30 grudnia 2009

Jak to jest z tymi drogami i drogowcami?

Byłem w górach, dojazd na miejsce całkiem przyjemny i w przyzwoitym czasie. Na miejscu mieszkaliśmy w hotelu nieco oddalonym d głównej drogi, a z miasteczka żeby dojechać to trzeba było po takich serpentynach się wspinać - ale w sumie nic strasznego.
Ciekawe rzeczy zaczęły dziać się później. Trochę padał śnieg, trochę za dnia przepiekło słoneczko co dla odmiany w nocy przymarzło i zrobiło się lodowisko.
Wracam do hotelu i mówię do kogoś z obsługi, że około 2 km od hotelu w rowie leży samochód. Obsługa hotelu natychmiast za telefon żeby zadzwonić, ale bynajmniej nie do odpowiedniego zarządu dróg i mostów, ale do pana Kazia (może Zdzicha), który ma umowę z rzeczoną dyrekcją od dróg i mostów na odśnieżanie tego odcinka drogi. Dzwonią i mówią: Kaziu weź no posyp, bo żeby nie było awantury że nie posypane.
Niby to życzliwie zaczynam podpytywać i okazują się inne ciekawostki. Trzy dni przed moim przyjazdem dwie dziewczyny spadły samochodem kilkadziesiąt metrów w dół, wydobyte w stanie ciężkim, nie wiadomo czy przeżyły. Dzień wcześniej jeden zawisł na krawędzi i tylko cudem nie polecieli w dół.
Jak nie mogą złapać bezpośrednio pana Kazia (tego od posypywania) to dzwonią do pani Krysi (może Jadzi) z tejże dyrekcji dróg i mostów, a ona tylko sobie znanymi metodami odnajduje pana Kazia i motywuje go do tego żeby posypał.
Gdy wyjeżdżałem dzisiaj rano z tego skądinąd ślicznego zakątka naszego kraju rzeczony odcinek drogi był zlodzony jak dobre lodowisko. Mnie to nie wadziło, mając samochód 4 WD mogę sobie na różne fanaberie pozwolić.

Podsumowanie:
Ja rozumiem, że pan Kazio (ten od posypywania) i pani Jadzia (ta z dyrekcji tego i owego) są skumplowani z hotelem i jego obsługą - bo to w sumie mała mieścina i wszyscy się tam ze wszystkimi znają, a tylko notoryczny najazd turystów powoduje to, że tego na bieżąco nie widać.
Ale widząc co się dzieje to właściwie ma się ochotę wsiąść w samochód i przejechać ten odcinek z pełną dopuszczalną prędkością (90 km/h) gdyż nie ma tam żadnych ograniczeń, są tylko postawione znaki wiele zakrętów na odcinku 8 km. A potem mając wypadek (co jest raczej pewne) mieć nagranie z drugiego samochodu obrazujące stan tej drogi, żeby nikt nie mógł mieć wątpliwości kto jest odpowiedzialny za jej stan i za tenże wypadek.
Proces o odszkodowanie jest raczej do wygrania i nie pomoże zadne tłumaczenie przez rzeczoznawców PZMotu; ".. Niedostosowanie prędkosci do warunków atmosferycznych. ..." gdyż ten akurat odcinek drogi nie jest w żaden sposób specjalny oznakowany.

Wnioski:
Dopiero gdy pan Kazio będzie musiał zapłacić za czyjeś straty, krzywdę lub śmierć z własnej kieszeni (lub też zapłaci za to jego firma ubezpieczająca z polisy OC) to takie sprawy przestaną mieć miejsce. Bo w sumie karanie takiego Kazia nawet odsiadką za spowodowanie czyjejś śmierci nic nie zmieni.
Tylko i wyłącznie sięgnięcie do kieszeni takiego ancymonka, który poprzez swoje zaniedbanie doprowadza do poważnych wypadków może spowodować zmianę nastawienia jego następców.
Dotyczy to nie tylko tego odcinka tylko tej górskiej drogi i nie tylko anonimowego pana Kazia.
Przypomina się sprawa juniora Zientarskiego i rozbitego Ferrari tudzież związanej z tym incydentem śmierci człowieka. Junior Zientarski dostał papiery medyczne, które uwalniają go od wszelkiej odpowiedzialności, nie może stawać przed sądem, a jednocześnie tenże sam junior Zientarski jest widywany na imprezkach z dużą ilością wódeczki i stan zdrowia wyraźnie nie przeszkadza mu imprezować.
Gdyby rodzina Zientarskich musiała zapłacić odszkodowanie za wyczyny juniora to chyba by to trochę inaczej wygladało.
A tak, to anonimowy pan Kazio widząc, lub tylko domyślając się co wyczynia rodzina Zientarskich robi w sumie to samo tylko na mniejszą bo lokalną skalę.

Ryba psuje się od głowy.

P.S.
Powrót był makabryczny jechałem prawie 9 godzin (w tamtą stronę 6).

Brak komentarzy: