Załóżmy przez chwilę, że cała "afera Kataryny" skończy się najgorzej dla naszej koleżanki. Najgorzej, czyli przestanie ona pisać, będzie miała kilka procesów, które przegra i będzie musiała zapłacić wysokie odszkodowania. Być może część kolegów i koleżanek blogerów się dorzuci do tych odszkodowań, być może część nie, to prywatna sprawa każdego. W każdym razie Kataryna po takich przejściach przestanie pisać.
Jakie będą tego konsekwencje - to dosyć oczywiste. Pojawi się nie kolejna jedna Kataryna tylko z dziesięć osób, które sobie za punkt honoru postawią, żeby "Dziennikowi" zaleźć za skórę na maksa, żeby polityków PO gnębić za każdą niekonsekwencję, za każdą głupawą wypowiedź, za jeszcze wiele innych rzeczy.
I nie będzie ich wbrew pozorom łatwo namierzyć. Użycie programów zafałszowujących IP nie wymaga inteligencji noblisty. Oczywiście tacy ludzie nadal będą namierzalni, ale w takim przypadku będzie na sto procent wiadomo, że to robota służb, a nie nieostrożności blogera lub "wyjątkowej przenikliwości i zręczności" jakiegoś tam dziennikarza.
Dlatego właśnie twierdzę, że cała "afera Kataryny" to dęty balon. Dęty umyślnie przez media i "autorytety" aby odwrócić uwagę blogerów od innych ważnych aktualnie zdarzeń.
Oczywiście istnieje również możliwość, że blogi polityczne, takie jak Kataryny, są na tyle istotnym elementem opisu naszej rzeczywistości iż muszą zostać przez mainstream zniszczone, ponieważ inaczej cała ich działalność propagandowa zostaje w trywialny wręcz sposób zanegowana. To jest możliwe, na razie stawiam fifty fifty co do przyczyn tej afery.
Zobaczymy co przyniesie najbliższa przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz