14 grudnia 2011

W kwestii waluty EURO

Jazgot mediów na ten temat jest wprost proporcjonalny do bzdury jaką się usiłuje ludziom sprzedać. Na szczęście pojawiają się, również w mediach masowych, opinie i analizy, które przeczą głównemu przekazowi.
Według mnie warto się w tym momencie zastanowić jaka jest aktualna sytuacja oraz jakie mogą być potencjalne skutki i warianty potencjalnego rozwoju sytuacji.
Walutę o nazwie EURO wprowadzono do obrotu z czysto ideologicznych pobudek, nie dbając wcześniej o sensowność gospodarczą takiego kroku. Od momentu wprowadzenia EURO rząd Grecji osiem razy przekroczył zapis o konieczności utrzymania deficytu poniżej 3% PKB, czyli każdy budżet Grecji stał w sprzeczności z założeniami, które winno spełniać państwo będące w strefie EURO. Wypada dodać, że również inne państwa w tym Niemcy i Francja (po jednym razie) przekraczały ten zapis. Nikomu z tego tytułu nie spadł włos z głowy.
Widać na tej podstawie, że połączono w jeden organizm gospodarczy państwa, których gospodarki są absolutnie nieprzystające. A z tej prostej konstatacji wynika, że teza o nadrzędności ideologicznej w tym projekcie nad zdrowym rozsądkiem ma swoje uzasadnienie.
Tyle tytułem wstępu, przejdźmy teraz do konkretów.
Rządy Grecji, Włoch, Portugalii i Hiszpanii są zadłużone ponad wszelki zdrowy rozsądek. A zadłużone są głównie w komercyjnych bankach niemieckich i francuskich.
To, że rząd Grecji prowadził podwójną księgowość, czyli de facto fałszował zapisy księgowe aby uzyskać nowe pożyczki jest w tej chwili faktem obiektywnym i rzecz raczej nie podlega dyskusji. Ale wypadało by się spytać czy po stronie banków - wierzycieli byli ludzie, którzy o tym wiedzieli, być może nawet uzyskiwali jakieś profity za niezbyt dokładne konfrontowanie przedstawianych im papierów z rzeczywistością. Tego pytania jak na razie nikt publicznie nie zadał. Dopuszczam oczywiście, że bankierzy tego nie wiedzieli, ale to oznacza, że nie powinni się znaleźć na stanowiskach, które zajmują. Tak postawionego problemu również na razie nikt nie wyartykułował publicznie.
Czyli aktualna sytuacja wygląda tak: bankrutująca gospodarka Grecji (potencjalnie również Włoch, Portugalii, Hiszpanii i Irlandii) oraz zamieszane w to banki z Niemiec i Francji. Nie znam skali zjawiska w liczbach, ale można chyba przyjąć, że sam upadek Grecji spowodował by bardzo duże zawirowania na rynkach finansowych.
Tu przypominają się zawirowania gospodarcze związane z Islandią i w praktyce bankructwem tego kraju 2 (3?) lata temu. Upadek największego banku na Islandii sam w sobie nie był niczym nadzwyczajnym. Ale problem pojawił się poza Islandią, ponieważ okazało się, że poszkodowanymi są również obywatele Wielkiej Brytanii i Holandii. Nie wiadomo o jakie sumy chodziło (w każdym razie ja nie wiem), ale interweniowały rządy Wielkiej Brytanii i Holandii ratując swoich obywateli przed stratami. Rządy po prostu spłaciły swoich obywateli bojąc się rozruchów społecznych na masową skalę. Próbowano również wymusić na Islandii jako państwie zwrot tych funduszy. Islandia jednakże zrobiła referendum, w którym społeczeństwo nie wyraziło zgody na takie rozwiązanie, rozumując słusznie, że upadek prywatnego banu i straty z tym związane są prywatną sprawą pomiędzy upadającym bankiem a jego klientami.
Tak stworzono precedens. I dlatego właśnie podniosło się tak wielkie oburzenie w mediach gdy poprzedni premier Grecji zaczął mówić o referendum, które miało by zatwierdzić bądź odrzucić przyjęcie przez Grecję dalszej pomocy finansowej. To swoją droga ciekawe, jakie grzeszki ma w swoim życiorysie były premier Grecji, że udało się go usunąć ze stanowiska w przeciągu tygodnia i zastąpić kimś innym bardziej spolegliwym wobec międzynarodowych struktur finansowych bez wyborów parlamentarnych w tym kraju. Ale to w sumie oboczność.

Czyli sytuacja per analogiam jest taka.
Grecja (a potencjalnie inne państwa również) upadając pociągnie za sobą banki z Niemiec i Francji co spowoduje albo konieczność ratowania tych banków przez rządy Niemiec i Francji, albo olbrzymie straty obywateli tych krajów i związane z tym niepokoje społeczne.
Albo inni, w tym Polska, zrzucą się na "pomoc dla Grecji" (i innych), a faktycznie na ratowanie banków we Francji i w Niemczech.

Czego boją się aktualne elity rządzące?
Ano tego, że zamiatane pod dywan problemy wylezą na ulicę. Że społeczeństwa dostaną obuchem w głowę i nagle się okaże, że prawica to jest jedyny sensowny wybór, a aktualni przywódcy to się będą musieli szybko ewakuować żeby nie zawisnąć na suchej gałęzi.

Wszyscy wiedzą, że jest problem, podejrzewam nawet, że osoby decyzyjne zdają sobie sprawę z tego, że jedynym sensownym wyjściem jest likwidacja sztucznego tworu jakim jest waluta EURO, ale równocześnie zdają sobie sprawę z tego, że taki ruch oznacza koniec ich karier politycznych. A ci, którzy przyjdą po nich będą ich rozliczać w sposób niemiłosierny, bedą ich rozliczać chociażby po to żeby się uwiarygodnić przed społeczeństwami, z czystego pragmatyzmu.

Proponowana metoda jest typową musztardą po obiedzie. Trzeba było najpierw ustalać wspólne warunki brzegowe dla członków grupy EURO. Takie same podatki, takie same momenty przechodzenia na emeryturę, taki sam socjał, taka sama płaca minimalna. Wtedy przy takich założeniach projekt wspólnej waluty mógłby mieć szansę powodzenia.
W tej chwili nie ma to już żadnego sensu. Upadek waluty EURO jest przesądzony i jest tylko kwesyią czasu. Powrót do walut narodowych i tak i tak nastąpi jest tylko kwestia czy nastapi to szybko, co bedzie bolesne ale krótkotrwałe, czy też bedzie to odwlekane - będzie bolesne i długotrwałe.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

Brak komentarzy: