25 czerwca 2007

Chyna jednak nie jest tak źle

Jeżeli DANIEL COHN-BENDIT mówi to co mówi to może nie jest jednak tak źle jak mi się poprzednio wydawało:

ARTUR CIECHANOWICZ: Kto wygrał w Brukseli? Polska czy Niemcy?
DANIEL COHN-BENDIT:
Nikt. Cała impreza, cały ten szczyt to porażka dla Europy. Niektóre kraje - nie tylko Polska - zaliczam do nich też Wielką Brytanię, Holandię, Czechy bezwzględnie forsowały partykularny interes narodowy. Zamiast bronić wspólnego interesu europejskiego.

Nie da się tak dłużej budować Unii. Nie da się w Europie połączyć tych, którzy chcą Europy bardziej i tych, którzy chcą jej mniej. Ci ostatni na domiar wszystkiego non stop straszą wetem. To zwykła tyrania mniejszości.

Jaka tyrania? Polska nie zrobiła przecież nic, co byłoby niezgodne z zasadami przyjętymi w Unii. Poza tym każdy broni swojego interesu. Niemcy robią to dokładnie tak samo jak Polska.
Każdy broni swojego interesu, ale powinien również bronić wspólnego. Przecież to, co się dzieje, widać jak na dłoni. Warszawa czy Londyn nie chcą powstania Europy jako tworu politycznego - wystarczy im Unia jako organizm gospodarczy.

Doskonale rozumiem ten rodzaj logiki. Każdy chce dostawać od Unii pieniądze i robić z nią interesy, każdy chce zarabiać na Unii, ale nie każdy jest gotowy przyjąć i dostosować się do dynamiki wspólnego rozwoju. Dla mnie tymczasem Unia to nie tylko gospodarka, ale przede wszystkim wartości.

Mówi pan o wartościach, więc jakimi wartościami kierowała się kanclerz Merkel, próbując zignorować polskie zdanie i doprowadzić do izolacji Polski?
Bądźmy poważni! Polacy ciągle dają do zrozumienia, że jak się znajdą w izolacji, to będzie im wszystko jedno. A jak wreszcie ktoś im zagrozi, to podnoszą larum. Powiedzmy sobie wprost: jeśli ktoś próbuje przebić głową mur, musi się liczyć z tym, że w końcu ktoś na to ostro zareaguje.

Czyli Merkel miała rację - skoro Polacy nie chcą zaakceptować naszego zdania, rozmawiajmy bez nich.
Mogę mieć tylko za złe pani kanclerz, że nie zdołała przekonać do swego pomysłu wszystkich. Na resztę jestem wściekły. I to nie tylko na braci Kaczyńskich, ale tak samo na Tony'ego Blaira, państwa bałtyckie, czeskiego premiera Mirka Topolánka.

Największy lewak wyraża wściekłość z powodu nieprzeforsowania ideii "Eurokołchozu", to ja się z tego powodu nie mogę nie cieszyć.
Być może jednak moje wcześniejsze opinie na temat skutków blisko i dalekosiężnych tego spotkania ulegną zmianie. Zobaczymy jakie jeszcze informacje o kuchni tych negocjacji wyciekną. Na razie nadal jestem co najmniej ostro sceptyczny.

Media eksponują fakt, że liderzy eutopejscy woleli dzwonić do Warszawy i rozmawiać z Jarosławem niż z Lechem na miejscu. No cóż Kaczory postanowiły zabawić się z nimi w dobrego i złego glinę przy czym żeby było śmieszniej tym razę rolę "dobrego" wyznaczyli uznawanemu za bardziej nieprzejednanego Jarkowi. W sensie taktycznym mistrzostwo świata. Jakby miało być veto to pewnie pojechałby Jarosław, a aż strach się bać co by mogło znaczyć, że pojechałby na taki szczyt Jarosław z Wassermanem albo nie daj Boże z Macierewiczem.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

mnie najbardziej "bawi" to, ze ci którzy tak głośno krzyczeli o zapędach PiSu, o hamowaniu Europy i etc... Teraz krzyczą o .... "Mogliśmy więcej wynegocjować"