisałem na początku mam nadzieję, że wyborcy nie będą płakać z powodu tych wyborów.

17 października 2008

Horror finansowy puka do drzwi

Obejrzyjmy kursy walut na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Dobrze jest to pokazane na portalu WP Zacznijmy od tego adresu:
http://waluty.wp.pl/wykresy_walut.html?waluta=USD&okres=2r&x=41&y=14&wykrtyp=WALBIG
To wykres dla USD za ostatnie dwa lata. Najniższy punkt przypada na dzień 31-07-2008 czyli całkiem niedawno. Identycznie pod względem utrzymywania trendu będą wyglądały analogiczne wykresy dla GBP, CHF i Euro. Warto zwrócić uwagę, że wzrost jest dużo szybszy niż spadek. Dodatkowo przemknęła taka informacja, że PKO S.A. wytransferował do Uni Credito kilka miliardów. Pierwotnie ta informacja została podana przez NDz - czyli jak to się popularnie mówi pismo oszołomskie. Oczywiście zarzucono redaktorom NDz kłamstwo - no faktycznie pomylili się o 1 miliard, ale fakt dokonania takiej operacji zaistniał.
Czym to się skończy?
Ano poważnymi problemami, a najprawdopodobniej wyglądać będzie tak. Kapitał spekulacyjny, który notorycznie służył dlo łatania dziury budżetowej nie nadpłynie bo sam się wykrwawił na rynkach światowych. Spowoduje to wstrzymanie inwestycji - ludzie zaczną być zwalniani z pracy - wzrośnie bezrobocie. Jednocześnie nastąpi fala powrotów emigracji zarobkowej, tych co wyjechali w przeciągu ostatnich 2-3 lat, ponieważ w UE też nie będzie za dużo wolnych etatów - kolejny wzrost bezrobocia.
Skoro ludzie zaczną być zwalniani z pracy to przestaną płacić raty kredytów, jak przestaną płacić raty to banki zaczną zaimować mieszkania, domy, samochody i sprzedawać je poprzez licytacje. Niektóre banki upadną inne przestaną udzielać kredyty (niektóre już znacząco obostrzyły politykę kredytową). Brak kredytów spowoduje zaniżenie popytu wewnętrznego i kolejne zwolnienia z pracy czyli kolejny wzrost bezrobocia. Ważnym elementem będzie niewątpliwie spadek cen mieszkań - możliwym jest również krach firm budowlanych i developerskich - oni też żyją i funkcjonują dzięki kredytom.
Samonapędzający się mechanizm zapaści finansowej został już uruchomiony, te transfery, których dokonają firmy typu PKO S.A. jedynie trochę przyspieszy rozwój zdarzeń. Co z tego, że wokół PKO S.A. chodzi już CBA i inne służby skoro mleko się już rozlało.
Mój znajomy twierdzi, że możliwy jest nawet wariant Argentyński.

08 października 2008

Nie dość, że dureń to jeszcze nie zna literatury

O kim mowa. Oczywiście o pośle Palikotasie.
Dzisiejsza wypowiedź wyżej wymienionego osobnika we WSI24 zaczęła się zwyczajowym obrażaniem prezydenta. Ale nasz bohater przegiął, nawet redaktor Rymanowski zaczął się dopytywać kto zaczął tą wojenkę. Jednym słowem żadnej rewelacji nie było. Ale niestety Palikotas postanowił się "popisać". I wyciągnął świeżo odrąbany łeb świni, dając swoim gestem i opatrując swój "wyczyn" komentarzem, że to dla mafii z PZPN-u. Ktoś powinien wytłumaczyć posłowi, że taki łeb nie może mieć obciętych uszu, wyłupionych oczu a najważniejsze jest to, że nie powinien to być łeb świński tylko koński. Poseł najwyraźniej coś usłyszał jednym uchem a drugim mu wyleciało. Panie pośle, ja apeluję, podobnie jak Pan apelował w tym programie do Pana Prezydenta. Więc ja apeluję do Pana: Januszku oszczędź sobie wstydu, oszczędź sobie ale przede wszystkim oszczędź rodakom widoku swojej fizjonomii. I zacznij się uczyć Januszku, zacznij czytać literaturę a nie polegaj na ludziach, którzy też niewiele pamiętają. Mądry Januszku to Ty już nigdy nie będziesz, ale bezdenna Twoja głupota może jednak za kilka dziesiątek lat intensywnej nauki osiągnie jaki taki poziom.

Ile to Nas bedzie kosztowało

Nas czyli społeczeństwo.
To - czyli skutki zawirowań na rynkach finansowych, czyli kryzys.
Po pierwsze, centrale banków, których oddziałami są takie firmy jak PKO S.A. WBK czy inne będą dążyły do ochronienia swoich rynków rodzimych. W związku z czym pieniędzy zacznie u nas brakować raczej wcześniej lub później.
Po drugie, tak zwani "wszyscy święci" zarzekają się, że żaden kryzys Polsce nie grozi, a to oznacza, że jednak grozi.
Po trzecie wreszcie, pojawiła się sugestia ze strony Brukseli żeby firmom obsługującym nasze fundusze emerytalne zniesiono ustawowy zakaz inwestowania tylko pięciu procent aktywów za granicą. Europejskie banki potrzebują dosyć znacznych sum pieniędzy jeżeli się coś takiego pojawia. Spotkałem się z opinią, że taki przeciętny sklepik typu osiedlowego - taki mały rodzinny interesik, musi się liczyć z kosztami rzędu 50'000 PLN w ciągu najbliższego roku. Taki dodatkowy podatek na biedne europejskie banki.
Jednym słowem robi się niewesoło.

07 października 2008

Problemy Wolszczana dopiero się zaczynają.

Fragment z tego adresu :

http://www.dziennik.pl/nauka/article248035/Nie_mamy_Nobla_Wolszczan_przegral.html

Jak powiedział "Rz" Chris Rhatigan z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego USA, przy składaniu podania o stały pobyt wnioskodawca musi wypełnić formularz, w którym jest pytanie: "Czy kiedykolwiek należałeś do lub byłeś w jakikolwiek sposób związany z partią komunistyczną lub inną partią totalitarną?”. Teraz - według gazety - wszystko zależy od interpretacji terminu "związany". Jeśli władze imigracyjne uznają, że we wniosku były nieprawdziwe informacje, mogą anulować zieloną kartę i wszcząć procedury deportacyjne.

Mało realny - według "Rzeczpospolitej" - jest także powrót Wolszczana do Instytutu Maksa Plancka w Bonn, gdzie pracował w latach 70. O jego współpracy z PRL-owskim kontrwywiadem kierownictwo instytutu dowiedziało się z austriackich i szwajcarskich gazet.

"Wiemy, że prof. Wolszczan współpracował z komunistycznymi służbami, gdy był pracownikiem naszego instytutu. Nie jest u nas już mile widziany" - powiedziała "Rz" Felicitas von Aretin, rzeczniczka stowarzyszenia Maksa Plancka. "Zatrudnienie osoby z taką przeszłością byłoby niezgodne z etycznymi zasadami naszej instytucji".


Czyli są kraje i instytucje, w których ma znaczenie postawa moralna choćby nie wiem jak wielkiego naukowca. Nikt nie usiłuje nazywać Departamentu Stanu ani Instytutu Maksa-Plancka "małymi zawistnikami bez dorobku", "gówniarzami z IPN" i tym podobnymi epitetami. Po prostu jak ktoś ma taką skazę w życiorysie to do pewnych środowisk wstępu nie ma. Kapusiowi się ręki nie podaje, podobnie jak alfonsowi tudzież innym osobnikom o podobnej proweniencji moralnej.

05 października 2008

Plan dla ratowania Dolnego Manhattanu przyjęty

W piątek Izba Reprezentantów, senatorowie wcześniej, przyjęli plan ratowania banków. Ma być na to przeznaczone około 700 mld USD. To oznacza, że każdy statystyczny obywatel USA będzie musiał wyłożyć ze swoich podatków około 2800 USD. Z tych pieniędzy zostanie dofinansowany system banków inwestycyjnych. To niby nieduża kwota te 2800, ale pomnożona przez 250 milionów podatników daje owe 700 mld. Ciekawe czym to się zakończy, bo przecież ludzie, którzy zostali właśnie nauczeni, że można podejmować dowolnie głupie decyzje, podejmować dowolnie wielkie ryzyko a i tak zawsze "Wuj Sam" dorzuci trochę grosza dla podratowania podupadającej firmy na tym jednym akcie nie poprzestaną. Dalej będą podejmowali ryzykowne a nawet ryzykanckie decyzje - bo nauczono ich, że nie poniosą żadnych konsekwencji w przypadku fiaska swoich operacji.
Ciekawe jak owe dofinansowane banki postąpią z tymi ludźmi, którzy utracili zdolność do spłacania rat kredytów hipotecznych, a przecież niektórzy z tych ludzi nie mieli nigdy faktycznej zdolności do zaciągnięcia takich zobowiązań. Tylko i wyłącznie machinacje księgowe powodowały, że niektórzy ludzie stawali się "posiadaczami" jakichś tam nieruchomości.
Tylko i wyłącznie kreatywna księgowość spowodowała obecne problemy. To przecież to samo co w przypadku Enronu i DotComm'ów. Wirtualne zyski, wirtualny towar, wirtualny świat. Charakterystyczne jest tutaj pytanie jakie w swoim czasie zadał jednemu z szefów OPEC'u Kaczor: "... Kiedy ropa będzie tańsza?"
W odpowiedzi usłyszał:
"Nie wiem, niech się pan zapyta kolegów z Lehman Bross. Na każde 10 baryłek ropy OPEC kontroluje 1 (słownie: jedną), reszta to wirtualne spekulacje kolegów z Wall Street."
Taki zastrzyk pieniędzy spowoduje oczywiście, że sytuacja się uspokoi na pewien czas. Ale potem problem wróci z jeszcze większą siłą. I to wróci raczej wcześniej niż później.

03 października 2008

Mija rocznica

Dziś mija rocznica zakończenia Powstania Warszawskiego '44. Wielu ludzi wypowiada się na ten temat w podobnym tonie, że błąd, że niepotrzebne szafowanie krwią młodych ludzi, ze zbrodnia dowódców, że niepotrzebne zniszczenie miasta, że wiele innych rzeczy.
Generalnie jestem w stanie zgodzić się, że to był błąd. Ale tylko z jednego powodu. Otóż dowódcy wiedzieli, lub powinni wiedzieć, czym zakończyła się akcja "Burza" na kresach wschodnich. Otóż podobne do tej co w Warszawie akcje miały miejsce również we Lwowie i w Wilnie. Po czym wszyscy, lub prawie wszyscy, uczestnicy tych akcji zostali przez "wyzwolicieli" posłani na białe niedźwiedzie. I tylko z tego punktu widzenia był to błąd. Tragiczny, ale błąd. Należy nadmienić że zarówno w przypadku Wilna jak i Lwowa nie nastąpiło powstrzymanie ofensywy w związku z czym straty powstańców jak i wśród ludności cywilnej tych miast były nieznaczne. W Warszawie "wyzwoliciele" postąpili inaczej. Pozwolili Niemcom na dokonanie rzezi miasta, a następnie na jego totalne unicestwienie. Scenariusz ten można z całym spokojem nazwać zwieńczeniem paktu Ribentrop-Mołotow. Ciekawe fotogramy można było całkiem niedawno obejrzeć na stronach GW. Zdjęcia zrobione już po zakończeniu walk w 1944 roku. Owszem widać zniszczenia, ale nie jest to może ruin i gruzowisko do 2 piętra mieszkalnego. Na upartego można by w tych postrzelanych i uszkodzonych budynkach zamieszkać. Fałszywym w związku z tym jest twierdzenia, że walki spowodowały aż takie zniszczenia. Nie, zniszczenia zostały dokonane później, czyli pomiędzy drugim listopada '44 a 17 stycznia '45.
A teraz o tym dlaczego powstanie musiało wybuchnąć. Ta część nie ma oczywiście żadnego związku z wojskowością i kalkulowaniem czy to się opłaca czy nie.
Przez 5 lat młodzi ludzie byli uczeni w konspiracji jak się atakuje w mieście przeważające technicznie siły wroga. Wszyscy ci młodzi ludzie byli na bieżąco poinformowani o sytuacji na frontach. Chcieli się bić, każdy z nich chciał zaliczyć "swojego szkopa" i móc naciąć na kolbie karabinu lub innej broni karb. Dowództwo musiało sobie z tego zdawać sprawę. Przy odpowiednim nagromadzeniu młodych ludzi, którzy prawie na co dzień chodzili w ubraniach paramilitarnych wybuch jest rzeczą statystyczną. Musi nastąpić wcześniej lub później. Na dowódców wyznacza się z reguły ludzi, którzy jak to się mówi "czują" podwładnych. Właśnie dlatego wybuch powstania był rzeczą nie do uniknięcia.
Oczywiście najlepiej by było, żeby dowódcy zrobili odprawę i wytłumaczyli wszystkim naraz i każdemu z osobna, że to nie jest właściwa pora, że szykuje się nam kolejna okupacja, że wiadomo co się stało w okręgach Lwowskim i Wileńskim i że w związku z tym każdy ma obowiązek ewakuować się z miasta, poszukać dobrej kryjówki i wytworzyć sobie dobrą legendę aby nie zostać wysłanym na białe niedźwiedzie. Dzięki czemu nie było by aż takich strat w ludziach.
Świetnie jest udzielać takich rad post factum. Niestety takie działanie w warunkach konspiracji i roku 1944 było mówiąc oględnie nierealne.

24 września 2008

Dlaczego?

Sprawa dotyczy aktualnego kryzysu finansowego w USA.
Otóż tytułowe dlaczego tyczy się jednej sprawy. Dlaczego goście z Enronu siedzą a ci wszyscy cwaniaczkowie z Lehman Bross, JP Morgan i innych tego typu instytucji nie siedzą i raczej na pewno siedzieć nie będą. Przecież zarówno w przypadku Enronu jak i obecnej sytuacji prowadzono na szeroką skalę tzw. "kreatywną księgowość". Jeszcze ta pomoc publiczna obiecana przez FED i jak należy podejrzewać zagwarantowana przez sekretarza skarbu, bo przecież FED wbrew pozorom nie jest "firmą" państwową ale prywatną.

23 sierpnia 2008

Czy coś możemy z tym zrobić?

Zainspirował mnie wpis z tego adresu: (http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/)
Tad9, autor tego opracowania, jest znanym blogerem. Tym jednym tekstem pokazał tym wszystkim, którzy uważają blogosferę za "magiel" że są w błędzie.
Przysiadł trochę fałdów, poszperał tu i ówdzie coś doczytał i powstał całkiem niezły analityczny artykuł, a w każdym razie jego pierwsza część. Ciekawe dlaczego w żadnym innym medium coś podobnego nigdy nie powstało? To, że coś takiego nie powstało w GW albo "Polityce" czy "Przekroju", to jest to oczywiste, ale istnieje kilka tytułów prasowych, które nie są związane ideowo z tym środowiskiem, a jednak coś takiego tam nie powstało. Tyle tytułem uwag na temat publikatorów w odniesieniu do tego artykułu. Ważniejsze jest według mnie coś innego.
Co może społeczeństwo?
Co społeczeństwo może zrobić z takim fantem. Ostatecznie wszyscy lub prawie wszyscy zdają sobie sprawę z tych "nieprawidłowości". Umyślnie to słowo zostawiłem w cudzysłowie, bo cóż to jest za "nieprawidłowość" jeżeli praktycznie większość dużych biznesów jest umoczona w służbach specjalnych. To przestaje być "nieprawidłowością" a staje się "normą". To zaczyna wyglądać jak sławetne "socjalizm tak - wypaczenia nie". Napisałem wyżej, że wszyscy zdają sobie sprawę z takich realiów, no oczywiście nie wszyscy i na pewno nie w życiu codziennym. Na co dzień się po prostu o tym zapomina. Włączamy TVN i nie myślimy przecież od razu o tym, że Wejchert i Walter to funkcjonariusze a i jeszcze Subotic. Ilu tam jest jeszcze innych to też nikt nie ma bladego pojęcia. Czytając taki test człowiek sobie zaczyna uświadamiać, że społeczeństwo jao całość powinno coś z tym fantem zrobić.
Jestem więc ciekaw niezmiernie czy społeczeństwo jest w stanie wytworzyć "drugi obieg", dokładnie taki sam jak za komuny. Tyle tylko, że obejmujący swym zasięgiem nie tylko literaturę ale również inne sfery życia, tak aby firmy, które są ewidentnymi ekspozyturami służb specjalnych PRL-u zostały z życia gospodarczego wypchnięte.

16 sierpnia 2008

Wywiad z Kaczorem

W "Rzepie" pod tym adresem: (http://www.rp.pl/artykul/2,177220_Musimy_zmienic_Unie.html)
można przeczytać wywiad z Kaczorem.
Poniżej prezentuję fragment, który jest wg. mnie najistotniejszy. Jeżeli ten fragment o federacji jest sensowny to wyjaśnia wiele. Wiele z tego co robi Moskwa. Ale jeżeli takie jest postrzeganie przez Moskwę Polski to oznacza to jedno, to oni żyją urojeniami i urojonym strachem z przed ponad 300 lat. Oni a nie my żyją w świecie fantomów i permanentnej polonofobii.


To co chciał pan osiągnąć tą podróżą?

Chciałem, żeby prezydent Micheil Saakaszwili nie został obalony. Chciałem, żeby Rosjanie się cofnęli i żeby cała nasza koncepcja polityki wschodniej – od Azerbejdżanu po Estonię – nie została przekreślona.

Jaka to koncepcja? Federacyjna?

Nie. Chcemy oczywiście silnych związków pomiędzy tymi państwami, ale nie jest to myślenie federalistyczne. Nasi partnerzy, co naturalne, chcą mieć swoje własne, niezależne państwa. Oczywiście prawdą jest, że większość z tych krajów znajduje się na terenie dawnej Rzeczypospolitej.

Te historyczne związki mają jakieś znaczenie?

Na pewno nie w tym sensie, żeby myśleć o jakiejś federacji. To Rosjanie się tego boją. Przez swoich przyjaciół w Unii Europejskiej pytali mnie, czy przypadkiem nie chcę odbudowywać takiego wielonarodowego tworu. Takich planów jednak nie ma. Chcemy tylko bliskiego związku, współpracy.

Widać tu jednak pewne ślady idei piłsudczykowskich. Kierowany przez Polskę blok państw Europy Środkowo-Wschodniej, które razem mogą przeciwstawić się Moskwie.

Być może tak. Ale ja nie działam w oparciu o to, co 80 lat temu myślał Piłsudski. Żyjemy w innej Europie, w innym świecie. W tej grze nie chodzi o odbudowę I Rzeczypospolitej. Nie chodzi nawet o to, żebyśmy w tym układzie stali się państwem dominującym. Chodzi natomiast o to, żebyśmy byli bliskimi partnerami i nawzajem się wspierali.

Czy podczas tej wyprawy narodził się jednak nowy blok? Czy można się spodziewać, że w przyszłości te pięć państw będzie ze sobą ściśle współpracować?

Ta współpraca jest wzmacniana już od dłuższego czasu. Bardzo bym chciał, żeby taki blok powstał. I jeżeli w imię partykularnych interesów nie będzie mi się rzucać kłód pod nogi, to taki blok powstanie.


Zgodnie z tym co mówi Kaczor powstanie takiego bloku państw, nawet bez formalnej federacji, jest już wystarczającym zagrożeniem dla Moskwy

15 sierpnia 2008

Dlaczego Sikorski pojechał z Kaczorem do Gruzji?

Oficjalna odpowiedź mówi, że po to aby "pilnować" prezydent, żeby czegoś nie palnął. Otóż śmiem wątpić w coś takiego. Po pierwsze jak takie "pilnowanie" miało by wyglądać, co jakieś cenzurowanie wystąpienia, przecież to brednia. Zwłaszcza, że jest wiadomym iż Kaczor (oba Kaczory) praktycznie zawsze swoje wypowiedzi mówią z głowy, a nie czytają z kartki.
Według mnie Sikorski pojechał aby pilnować Kaczyńskiego ale nie w samej Gruzji, ale w czasie podróży. Wyprawa była zorganizowana na chybcika, ale w czasie tej trwającej kilkadziesiąt godzin podróży w obie strony to jednak dałoby się pogadać z tym i z tamtym o różnych sprawach. I zawsze istnieje szansa, że coś z takich rozmów by wynikło w bliższej lub dalszej przyszłości. Coś co mogło by być nie na rękę Tuskowi i jego "pomagierom". Taka okazja nieprędko się powtórzy żeby tylu przywódców państw z tego regionu mogło w niezbyt krępującej atmosferze swobodnie wymieniać myśli i poglądy.
Właśnie po to pojechał do Gruzji Sikorski, aby słuchać tej swobodnej wymiany myśli. Możliwym jest zresztą, że z powodu jego obecności nie doszło do żadnych rozmów na pokładzie tego samolotu.

03 lipca 2008

Takie sobie przemyślenia

Na początek trochę danych:
Największą ilość TW pozyskano w latach 1983-1987, która to liczba w szczytowym momencie wynosiła około 100'000 dusz.
To niezwykle ciekawa informacja stojąca w jawnej sprzeczności ze wszystkimi wspomnieniami polityków z okresu 1985-1989. W większości tych wspomnień przebija jeden element. Już w 1986 było wiadomo, że czerwoni będą chcieli się dogadać. Komu było wiadomo temu było, ja tam pamiętam, że jak Rakowski zostawał premierem to uznałem, że teraz dostaniemy w dupę w sposób wręcz przykładowy.
Pomyślmy teraz o tych 100'000 TW, którzy byli zwykłymi konformistami - co ci ludzie zrobili by gdyby wiedzieli, że za najwyżej 3-4 lata czerwoni sami się poddadzą. Nawet niechby i ta perspektywa była rzędu 10 lat, to czy rzeczywiście było by tylu chętnych aby zostać TW - zwłaszcza w końcówce rządów czerwonych, gdy wiadomo, że jest to końcówka. Śmiem wątpić. Nawet największa kanalia i karierowicz nie będzie się brudził jeżeli tylko zauważy, że istnieje możliwość ominięcia gówna w którego wdepnięcie się mu proponuje.
Może i opozycyjni działacze tacy jak Kuroń, Mazowiecki, Geremek czy też Rokita i Kaczyńscy mieli świadomość schyłku komuny, ale ta świadomość po pierwsze nie była powszechna. O tym paradoksie poznawczym świadczyć może również mizerność strajków roku 1988 i 1989. Przecież w porównaniu ze strajkami roku 1980 to była to zwykła żenada. Wystarczyły by dwa plutony zomoli i było by po zawodach. Nawet nie trzeba by było kogokolwiek pałować ani wsadzać do pierdla, towarzystwo by się rozeszło na pierwszy sygnał o możliwości użycia siły wydany przez oficera dowodzącego akcją.
Wniosek jest dosyć oczywisty - strajki roku 1988 i 1989 były jeśli nie reżyserowane to w każdym razie "przywódcy" tych strajków wiedzieli, że żadnej interwencji siłowej nie będzie. Cały tzw. "przełom" roku 89 to fikcja i fasada do spodu.
Pytanie może być tylko jedno. Którzy z opozycjonistów wiedzieli, a którzy dali się podejść i wciągnąć w tą zabawę. Jest oczywiście trzecia możliwość - wiedzieli, że to kant ale grali tak żeby wszyscy uważali ich za szczerych i wciągniętych na zasadzie "frajerów".
To są według mnie elementarne wnioski jakie można wyciągnąć z tego co się działo, istotnym elementem tej wiedzy jest tu książka Cenckiewicz i Gontarczyka o 'Bolku'.

26 czerwca 2008

O zdradzie

Wiele osób pisze ostatnio o tym problemie, ale jak na razie nikt tego tak nie porównał, ja spróbuję. Za punkt odniesienia niechaj posłuży pułkownik Kukliński. Składał przysięgę na wierność PRL i PZPR i ZSRR - składał. Przysięgi te złamał - tak złamał. Ale ja Pana pułkownika Kuklińskiego zdrajcą Narodu Polskiego i Ojczyzny nazwać nie jestem w stanie.
Z drugiej strony mamy postać Maleszki, który żadnych przyrzeczeń nie składał swoim kolegom, ale ich zdradził, a zdradzając swoich kolegów zdradził również Naród i Ojczyznę. Jest zdrajcą Narodu, wysługiwał się tym, którzy dążyli do eliminacji postaw patriotycznych i sami byli zdrajcami. Takimi samymi zdrajcami są wszyscy ci, którzy usiłują relatywizować postawę Maleszki, ponieważ nie ma nic gorszego niż zdrada popełniona przez człowieka, któremu się ufa. Nie ma takiej społeczności na świecie, która aprobowała by takie postępowanie.
Jest jeszcze jeden element w obecnej układance. To osoba naszego byłego prezydenta L.Wałęsy. Książka, którą aktualnie czytam nie jest prostą lekturą. Trzeba być maksymalnie skoncentrowanym aby nie umknął żaden szczegół, a dużo tych jakże ważnych szczegółów jest w przypisach, które też trzeba czytać aby móc powiedzieć, że się książkę przeczytało, a nie tylko przeleciało. Tu też niestety pojawia się problem zdrady. Zdrady kolegów i przyjaciół (lata 1970-74). Potem sytuacja staje się niejasna (lata 1979-81) i wreszcie pojawia się Zdrada Stanu (rok 1992) i co najmniej (według mojej oceny) przestępstwo urzędnicze przeciwko dokumentom.
Zastanówmy się nad tymi problemami, każdy we własnym umyśle i pomyślmy ilu takich Maleszków może żyć koło nas. Dopóki ich wszystkich nie wskażemy to będziemy wybierać na posłów, senatorów i na inne obieralne stanowiska takich jak L.Wałęsa (lub gorszych).

23 czerwca 2008

Rozmowa

Sądzę, że taki dialog mógł się odbyć całkiem niedawno w firmie, której nazwy nie wolno wymieniać.

A: Co ty kurwa wyprawiasz, jakieś listy tworzysz, Kisiel to był tylko jeden. Ktoś powtarzający taki gest naraża się co najmniej na śmieszność. Ty sobie zdajesz sprawę ile to nas będzie kosztowało? I jeszcze ten twój przydupas Cz. co on sobie myśli, że takie bzdety można wypisywać. A ty mu to puszczasz. Ty się zastanów po której stronie jesteś, bo ja zaczynam mieć poważne wątpliwości. Tak jak przy aferze tego R, wtedy też nie byłam pewna.

B: Ależ nie denerwuj się Cz. napisał ten tekst na moje wyraźne polecenie i sam osobiście kazałem mu znaleźć coś antysemickiego w życiorysach tych gnoi. No to znalazł, a że to się kupy nie trzyma, przecież to nie ma znaczenia, ciemny lud to kupi, hi, hi, hi. A lista to moja sprawa i moja w tym głowa żeby nikt nie miał prawa się śmiać.
A ty mi z tym R. nie wyjeżdżaj, wiem że to było niepotrzebne, przecież już o tym rozmawialiśmy.

A: To jeszcze nie koniec, musieliśmy się rozstać z M. i to przez takie dwie głupie sziksy*. Tu dla odmiany nic nie zrobiłeś, no nie przepraszam zrobiłeś. Parę lat temu wpakowałeś nas na tą minę, która teraz pierdolnęła nam prosto w twarz.

B: Próbowaliśmy coś znaleźć, nawet rozmawiałem z M. czy nie miał jakiejś prababki, to by się spokojnie jakiś antysemityzm z tego zrobiło, ale nic nie dało się podciągnąć.

A: Ja będę dążyła do tego żebyś przestał być naczelnym

B: Ty mnie nie strasz, ja mam w kontrakcie zagwarantowane dożywotnie stanowisko. Zawsze mogę pojechać do naszych wspólników i z nimi pogadać i oni ciebie doprowadzą do pionu. Tak to dobry pomysł, muszę z nimi pogadać, jutro do nich jadę.

A: Nie fatyguj się, oni już tu są. Przyjechali z tobą porozumować**.

B: O kurwa.


----------------------------------------------------------------------------------------------
* potocznie, dla niewtajemniczonych, młoda dziewczyna. Według bardziej zaznajomionych z tym slangiem oznacza kurewkę, szmatę, osobę nieczystą płci żeńskiej.
** kto czytał Mario Puzo "Ojca chrzestnego" ten wie co to oznacza.

22 czerwca 2008

Recenzja

Nie, to nie będzie o tej książce, która ma być w księgarniach dopiero od jutra, w dosyć znikomym zresztą nakładzie. Tu uwaga na marginesie. IPN wydaje swoje publikacje, wszystkie lub prawie wszystkie, właśnie w takim nakładzie. W związku z czym mówienie o cenzurze i blikowaniu dostępu do informacji jest nieporozumieniem lub nieznajomością tematu. Swoją drogą to po takiej kampanii medialnej to mogliby się postarać i wydać tak z 10'000. Ale trudno.
Wracamy do meritum. Tu chciałbym opisać książkę, która jest wyborem publikacji i wystąpień na różnych forach Joanny i Andrzeja Gwiazdów. Tytuł: "Poza Układem - publicystyka z lat 1988 - 2006".
Książka niezwykle ciekawa, miejscami wręcz profetyczna. Wiele elementów, które Gwiazdowie opisują i diagnozują w swojej publicystyce w latach 88-92 przebija się do publicznej wiadomości dopiero po roku 2000 - do niektórych nie dociera to nadal.
Po przeczytaniu tej książki zaczynam rozumieć dlaczego w początkowym okresie strajków roku 80-tego doradcy wraz z Kuroniem, Michnikiem i Mazowieckim popierali właśnie Gwiazdę, by potem przerzucić swoje poparcie na Wałęsę. To wręcz oczywiste, a odpowiedź zawiera się w słynnych słowach Kuronia o stadzie rozpędzonych mustangów, którego nie da się zatrzymać, ale należy wskoczyć na grzbiet największego i powoli powodować aby zmienił kierunek, a z nim całe stado. Tego mustanga czyli Andrzeja Gwiazdy nie udałoby się przekierować na inne tory. Umysł zbyt niezależny, co w porównaniu z L.Wałęsą nigdy nie może wypaść na korzyść tego drugiego. Dla wielu ludzi o poglądach prawicowych, zwłaszcza w sferze gospodarczej, niektóre z poglądów wyrażanych przez Gwiazdów zawsze będą za bardzo zalatywały socjalizmem. Ale porządne zastanowienie się nad sposobem przejścia od gospodarki komunistycznej do obecnego stanu gospodarki opartej o własność prywatną powoduje, że poglądy Państwa Gwiazdów już tak bardzo socjalizmem nie zalatują. Przykładów celowych działań, które doprowadziły do upadku dobrze prosperujących firm, niektórych o unikatowym na skalę światową profilu działania, jest w tej książce dostatecznie dużo aby przynajmniej próbować się zastanowić czy Gwiazdowie nie mają jednak racji.

Polecam do przeczytania bo rzecz jest tego warta.

20 czerwca 2008

Zdrajca, kapuś, Maleszka














Oto jest głowa zdrajcy !

Być może ma to związek z tą sprawą:

Tadeusz Szczepański to działacz Wolnych Związków Zawodowych z Wybrzeża. Bliski kolega Lecha Wałęsy - mieszkali obaj na tej samej ulicy.
Wielokrotnie aresztowany, bity przez SB.
Zaginął 16 stycznia 1980 roku. Jego zmasakrowane ciało odnaleziono w rzecze Moltawa 17 marca 1980. Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie tej śmierci - orzeczenie mówiło o "przypadkowym utonięciu"
IPN odnalazł w 2007 roku dokument z którego wynikało że MSW interesowało się śledztwem i wskazywało prokuratorowi kierunek w jakim powinien poprowadzić śledztwo. Cenckiewicz złożył wówczas zawiadomienie do prokuratury, żeby wszczęto śledztwo przeciwko tym oficerom MSW, którzy byli lub mogli być w to zamieszani Sledztwo jednak umorzono. Krzysztof Wyszkowski, jako pełnomocnik matki zamordowanego złożył zażalenie na decyzję prokuratury.
Lech Walesa przesłuchiwany w 1980 wyparł sie znajomości z Tadeuszem Szczepańskim. Ale już w 2007 roku swego przyjaciela i sąsiada doskonale pamiętał - trwała wtedy już kwerenda, zakrojona na szeroką skalę, w sprawie TW "Bolek".
Kilka dni temu L.Wałęsa oświadczył:
IPN nie wyjaśnił dotychczas okoliczności tragicznych śmierci z rąk bezpieki dwóch moich przyjaciół w czasach walk“.

Do czego Wałęsie Tadeusz Szczepanski po tylu latach ?
Dlaczego Tadeusz Szczepanski zginął?
Kolejne pytania w zwiazku z tą sprawą nasuwają sie same.
Co porabiają ludzie którzy kierowali śledztwo na fałszywe tropy?
Dla kogo dziś pracują?

16 czerwca 2008

Krótki wpis o piłce

Nie jestem jakimś zagorzałym kibicem, tych ME to nawet nie oglądałem, co najwyżej jakieś migawki i powtórki. Słuchałem jednak komentarzy i wyłania mi się z tego niezbyt ciekawy obraz. Tym naszym kopaczom to się najzwyczajniej w świecie nie chce a w dodatku brakuje im kondycji i techniki.
Jest oczywiście metoda zaradcza na ten stan rzeczy. Należy aktualnych reprezentantów, a również dużą część tego całego towarzystwa grającego w I i II lidze, pozostawić ich własnemu losowi, jak coś ugrają to dobrze, a jak nie to drugie dobrze. Szkoda ponadto marnować pieniędzy na takiego gościa jak Leo Beenhakker - przecież on tej pracy nie wykonuje na ładne oczy czy za uścisk dłoni prezesa. Podziękujmy mu za trud jaki włożył i poprośmy o rozmowę w przyszłości, powiedzmy za lat 10-15.
Przez te lata należy w klubach (wszystkich od ligi okręgowej czy też jeszcze niżej) wprowadzić metody wychowawcze jakie wobec zawodników stosował Ś.P. Hubert Wagner. Wprawdzie Wagner trenował siatkarzy ale przecież to jest bez znaczenia - chodzi o metodologię, nie o szczegóły. Po około 10 latach, na drodze takiej Wagnerowskiej obróbki, z tych młodych chłopaków, którzy mają w tej chwili po 10-12 lat wyrośnie całkiem przyzwoita ekipa ludzi, którzy będą mieli zapał, kondycję i technikę. Wtedy możemy zacząć rozmawiać z kimś kto jest wybitnym selekcjonerem i taki człowiek będzie naszej reprezentacji wtedy realnie potrzebny.
Ktoś może powiedzieć, że przecież za komuny też nie było takich metod treningowych a wyniki były. Otóż jest pewna drobna różnica, wtedy tacy kopacze piłki mieli motywację: pojadę na mistrzostwa, pokażę się z jak najlepszej strony, jakiś klub zachodni mnie kupi to się dorobię i całą rodzinę ustawię na 3 pokolenia do przodu. To jak jechali na te mistrzostwa to pomimo braków przynajmniej "gryźli trawę" i wygrywali. Teraz takiej motywacji nie ma. Młody chłopak 17-20 letni dostaje co miesiąc 10-15 tysięcy to mu się od tego w głowie przewraca - to jaką on może mieć motywację żeby ciężej pracować, a do mózgowców to przecież oni nie należą.

"W początkowej fazie treningu technika wynika z siły" [Matsutatsu Oyama]

15 czerwca 2008

Sposób na dyskutantów

Spotykamy się ze znajomymi lub w gronie rodzinnym i niezwykle często dochodzi do rozmów na tematy polityczne. Z jednej strony padają "argumenty" o oszołomach z drugiej jakieś tam tłumaczenie sytuacji. To bzdura, nie da się komuś przekazać wiedzy jaką się posiadło w drodze kilku czy też kilkunastu lat w czasie wymiany poglądów (o ile za poglądy przyjmiemy powtarzane za TVn-em lub GW bzdury) trwającej góra kilka godzin.
Zadajemy takiemu interlokutorowi serię prostych pytań. Co czytał (jakie książki) ostatnio z dziedziny opisującej nasze życie społeczno - polityczne. Jakiegoś Ziemkiewicza, może Wildsteina czy Łysiaka. A może z drugiej strony barykady coś z opusów Michnika albo Kuronia.
Nie.
To może coś z klasyków, jakiś Dmowski czy ktokolwiek inny z okresu II RP.
Też nie.
To może z literatury światowej, jakiś Milton Friedman chociażby, wszak to noblista z ekonomii.

W przeważającej liczbie przypadków nie usłyszycie odpowiedzi pozytywnej, a człowiek z którym rozmawiacie i tak będzie uważał, że ma wiedzę aby o polityce dyskutować.
Ja od pewnego czasu po takim przepytaniu pacjenta stwierdzam, że nie mam o czym z nim rozmawiać ponieważ on nie ma podstaw do rozmowy ze mną a ja nie mam ochoty dyskutować z bredniami, sofizmatami, sztuczkami erystycznymi i zwykłymi kłamstwami które są wypisywane w GW czy też opowiadane w "Szkle Kontaktowym"

13 czerwca 2008

Podziękujmy Irlandii

Według wiadomości radiowej Trójki od 55 a w niektórych okręgach nawet do 70 procent wyborców głosowało przeciwko ratyfikacji konstytucji UE zwanej tutaj dla niepoznaki Traktatem Lisbońskim.
Są to jeszcze informacje nieoficjalne i wstępne, ale dostatecznie chyba wiarygodne żeby je publikować. Gdybym lubił Guinesa to bym się dzisiaj napił tego piwa, niestety te rodzaje napoju chmielowego mi "nie wchodzą".
Ciekawe jakie będą reakcje mainstreamu?

11 czerwca 2008

Kto to napisał?

"Oby nikt z nich nie wrócił żywy. Albo lepiej - niech wszyscy wrócą - jako inwalidzi - niezdolni do funkcjonowania w wolnorynkowym kapitalizmie. Niech te parszywe mendy wrócą bez nóg, bez rąk - z pokiereszowaną gębą i wydłubanymi oczami. Chcieliście tam jechać - to zdychajcie w afgańskich piaskach - może, jako nawóz - będzie z was jakiś pożytek. Od dzisiaj będziemy na LBC świętować śmierć każdej polskiej k...y - w NATO-wskiej okupacyjnej misji"

To twórczość (przez duże TFU) Michała Nowickiego. No cóż mając takiego syna nie ma się co dziwić, że Wanda Nowicka jest zwolenniczką aborcji totalnej i najwyraźniej żałuje, że te parę lat temu nie dokonała takiego zabiegu - nie ma się co dziwić.

05 czerwca 2008

Jacek Żakowski pyta, Tadeusz Mazowiecki odpowiada

Wywiad w całości na stronah internetowych "Polityki"
Na czerwono zaznaczyłem te fragmenty, w których interlokutorzy mijają się z prawdą, bądź też ich wypowiedzi są obrazą rozumu. Na dobrą sprawę to na czerwono powinno się zaznaczyć cały ten tekst, ale ja zaznaczyłem tylke te wg mnie najbardziej drastyczne (zwykłego chamstwa nie zaznaczałem)


Przyjęliśmy, że to w dniu wyborów 4 czerwca 1989 r. „skończył się w Polsce komunizm”. Za rok minie dokładnie 20 lat od początku polskiej transformacji. To jeden z najważniejszych okresów w całej naszej historii. Od teraz przez rok – w cyklu „Rozmowy na XX-lecie” – będziemy na łamach „Polityki” spotykać się ze wszystkimi głównymi aktorami tych zdarzeń; wysłuchamy ich relacji i interpretacji, zapytamy o bilans minionych dwóch dekad. Dziś pierwszy wywiad – z Tadeuszem Mazowieckim.
Zapraszamy także do otwartego konkursu na „Pamiętniki Wielkiej Zmiany”. Chcemy, żeby na łamach „Polityki” wielka historia spotkała się z naszymi małymi historiami, żeby wspólnie ocalić od zapomnienia to niezwykłe doświadczenie, które dane było naszemu pokoleniu.

Jacek Żakowski: – Gdyby miał pan jedną frazą opowiedzieć, jak pan rozumie ostatnie 20 lat, to jak by ona brzmiała?

Tadeusz Mazowiecki: – Polska jest inna.

Inna niż wcześniej czy inna niż nam się wydawało, że będzie.

Inna niż wcześniej. Ale też trochę inna, niż nam się wydawało. Bo przez lata wydawało się, że strasznie trudno jest wywalczyć wolność. A potem okazało się, że ukształtowanie wolności nie jest dużo łatwiejsze.

Kiedy pan został premierem, patrzyłem na pana z podziwem i z przerażeniem. Myślałem sobie: Tadeusz Mazowiecki, taki wielki człowiek...

A jakże...

No tak. Dla mojego pokolenia wielcy ludzie naprawdę byli jeszcze wielcy. Bo się ich nie miało na co dzień w telewizorze. Latami słyszało się tylko w Wolnej Europie albo się czytało w gazetkach, że Mazowiecki, Geremek, Kuroń, Wałęsa, Michnik, Frasyniuk czy Bujak to czy tamto zrobili, powiedzieli, zostali zamknięci albo zwolnieni. Był dystans między zwykłym człowiekiem a ludźmi wielkimi. Myślałem sobie: taki wielki człowiek, ale czy on wie, co z tym bałaganem zrobić? Skąd pan wiedział?

Nie wiedziałem, ale miałem też mocne przekonanie, że to się musi udać, że jest wykonalne...

Co?

Żeby Polska stała się inna.

Suwerenna?

Na początku wcale nie było pewne, że w innych krajach, zwłaszcza w Związku Radzieckim, nastąpią takie zmiany. Decydując się zostać premierem, musiałem brać pod uwagę, że jeszcze jakiś czas Polska będzie jedyna. Ale uważałem, że tym razem to się nie może tak skończyć jak w 1981 r.

Czyli jak?

Rozważnie, ale zdecydowanie w kierunku suwerenności i demokracji oraz reform gospodarczych.

Szczytem moich marzeń we wrześniu 1989 r. był status Finlandii. Czyli żeby Sowieci przestali się wtrącać w nasze wewnętrzne sprawy.

W 1981 r. takie myślenie było ekstremizmem.

A w 1989 r. tylko ostrożnym marzycielstwem. A pan jak wtedy marzył?

Gdyby nie nastąpiły zmiany w innych krajach, to status Finlandii byłby szczytem marzeń. Potem, kiedy Helmut Kohl wywalczył wycofanie wojsk sowieckich z NRD, bałem się wariantu austriackiego. Groziłoby nam, że staniemy się czymś w rodzaju strefy buforowej między Wschodem i Zachodem. Prezydent Bush senior jeszcze w 1991 r. namawiał Ukrainę, żeby się nie oddzielała od Związku Radzieckiego. To znaczy, że nawet Amerykanie nie spodziewali się upadku ZSRR.

Co panu mówili Amerykanie?

Nie miałem sygnałów, że się spodziewają upadku ZSRR. Trzeba było brać pod uwagę możliwość prowokacji ze strony przeciwników linii Jaruzelskiego i ryzyko jakiejś ogólnej zawieruchy. Dwa lata później był przecież w Moskwie pucz Janajewa przeciw pierestrojce i Gorbaczowowi.

W Polsce był kandydat na Janajewa?

Myślę, że polscy kandydaci już czuli się zbyt słabi.

A generał Kiszczak co panu mówił w tej sprawie? Bo to on był w pańskim rządzie polisą na wypadek, gdyby polski Janajew się znalazł.

Nie miałem z nim takich rozmów. Chociaż oczywiście jako jeden z architektów Okrągłego Stołu był dla nas pewną asekuracją.

Z pana punktu widzenia Kiszczak jako minister spraw wewnętrznych był bardziej ambasadorem poprzedniej władzy w pańskim rządzie czy raczej ambasadorem nowej władzy w świecie starych układów?

Kiszczak był człowiekiem generała Jaruzelskiego. To się czuło. Mam do niego pretensję o palenie akt i wprowadzenie mnie w błąd, że to tylko rutynowa czynność likwidowania kopii, ale przed prowokacją ze strony SB nas asekurował. Ale najważniejszą asekuracją był gen. Jaruzelski, który jako prezydent zawsze zachowywał się wobec mnie lojalnie. Pomagał na przykład wpływać na posłów PZPR w Sejmie, żeby poparli reformy.

I przynajmniej ich nie zablokowali. A teoretycznie mogli. Stali się współautorami transformacji?

W jakimś sensie. Chociaż potem, zwłaszcza w kampanii wyborczej 1993 r., bezwzględnie atakowali reformy. Kiedy wygrali wybory i zdobyli władzę, jednak tych reform nie cofnęli.

A nawet poszli dalej, na przykład znosząc popiwek, czyli podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń, który hamował wzrost płac.

Później poparli projekt konstytucji, który prawica blokowała, bo miał go uchwalić w większości postkomunistyczny Sejm. Ja ten projekt mocno poparłem, bo uważałem, że w następnym Sejmie już się nie da konstytucji uchwalić. Z dzisiejszej perspektywy widać, że jakoś przeprowadzili swój elektorat do nowej rzeczywistości. Ale z drugiej strony…

...wytworzyli układ?

Nie wiem, co to jest układ. Na pewno się popierali...

Kiedy wybuchła IV RP, jedną z jej głównych tez było zakażenie wolnej Polski patologiami PRL przeniesionymi przez postkomunistów. Więc zakazili czy nie zakazili?

Popierali się. Ale dość szybko wszystkie partie zaczęły popierać swoich. Może poza Unią Wolności. Tylko że – jak napisała Ewa Milewicz – „im było wolno mniej”, co nie znaczy dziś, że PiS wolno więcej. Postkomuniści – poza Kwaśniewskim – niestety nie rozumieli, że wolno im mniej. Umieli funkcjonować w mechanizmach nowej rzeczywistości, ale nie przeszli gruntownej przemiany. Stąd się wziął problem lewicy w Polsce. Od lat zadaję sobie pytanie: w którym momencie na początku transformacji oni zdali sobie sprawę, że stracą władzę.

I jak się panu wydaje?

Sam nie wiem. Na pewno nie po Okrągłym Stole. Dlatego polemizowałem z Adamem Michnikiem, kiedy napisał: „Wasz prezydent, nasz premier”. Uważałem, że to nie ten moment.

To co zdobyliście przy Okrągłym Stole?

Przestrzeń wolności, którą gwarantowała ponowna legalizacja masowego ruchu Solidarności. Nie stawialiśmy na porozumienie elit, tylko na zasadnicze zmiany. A ceną było nasze wejście w struktury polityczne, czyli do Senatu i Sejmu. Bałem się wtedy, że oni chcą nas oswoić i wessać. Dziś też myślę, że raczej chodziło im o wessanie niż o podzielenie się władzą. Rano po wygranych przez Solidarność wyborach Jan Rokita podobno zadzwonił do Krzysztofa Kozłowskiego i przekonywał go, że trzeba wziąć szczoteczki do zębów i gdzieś się dobrze schować, bo zaraz może być stan wojenny albo coś takiego. Kiedy się okazało, że w wyborach przepadła lista krajowa, na której władza umieściła całą swoją czołówkę, było przecież poważne zagrożenie, które ostro uświadamiał nam Kiszczak.

Jakie zagrożenie?

Mówiono nam, że jest problem ze służbami i z dowódcami wojska. Wtedy, żeby ludzie z listy krajowej znaleźli się w Sejmie, zgodziliśmy się na zmianę w ordynacji wyborczej między pierwszą a drugą turą. Nasi konstytucjonaliści Janina Zakrzewska i Jerzy Ciemniewski byli bardzo niezadowoleni. Ale było ryzyko, że wszystko się wykolei. Po wyborach, kiedy się okazało, że Kiszczak nie może utworzyć rządu, zaczęliśmy się oswajać z tezą Adama Michnika. Byłem wtedy za granicą i stopniowo nabierałem przekonania, że jednak możemy sformować nasz rząd.

To kiedy ostatecznie PZPR oddała władzę w Polsce?

Do dziś nie jestem pewien, czy z utworzeniem mojego rządu oni zrozumieli, że już stracą władzę. Myślę, że nie do końca. Nawet kiedy mówiłem, że będę „premierem rzeczywistym, a nie malowanym”, co odnosiło się do moich kolegów z Solidarności i do ryzyka, że w Gdańsku powstanie sterujące mną Biuro Polityczne, odniosło się to też do PZPR. Wtedy chyba duża część z nich zrozumiała, że to już koniec. Ale niektórzy na pewno jeszcze liczyli, że wrócą na swoje miejsce, kiedy mój rząd wyłoży się na reformach.

Więc kiedy był prawdziwy przełom.

Powstanie mojego rządu było przełomem. Ale nie do końca, bo nie od razu mieliśmy kontrolę nad MSW i wojskiem. To się działo stopniowo.

Jak się na ten proces patrzy dzisiaj, widać dość szeroki kontekst. W drugiej połowie lat 80. trzy kraje komunistyczne zaczęły reformy systemowe. Polska Rakowskiego i Wilczka, Związek Radziecki Gorbaczowa i Chiny Deng Xiaopinga. Założenia były bardzo podobne – stopniowe urynkowienie przy zachowaniu władzy politycznej. Udało się tylko Chińczykom…

Ale zamordowali masę ludzi, żeby się utrzymać. A tu to już nie było możliwe. Ani w PRL, ani w ZSRR.

Zaczynając, oni tych mechanizmów nie znali. Działali metodą prób i błędów. Kiedy się godzili, by pan został premierem, mogli sobie myśleć: „niech Mazowiecki weźmie na siebie złość ludzi wywołaną przez bolesne reformy, niech się Solidarność powiesi na własnych szelkach, a potem wrócimy”. Tak chciał wrócić Janajew, kiedy Gorbaczow stracił społeczne poparcie. Nawet reformy Balcerowicza się w takim projekcie mieściły pod warunkiem, że partia by zachowała kontrolę polityczną i mogłaby kopnąć w stolik. To tylko hipoteza…

Ciekawa. Bo Gorbaczow bardzo się interesował reformą gospodarczą przeprowadzaną przez nasz rząd i nawet prosił nas o jakieś ekspertyzy. Już po mojej wizycie w Rosji Waldek Kuczyński na moją prośbę pisał dla Gorbaczowa taką ekspertyzę. Tylko że Gorbaczow – co słusznie na trzy tygodnie przed śmiercią mówił mi Sacharow, którego wtedy nie bardzo rozumiałem – nic nie robił w sprawie problemów narodowościowych ZSRR; to napięcia etniczne rozsadziły Związek Radziecki od środka.

Wróćmy do Polski. Pan w swoim exposé mówił…

...o społecznej gospodarce rynkowej...

...a Leszek Balcerowicz zaplanował coś zupełnie innego. Na ile był to wynik ewolucji również pańskich poglądów, a na ile po prostu jedyny człowiek, gotów podjąć się tej roboty, miał inne niż pan poglądy w tej sprawie?

Nasze poglądy nie były tak absolutnie sprzeczne, chociaż jestem pewien, że gdybyśmy dalej razem pracowali, to sprzeczności by się ujawniły mocniej. Wtedy zakładałem, że potrzebny jest rozruch i że na tym polega projekt Balcerowicza, a potem – w miarę rozkręcania się gospodarki – będziemy w większym stopniu włączali elementy społeczne. Poza tym liczyłem, że równowagę dla Balcerowicza stworzy Jacek Kuroń. Oczekiwałem od niego długofalowego planu stworzenia tej równowagi.

Ten plan nigdy nie powstał.

Ale wtedy prawie całe środowisko ekonomistów miało podobne poglądy. Wszystko, co społeczne, pachniało socjalizmem i w powszechnym odczuciu trzeba było od tego maksymalnie odejść. Zaraz mi pan powie, że Bugaj od początku spierał się z Balcerowiczem. Bugaj był analitykiem. Nie miał pozytywnego projektu.

Jerzy Osiatyński też się z Balcerowiczem nie zgadzał.

Jego też wziąłem do rządu. I był Trzeciakowski. Oni się trochę spierali z Balcerowiczem na Radach Ministrów. Zwłaszcza Trzeciakowski. Tylko że Trzeciakowski mówił naukowo, cicho, warunkowo. A Balcerowicz mówił stanowczo, konkretami, z pewnością siebie. A w dodatku mówienie o elementach społecznych pachniało hamowaniem reform. A z hamowaniem i tak mieliśmy dość kłopotów.

Bo w zapleczu rządu był związek Solidarność.

Nie to było z początku problemem. Problemem byli dyrektorzy przedsiębiorstw. Wielu z nich postanowiło nas po prostu przeczekać. Oni przeczekali Messnera i Wilczka, dlaczego mieliby nas nie przeczekać? Rzeczywiście hamowali zmiany. A my nie mieliśmy społecznych projektów, bo one nie powstały w Ministerstwie Pracy. Kuroń się później za to bardzo mocno publicznie obwiniał. Moim zdaniem przesadnie, bo tak czy inaczej pole manewru było na początku niewielkie. A ja nie miałem wyobrażenia, że społeczna gospodarka rynkowa to jest coś ustrojowo tak bardzo odmiennego od planu Balcerowicza. Byłem zwolennikiem europejskiego modelu kapitalistycznego, a nie wariantu amerykańskiego, ale to nie była tylko kwestia ideologii czy poglądów społecznych. Ja musiałem odpowiedzieć na konkretne pytanie: co zrobić, kiedy będą padały przedsiębiorstwa i zaczną się społeczne rozruchy. A poza tym było oczywiste, że każda prawdziwa reforma uderza w wielkie zakłady, które były bastionami Solidarności. To były ciężkie dylematy. Tylko że tego rozruchu nie można było dokonać za pomocą rozwiązań połowicznych. Można było najwyżej włączyć amortyzatory. I – jak pan pamięta – tworzenie osłon społecznych poszło dość daleko. Potem latami je ograniczano.

Miejscem, gdzie tych osłon najbardziej zabrakło, była wieś, a zwłaszcza PGR.

Nie tylko w Polsce rozbiliśmy się o niechęć pracowników do brania pegeerowskiej ziemi. Solidarność rolników zamiast namawiać ludzi do brania ziemi, skupiła się na walce o ceny minimalne. Tego nikt z nas nie przewidział. Podobnie jak skali bezrobocia. Myślę, że to przekraczało także wyobraźnię Leszka Balcerowicza. Te obszary nie musiały aż tak bardzo upaść, gdyby ludzie tę ziemię sobie wzięli.

A oni nie mogli jej brać, bo stopy kredytów były takie, że żadne uprawy nie sfinansowałyby pożyczek. Łopata kupiona na kredyt mogła człowieka zrujnować.

Tu załamanie nastąpiło już po moim rządzie. Nikt nie przewidział, że będzie aż tak źle.

Kiedy się buduje prototyp – a polski projekt przejścia od gospodarki planowej do rynku był oczywiście światowym prototypem – to nigdy nie da się przewidzieć wszystkiego.

Przejście od realnego socjalizmu do pluralistycznej demokracji to też był prototyp.

Który stworzył w Polsce bardzo dziwny partyjny krajobraz ukształtowany bardziej przez osobowości czołowych polityków niż przez rzeczywiste konflikty interesów i postaw ideologicznych. Był taki dowcip o pańskich relacjach z Wałęsą. Budzi się premier Mazowiecki, włącza radio i słyszy: „Lech Wałęsa wskazał na premiera Jana Kowalskiego”. Wścieka się, chwyta za telefon i dzwoni do Wałęsy: „Jak mogłeś mnie nie uprzedzić, że mnie odwołujesz?”. A Wałęsa na to: „Nie złość się. Ja cię nie odwołuję. Dałem ci tylko drugiego do pomocy”.

To by trzeba o tyle skorygować, że z Wałęsą nigdy nie byliśmy na ty. Po strajku sierpniowym próbowałem przejść z nim na ty, ale on nie mógł się przełamać. Wróciliśmy do „Panie Tadeuszu”, „Panie Lechu”. Nie wiem. Ale ten dowcip jest o tyle prawdziwy, że Wałęsa działał niestandardowo.

Co, poza nim, nikomu nie ułatwiało życia.

Jednak przez pierwsze pół roku bardzo mi pomagał. Rzeczywiście trzymał nad rządem związkowy parasol. Pamięta pan, jak pojechał na strajk kolejarzy, żeby go ugasić? Ale oczywiście był problem, jak w strukturach państwa demokratycznej Polski znaleźć miejsce dla Lecha Wałęsy. On sam miał pomysł najprostszy z możliwych. Postanowił zostać prezydentem. Zaczął niesłychanie brutalnie atakować rząd i program gospodarczy. Dość szybko przyjął wymyśloną przez Kaczyńskich retorykę przyspieszenia.

Bo czuł, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli.

Ale ja nie chciałem eliminować Wałęsy. I nie miałem ambicji prezydenckich.

Były w tej sprawie nawet zbiorowe apele intelektualistów. Długo trzeba było pana przekonywać.

Wiele osób do dziś ma mi to za złe.

Bo chyba trochę się pan wtedy zawiesił. Ani w tę, ani w tę.

Nie całkiem. Aleksander Hall przypomniał niedawno, że przed wyborami samorządowymi wiosną 1990 r. na zorganizowanym przez Solidarność wiecu we wrocławskiej Hali Ludowej zaproponowałem wybory do Konstytuanty. Przez rok miałaby uchwalić nową konstytucję, a potem miały się odbyć wybory. Ale OKP, czyli klub Solidarności w Sejmie, i sama Solidarność domagały się szybkich powszechnych wyborów prezydenckich. Pierwszy zgłosił to Zbigniew Bujak. Ja wolałem, żeby to trwało dłużej, ale było zrobione solidnie. A Wałęsa, jego otoczenie i Solidarność naciskali, żeby wybory prezydenckie zrobić jak najprędzej. I pomysł przyspieszenia przeważył.

A pan się wreszcie zdecydował na kandydowanie.

To niestety było nie do uniknięcia. Uważałem, że Wałęsa był wspaniałym przywódcą ludowym, ale jednak rola prezydenta wymaga innych predyspozycji. Obaj byliśmy w pewnym sensie złymi kandydatami. A ja byłem też fatalnym kandydatem na kandydata. Sam nie byłem przekonany do swojej kandydatury, bo czułem, że to dzieli. To się odbiło na kampanii wyborczej. Słusznie krytykowano mnie potem za brak zdecydowania. Byłem niezdecydowany w tej roli. Wałęsa przynajmniej wierzył w swoją kandydaturę.

Kiedy się ostatecznie dokonało pęknięcie między wami?

Pamiętam zebranie Komitetu Obywatelskiego na Uniwersytecie Warszawskim.

To, na którym Wałęsa tresował Turowicza?

Nie, wtedy byłem w Budapeszcie. A wcześniej, wiosną, było zebranie w Instytucie Fizyki, na którym mówiłem o groźbie „polskiego piekła”. To było po odwołaniu Henryka Wujca z Komitetu i powołaniu na jego miejsce Zdzisława Najdera. Zostałem wtedy bardzo dobrze przyjęty przez salę. A Wałęsa źle. Potem wiele razy jeszcze rozmawiałem z Wałęsą, ale on parł do tej zmiany.

Chciał dokończyć przemiany, zastępując Jaruzelskiego na urzędzie prezydenta, czy chciał dostać władzę?

Chyba jedno i drugie. Jego teoria zderzaków, które się wymienia, żeby łagodzić społeczne frustracje, wyrażała wiarę, że to on ma sprawować rzeczywistą władzę. Jego zdaniem wojna na górze temu miała służyć. A umacniało go w tym otoczenie ludzi zawiedzionych, że nie są u władzy.

Z dzisiejszej perspektywy ta wojna też wygląda inaczej. Można rozważać tezę, że alternatywą bratobójczej walki była wspólna porażka oznaczająca powrót nie tyle komunizmu, co postkomunistów. Ktoś musiał politycznie skapitalizować złość wywołaną przez kryzys gospodarczy.

To była alternatywa realna. Ale później. Obie strony solidarnościowe nie doceniły realności takiego scenariusza. Cztery lata po oddaniu władzy postkomuniści w demokratycznych wyborach wrócili do władzy.

Co w 1990 r. wydawało się emocjonalnie nieprawdopodobne.

Przypomnę, że po naszej stronie wielu ludzi – zwłaszcza w OKP – uważało, że utrzymanie tego ruchu w całości jest politycznie możliwe.

Tak pisał Adam Michnik.

Bronek Geremek też chyba tak sądził. I mnie się to też wydawało na pewien czas możliwe. My naprawdę nie zajmowaliśmy się tworzeniem zaplecza w postaci partii politycznych. W rządzie nie zrobiliśmy najmniejszego ruchu w tym kierunku. Mieliśmy poczucie, że naszym zapleczem jest ruch Solidarności. To się zmieniło dopiero po mojej dymisji. Z punktu widzenia czystej walki politycznej można mi to zarzucać. Ale ja uważałem, że moim zadaniem nie jest walka polityczna, tylko przebudowanie Polski. W tej sprawie byłem dość uparty. Wielu ludzi uważało, że moim zadaniem jest stworzenie w Polsce chadecji. A ja sądziłem, że to będzie niepotrzebnie dzieliło nasz ruch. Proces wyłaniania się podziałów partyjnych był zresztą blokowany w bardzo wielu miejscach. Ludzie lewicy OKP uważali, że nie mogą stać się socjaldemokracją, bo słowo socjalizm zostało skompromitowane.

Chcieli być demokratami.

Ale nie socjaldemokratami.

Tu dobrze widać, jak bardzo niezaplanowana była ta transformacja.

Ale czy mogła być zaplanowana? Brak wcześniej przygotowanego planu zarzucał nam Giedroyc. Ale my wcześniej mogliśmy uprawiać tylko politykę moralną, ograniczoną do kwestionowania porządku PRL. Budowania nowej Polski na gruzach PRL nikt nie mógł zaplanować, bo nie było wiadomo, jakie to będą gruzy.

A potem, aż do niedawna, zdarzenia wyprzedzały myślenie. Chadecja Mazowieckiego to był dobry pomysł. Tylko, konkretnie, kiedy miał ją pan powołać? Trzeba by mieć plan.

O to pytał mnie Kohl. Bo on już w 1990 r. obliczał, jaki po naszym wejściu będzie układ sił w Parlamencie Europejskim. Mnie takie myślenie wydawało się kompletną abstrakcją. Zresztą rola Parlamentu w EWG nie wydawała mi się tak ważna, by warta była dzielenia partyjnego w Polsce.

To znaczy, że w 1990 r. Kohl już poważnie myślał o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej?

Widział, że ewolucja ku temu prowadzi. I my też to widzieliśmy.

Unia Demokratyczna i Unia Wolności były w międzynarodówce chadeckiej, ale w Polsce nie stały się chadecją.

Bo miały różne skrzydła i zwolennicy chadecji zawsze byli w mniejszości. Przeprowadziliśmy z Piotrem Nowiną-Konopką przystąpienie do najsilniejszej w Parlamencie Europejskim frakcji chadecko-konserwatywnej, ale to potem zmieniono. Ciekawe, że w tej frakcji było też dalekie od związków z chrześcijaństwem KLD i teraz jest tam PO.

Ale z chadecją był kłopot nie tylko dlatego, że nie chciał pan dzielić sceny politycznej. W Kościele też miałby pan z nią problem. Po 1989 r. Kościół instytucjonalny zidentyfikował się nie z chadecją, ale z endecją. Nacjonalizm i antykomunizm stały się ważniejsze od chrześcijaństwa i katolicyzmu.

Ale dopiero z czasem. Na początku Kościół – podobnie jak Solidarność – roztaczał nad przemianami parasol ochronny. Nie miałem tu żadnych kłopotów. Problemy zaczęły się 1 maja 1990 r. Byłem w Stalowej Woli. Akurat z posiedzenia Episkopatu wrócił biskup Frankowski. Wtedy się dowiedziałem, że Episkopat uchwalił powrót religii do szkół. To było zaskoczenie. Jako katolik miałem wątpliwości, czy dla Kościoła będzie dobrze, jeżeli religia stanie się szkolnym przedmiotem jak fizyka czy chemia. Doświadczenie lekcji religii w parafiach było dobre.

Ale się pan podporządkował.

Bo jako premier uważałem, że muszę wyjść żądaniom Episkopatu naprzeciw. W Belgii na przykład było podobne rozwiązanie. Największy zarzut dotyczył tego, że wprowadziliśmy religię zarządzeniem, a nie w formie ustawy. Ale na to było za mało czasu do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. A ja nie chciałem już wtedy fundować Polsce wojny religijnej. W Sejmie byłoby to nie do uniknięcia. OKP na pewno by się podzielił i cały proces reform zostałby zahamowany.

Wojny pan nie uniknął, a religia jest i jak wygląda – wiadomo.

Ja tu błędu nie widzę. Dopilnowałem zasady dobrowolności w rozporządzeniu i później w konkordacie. Potem dopilnowałem zasady „bezstronności światopoglądowej państwa”, wpisanej do nowej konstytucji. Ale trzeba pamiętać, że Kościół wyniósł z PRL uzasadnione obawy, a z drugiej strony musiał przejść okres dużych przeobrażeń, żeby dostosować się do istnienia w państwie demokratycznym, które nie jest mu wrogie. Tu z jednej strony mieliśmy tezę, że państwo liberalne jest większym zagrożeniem niż państwo komunistyczne, a z drugiej strony, że Kościół jest dla wolności takim samym zagrożeniem jak partia komunistyczna. Obie są zasadniczo niesłuszne. Ale przy takiej wielkiej zmianie obie były może jakoś nieuniknione. Teraz myślę, że Kościół nauczył się dystansu do polityki.

Radio Maryja się nie nauczyło, a to jest wielka siła w Kościele.

To już nie jest kwestia katolicyzmu, tylko instrumentalizacja Kościoła przez świat polityki.

To nas prowadzi do IV RP. Bo Radio Maryja jest odpowiedzią na jakiś ból w społecznej rzeczywistości. Podobnie jak Lepper, Giertych, PiS, Rokita, projekt IV RP. Zygmunt Bauman ma na klientelę tych zjawisk trafne i mocne określenie: „ludzie śmiecie” – niechciane produkty uboczne nowej rzeczywistości.

Straszne określenie.

Drastyczne, jak ich sytuacja. Bo ta zmiana produkuje ludzi zbędnych. Jak ktoś wypada z systemu, staje się kłopotem. Zastanawiam się, gdzie pan lokuje pojawienie się tego zjawiska, które po 17 latach doprowadziło do władzy koalicję PiS-LPR-Samoobrona?

To w jakimś sensie wisiało nad nami niemal od początku. A sukces przyniósł, moim zdaniem, alians niemądrych intelektualistów marzących o jakimś nowym początku z politykami, którzy zawsze go szukali, bo mieli za złe, że ten nowy początek nie był ich dziełem i ze wszystkimi ludźmi niezadowolonymi z przemian. Proszę pamiętać, że rząd Olszewskiego już w 1992 r. miał być nowym początkiem. Oni się nie zgadzali, że początek był w 1989 r. Więc w 2005 r. połączył się stary polityczny zamysł z rzeczywistymi słabościami całej transformacji. A na to nałożyła się jeszcze kompromitacja obozu postkomunistycznego. Hasło „Polska liberalna czy solidarna” trafiło w polskie problemy. Tylko że rozwiązania były najgorsze z możliwych.

Można na to patrzeć deterministycznie. Przeważnie pokolenie po wielkim przełomie następuje reakcja, czkawka, kontrprzewrót. Tak było z grubsza w 1968 r. Może IV RP była podobnym zjawiskiem? Ale można też na to patrzeć jak na porażkę naszej transformacji, czyli wynik zawinionych błędów. Tak czy inaczej Rywin był przecież pretekstem, iskrą, która odpaliła czekające już bomby.

Może historycznie to było nieuchronne. Ale z punktu widzenia żywych ludzi trudno jest widzieć to jako nieuchronność. Myślę, że jednak zabrakło jakichś wyrównań społecznych w obliczu zbyt wielkich zmian tworzących nowe różnice i że skompromitowali się ludzie dominujący na scenie politycznej. Ale burzenie wszystkiego nie było żadnym lekarstwem. To była jeszcze większa trucizna. Bo to prowadziło do zakwestionowania elementarnych i niezbędnych zasad w rodzaju uprawnień Trybunału Konstytucyjnego. Może to państwo było dalekie od ideału, ale odbieranie ludziom szacunku do niego tylko pogarszało sprawę. W kraju, który tyle lat nie miał prawdziwej suwerenności, burzenie szacunku do własnego państwa jest karygodne. Dosłownie karygodne. Zwłaszcza że alternatywne pomysły były nonsensowne. Co nie znaczy, że nie są potrzebne korekty. One wciąż są bardzo potrzebne.

Kiedy pan teraz patrzy na te blisko dwadzieścia lat, ma pan wrażenie, że układają się one w jakiś logiczny scenariusz, którego nie było?

Chyba tak. Wejście do NATO, potem wejście do Unii, stopniowe przekonywanie się Polaków do Europy i Europy do nas. W polityce zagranicznej ten nienapisany scenariusz jest dobrze widoczny. A zmiana ustroju zaczęta od reformy samorządowej i pierwszych wolnych wyborów, właśnie do samorządów w 1990 r., też ma logiczny ciąg. Reforma samorządowa to przecież był wielki akt dekomunizacji, wymiany elit we wszystkich gminach Polski. Ten scenariusz biegł nieprzerwanie aż do 2005 r. Wtedy się załamał.

W jakim sensie?

W takim, że IV RP i rządy Kaczyńskich straszliwie nadwerężyły stosunek obywateli do własnego niepodległego państwa. Szarganie państwa jest nieprawdopodobnie szkodliwe.

Bo przerwało proces uczenia się przez Polaków siebie i Polski na nowo?

Przerwało proces uczenia się szacunku do państwa. Natomiast uczenie się siebie i Polski na nowo w dużej mierze stoi jeszcze przed nami. Społeczeństwo mentalnie dość zamknięte musi wyjść zza tych płotów w stronę społeczeństwa otwartego i gotowego do współżycia z innymi. To się nie dokonało. Trzeba jeszcze wielu debat, by się to dokonało. Bo nie da się szybko pokonać trzystu lat złej historii Polski.

Jak pan patrzy na te lata…

„Co było największym błędem, a co największym sukcesem?”. Nie cierpię tego pytania.

Dlatego zapytam, co nam się udało, a co się nie udało?

W większości spraw sobie poradziliśmy. W polityce zagranicznej, w gospodarce, w budowie samorządności. To nie znaczy, że jest idealnie. Najgorzej poszło z partiami. Najpierw był długi okres ciągłego powstawania i upadania partyjek. A potem interes partii zdominował interesy państwa.

Chyba w ogóle nie bardzo poradziliśmy sobie z państwem jako instytucją.

Ukształtować wolność jest tak samo trudno, jak ją zdobyć. Ale jeszcze jedna rzecz ukazała nam się na początku. Niecałe społeczeństwo było na te zmiany gotowe i ich chciało. Na przykład frekwencja wyborcza od początku nie była taka, jak powinna. A potem spadała. Tym bardziej boli mnie psucie stosunku do państwa, budowanie niechęci do tego, co osiągnęliśmy w procesie transformacji. Ludzie potrzebują poczucia, że coś osiągnęli jako społeczeństwo budujące państwo i że od nich zależy, jak ono będzie się dalej zmieniało.

W Polsce zwyciężyło niestety poczucie, że państwo jest wciąż obce.

To też wynika ze słabości partii, które począwszy od pierwszych wyborów parlamentarnych zawsze fundamentalnie kwestionują wszystko, co wcześniej zostało dokonane.

A IV RP przekuła tę krytykę w system. Wie pan, skąd to się wzięło?

Moim zdaniem z metody uprawiania polityki, w której interes partyjny góruje nad wszystkim. To jest mentalność ludzi takich jak Jarosław Kaczyński. Oni tym zarazili Polskę najpierw podczas pierwszych wyborów prezydenckich, kiedy zakwestionowali wszystko, co zrobiliśmy, bo chcieli zapewnić zwycięstwo Wałęsie, potem w pierwszych wyborach parlamentarnych, kiedy zakwestionowali także dorobek Wałęsy, by wziąć władzę dla siebie. Tak samo jak w 2005 r. To się wyjątkowo skutecznie wpisało w polską, wynikającą z historii, mentalność. Bo przez dwa wieki państwo nie było nasze.

Jak pan dziś patrzy na Polskę po przejściach IV RP, to widzi pan już kraj, który zakończył demokratyczną transformację i jest może niedoskonałym, ale z grubsza normalnym europejskim państwem?

Tak. Chociaż dziś więcej jest do naprawienia niż trzy lata temu. Ale na tym między innymi polega demokracja, że się bez przerwy naprawia.

28 maja 2008

Wildstein triumfująco kpiący

Wildstein poszedł po rozum do głowy i patrząc na przypadki jakie spotkały Ziemkiewicza, Zybertowicza i innych postanowił zakpić i zatriumfować nad swoimi oponentami. Bo gdyby Ziemkiewicz w kolejnej książce napisał, że pierwowzór Bogatyrowicza był tak najebany, że zasnął z fiutem w ustach partnerki - to musiałby to udowodnić przed sądem, co biorąc pod rozwagę intymność sytuacji jest raczej niewykonalne. A Wildstein o "Bogatyrowiczu" mógł tak napisać i nie ma takiego patentu, żeby mu ktoś proces wytoczył. Bo wytaczając proces Wildsteinowi za dowolny fragment "Doliny Nicości" osobnik to czyniący staje się pośmiewiskiem. Taki "Niecnota" - właściciel pisma "W ryj" nie ma za dużo do stracenia i mógłby się jeszcze procesować, ale czy mu się będzie chciało - nie sądzę. Ten osobnik został zresztą potraktowany dość marginalnie, zresztą tak jak na to zasługuje.
Książka ta ma dwie warstwy. Warstwę opisową, dosyć precyzyjną i warstwę osobową - niby fikcyjną.
Warstwa opisowa jest opisem naszej rzeczywistości. Rzeczywistości społeczno - politycznej naszego kraju. Podobnie jak RAZ, Wildstein pokazuje nam w jak przegniłym państwie żyjemy. Państwie o przegniłych strukturach i zmurszałych fundamentach postawionych na bagnie. Gdzie wyrok nieformalny zapada przed wyrokiem sądowym i jest ważniejszy - bo ostateczny i nie ma od niego odwołania.
Warstwa osobowa - niby fikcyjna jest równie ważna. Wszyscy, którzy chociaż trochę interesują się polityką, a nawet ci którzy to "zainteresowanie" wyrażają tylko przy okazji wrzucania kartki do urny wyborczej wiedzą kto jest pierwowzorem Bogatyrowicza, Niecnoty i jeszcze paru innych. Ci interesujący się bardziej z dużą dokładnością są w stanie rozszyfrować całą resztę, no może z paroma wyjątkami.
Książka ta jest chyba nawet ważniejsza niż publicystyczne książki Ziemkiewicza i Łysiaka oraz faktograficzne książki Zybertowicza razem wzięte. Książka ta obnaża podobnie jak książki tych 3 innych autorów schematy polityczne panujące w naszym kraju i jednocześnie ośmiesza ludzi, którzy są symbolami tych schematów. A w polityce nie ma nic groźniejszego niż śmieszność.

P.S.
Książkę można było kupić wczoraj na spotkaniu z autorem w "Domu braci Jabłkowskich" w dniu wczorajszym w Warszawie. Niestety nie miałem czasu aby czekać na autograf autora - mam książkę i już ją przeczytałem do końca.

23 maja 2008

Retoryka i erystyka w natarciu

Oto treść, o którą jest tyle hałasu.

Oświadczenie



Wizerunek Polski w świecie współczesnym formowany jest przez twórczy wysiłek jej obywateli, przez przekształcenia gospodarcze i polityczne minionego dwudziestolecia, przez sukcesy kultury i edukacji. Ma w tym swoje miejsce jednak także pamięć o przeszłości. Polskim kapitałem moralnym jest rola Solidarności i jej historycznego przywódcy Lecha Wałęsy w walce o wolną Polskę i przywrócenie jedności europejskiej. Trudno pojąć intencje instytucji i ludzi, którzy podejmują obecnie kampanię oskarżeń i zniesławień wobec Lecha Wałęsy.

Instytucja, która miała służyć narodowej pamięci, zamierza teraz podjąć działanie niszczące tę pamięć: archiwa komunistycznych służb bezpieczeństwa mają stać się instrumentem przekreślenia wizerunku i autorytetu robotniczego przywódcy "Solidarności", laureata pokojowej nagrody Nobla oraz pierwszego prezydenta znowu niepodległej Polski. Wobec ofiary ubeckich prześladowań ci policjanci pamięci stosują pełne nienawiści metody tamtych czasów. Gwałcą prawdę i naruszają fundamentalne zasady etyczne. Szkodzą Polsce.

Wyrażamy Lechowi Wałęsie nasz najwyższy szacunek, zaufanie i solidarność. Zwracamy się do wszystkich obywateli o przeciwstawienie się wymierzonej przeciwko Lechowi Wałęsie kampanii nienawiści i zniesławień, która niszczy polską pamięć narodową.

Przeczytajmy uważnie ten dokument. Jak mówię uważnie to należy go przeczytać ze 3 razy zdanie po zdaniu i jeszcze ze 3 razy UWAŻNIE.
Dokument ten ma pewne specyficzne cechy. Oto one
brak odniesienia do realnie istniejącego zjawiska, które mogłoby być uzasadnieniem dla treści i formy tego "oświadczenia",
brak sprecyzowania, o jaką instytucję i jakich konkretnie ludzi chodzi,
brak nawet słowa książka (nie wydana jeszcze).
Pełny kontekstualizm i domyślność sytuacyjna. Za 2 miesiące autorzy z całym spokojem mogą się wyprzeć, że chodziło im o IPN oraz panów Cenckiewicza i Gontarczyka, zresztą już słychać takie wypowiedzi.
Dokument ten jest zrobiony niezwykle chytrze. Bazuje na szantażu emocjonalnym, niedomówieniach i jednym ewidentnym kłamstwie.
Kłamstwo zdefiniować stosunkowo łatwo: Wałęsa nie był pierwszym prezydentem niepodległej Polski, lecz był to Jaruzelski.
Szantaż emocjonalny dotyczy pojęcia prawdy i dobra. Dobro ogólnonarodowe jest przeciwstawione prawdzie historycznej, a któż dla dobra swojego i swoich rodaków nie nakłamałby z lekka zwłaszcza o jakichś tam zaszłościach z przed prawie 20 a może i 40 lat.
Reszta tego dokumentu to właśnie niedomówienia, co żeby było śmiesznie prowadzi do sytuacji, że ten dokument jest niefalsyfikowalny niezależnie od rozwoju wydarzeń.