13 stycznia 2010

Dziwna śmierć

Chodzi oczywiście o śmierć dyrektora generalnego kancelarii premiera Pana Grzegorza Michniewicza. Z artykułu we "WPROST" wynika, że Michniewicz był niejako uosobieniem akuratności, istną kwintesencją apolitycznego urzędnika państwowego. Był, w mojej ocenie powstałej na podstawie tego artykułu, taką "lebiegą" - dawał sobie wchodzić na głowę różnym politycznym mianowańcom. Jako jedyny z ekipy urzędników, którzy zasilili KPRM za rządów Jerzego Buzka przetrwał czasy Millera, by następnie za rządów PiS jak i obecnej koalicji być głównym szefem w kancelarii premiera. Ostatnio został doceniony również przez PO i został wyznaczony do rady nadzorczej PKN ORLEN. Zmarł w nocy z 22 na 23 grudnia 2009.
I tu się zaczynają ciekawostki. Przed śmiercią najpierw rozmawiał z innym urzędnikiem, który zasięgał jego rady ponieważ miał kłopoty z uzyskaniem certyfikatu bezpieczeństwa, ale ta rozmowa chyba nie była taka zwykła. Potem rozmawiał z żoną, do której miał następnego dnia jechać. Potem wyszedł na spacer z psem - na około godzinę. Po powrocie komunikował się ze swoim znajomym przebywającym w GB - rozmawiali poprzez Skyp'a. Ten jak się wydaje ostatni kontakt Michniewicza ze światem żywych twierdzi, że jego rozmówca miał "wisielczy nastrój".
Ciekawostką jest to, że kierowca znalazł ciało - z artykułu we "WPROST" wynika, że Michniewicz zawsze podchodził do bramy aby ją otworzyć dla swoich gości, czy kierowca miał klucze, nie wiadomo.
Powiesił się na kablu od odkurzacza - to nie jest typowe, a wręcz wygląda na naprędce zmontowaną scenografię - bo sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Z artykułu wynika, że Michniewicz był człowiekiem słabym psychicznie, ale nie wynika z niego, że był aż tak labilny emocjonalnie żeby w przeciągu około 2 godzin przeskoczyć ze stanu normalnego funkcjonowania do stanu, w którym człowiek stwierdza, że jego życie nie ma sensu. Prokuratura prowadzi oczywiście śledztwo, ale domyślne założenie jest takie, że było to samobójstwo. Z artykułu nie wynika żeby Michniewicz zostawił list pożegnalny, co również nie jest typowe. Ktoś kto nawet w przypływie impulsu dokonuje zamachu na własne życie raczej taki list zostawia.

Podsumowania:
owszem, zdarza się, że ludzie, zwłaszcza ludzie słabi psychicznie, popełniają samobójstwa, jednakże ilość elementów dodatkowych zdaje się przeczyć tej tezie w tym przypadku.
Oto te elementy:
1. otwarte drzwi (chyba, że kierowca miał klucze)
2. sznur (kabel) od odkurzacza - w domach raczej zawsze jest kawałek sznura - choćby od suszenia bielizny
3. brak listu pożegnalnego.
4. Michniewicz był człowiekiem wykształconym, powinien był wiedzieć, że śmierć przez powieszenie jest bolesna i w przeważającej większości przypadków długa i wręcz okrutna, czyli rozumując sensownie powinien był wybrać inny sposób na zakończenie swego życia

Wnioski
Z powyższego wynika, że Michniewicz posiadł wiedzę, która go zabiła. Być może na tym spacerze z psem spotkał się z kimś (kim?) i tam doszło do nieznanych na razie wydarzeń, które doprowadziły do takiego finału - tego na razie nie wiadomo, to tylko moje spekulacje.

P.S.
Wszystkie fakty, na które się powołuję pochodzą z artykułu opublikowanego we "WPROST"

3 komentarze:

Venissa pisze...

Witaj Andrzeju, to bardzo dziwna i tajemnicza sprawa.Jest tyle niewiadomych, że naprawdę trudno stwierdzić, czy to było samobójstwo, czy zabójstwo.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o śmierci Michniewicza, to od razu pomyślałam, że to zabójstwo.Najpierw byłam b. zdziwiona,jakim cudem kierowca dostał się do mieszkania zmarłego. Ale zdaje się, że to byłoby zbyt proste,posądzać kierowcę, że działał na czyjeś zlecenie. Z całą pewnością policja przemaglowała go solidnie.

Wydaje mi się jednak,że to było morderstwo. Na samobójstwach nie znam się zbytnio.Nawet nie wiedziałam,że samobójcy pozostawiają zwykle listy...Dlaczego morderstwo?No właśnie,ze względu na pełnioną jego funkcję. Facet mógł za dużo wiedzieć. Był niewygodny, niebezpieczny wręcz dla czyichś interesów.

A może jednak popełnił samobójstwo? Nie zostawił żadnego listu z podaniem powodu decyzji o odebraniu sobie życia, bo ten tajemniczy gościu, który do niego telefonował, nastraszył go, że jak wyjawi tajemnicę, to dobiorą się później do jego żony?

Ew. jakiegoś klucza można by szukać w tym, jakich zwrotów/metafor używał w trakcie rozmowy z bliskimi.

W rozmowie z żoną, powiedział coś takiego:

"wyprasował sobie spodnie, że ma jakąś plamę, z którą nie może sobie poradzić.".

To tak, jakby mówił, że "ma jakiś problem, z którym nie może sobie poradzić".

Z kolei w rozmowie z Gutowskim powiedział: "„Ty myślisz, że ja piłem, tak?". Zabrzmiało mi to tak: "Ty myślisz, że ja to zrobiłem, tak?".

Tak jakby ktoś coś mu zarzucał, oskarżał o coś. Wyczuwa się tu jakieś silne poczucie winy,bezsilność, ale jednocześnie poczucie krzywdy. Krzywdy, że przypisuje mu się coś,czego nie zrobił.

Wg mnie, to już w trakcie rozmowy z żoną był świadomy jakiegoś problemu, ale sprawa być może jeszcze nie była dostatecznie jasna, klarowna.

To coś, co ew. go popchnęło do samobójstwa musiało wydarzyć się po rozmowie z żoną, a przed rozmową ze znajomym.

Wygląda na to, że ktoś chciał go zastraszyć.Za dużo wiedział.

Pozdrawiam

PS.
Sorki za próbę tłumaczenia metafor,ale to tzw. "zboczenie" psychoanalityczne i innych ludzi o pokrewnej im "maści":)

Andrzej.A pisze...

Właśnie o to podejście psychologiczne mi chodziło - rozumiem, że żadnej większej głupoty z punktu widzenia psychologi nie walnąłem.

Venissa pisze...

NIe jestem psychologiem;mam wykształcenie terapeutyczne. Z mojego punktu widzenia, nie palnąłeś żadnej głupoty:)

Pozdrawiam