16 maja 2012

Dzięki Bogu, że nie ma wojny

Obserwując różne dyskusje i wypowiedzi uczonych na temat naszego społeczeństwa można dojść do wniosku, że ludzie w Polsce mają bardzo niskie potrzeby.
Owo tytułowe "Dzięki Bogu, że nie ma wojny" ma zresztą różne oblicza.
To zadowolenie z aktualnego stanu rzeczy wynika z wadliwego pojmowania rzeczywistości, braku wiedzy o stanie państwa własnego i braku wiedzy o stanie państw innych.
"Dzięki Bogu, że nie ma wojny" - tak myślą i czasem mówią jawnie osoby starsze, ci którzy w 1945 roku mieli po około 10 lat. Ale również osoby trochę młodsze, te które żyły i świadomie pojmowały rzeczywistość w latach 1945 - 1960. Gdy całkiem świadomie władze PRL-u wywoływały lęki wśród własnych obywateli.
Trochę młodsi, będą mówić: "Dzięki Bogu mięso i cukier jest bez kartek", a najmłodsi mogą powiedzieć, że "Dzięki Bogu można srajtaśmę kupić w co drugim sklepie i to w różnych kolorach".
Ludzie ci, nie zdają sobie sprawy, że system niedoborów w zaopatrzeniu był jedna z metod utrzymywania społeczeństwa w ryzach, jednym ze sposobów oddziaływania na społeczeństwo. Dowód tego przeprowadził w swoim czasie Zbigniew Romaszewski, analizując zapotrzebowanie i zużycie energii przez zakłady przemysłowe w okresie od sierpnia 1980 do grudnia 1981. Otóż to zapotrzebowanie i zużycie nie spadło, a na półkach w sklepach był tylko ocet.

A ci najmłodsi, obecni 20 - 30 latkowie, którzy de facto komuny nie pamiętają. Ci dla odmiany porównują stan aktualny z tym co spotykało ich ojców i dziadków. Rodzice czekali na mieszkanie 20 lat, na telefon następne 25 - "Dzięki Bogu ja żyję w normalnych czasach".

Tylko niestety, czasami pojawiają się różni tacy którzy zaczynają PORÓWNYWAĆ. I nie porównują z czasami przed II WŚ, z czasami Gomułki, Gierka czy Jaruzela. Ale porównują z innymi krajami. I to porównanie nie może wypaść dla obecnego stanu w naszym kraju pozytywnie. I to zarówno w warstwie ogólnospołecznej, ogólnonarodowej jak i w warstwie osobniczej - indywidualnej. Nie można tych okresów porównywać, bo w międzyczasie były dwa skoki technologiczne (masowa elektryfikacja po II WŚ i rewolucja teleinformatyczna w czasie ostatnich 10 lat).

Świadczy to skądinąd, że tych, których określa się mianem lemingów i wykształciuchów rzeczywiście na takie epitety zasługują. Bo jeżdżąc dużo po świecie, a na pewno więcej niż ich rodzice, mają okazję obserwować jakie są stosunki cen do zarobków w innych krajach. Czyli, że albo tych obserwacji nie czynią, albo nie potrafią wyciągnąć prawidłowych wniosków.

I to jest główny problem podziałów w społeczeństwie w Polsce. To, że z jednaj strony są ci, którzy mówią: "Dzięki Bogu ... " coś tam, coś tam. I ci drudzy, którzy mówią: "Hola, hola, jesteśmy w czarnej dupie, zarabiamy cztery do sześciu razy mniej niż ludzie w reszcie krajów UE."

Bo nie to jest ważne ile się zarabia w liczbach bezwzględnych (nawet po przeliczeniu), ale to ile w danym kraju trzeba pracować na kilogram kawy, kilogram chleba, czy flaszkę wódki.
Bo wystarczy porównać ile zarabia motorniczy tramwaju w Berlinie i w Warszawie, i to porównanie nie wypadnie dobrze dla Warszawy. A litr benzyny kosztuje tyle samo (w liczbach bezwzględnych).

A struktura stosunku cen do zarobków to już nie jest kwestia "niewidzialnej ręki rynku", ani pojedynczej firmy, ale kwestia polityki państwa - ale tego to te lemingi również nie wiedzą.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

Brak komentarzy: