20 maja 2012

Spotkanie towarzyskie

Dałem się namówić i dość niechętnie spotkałem się z kilkoma osobami, z którymi nie rozmawiałem od 2 do 5 lat. Powód zerwania tych kontaktów był oczywisty. Po jaką cholerę mam chodzić i spotykać się z ludźmi, którzy na mój widok podśmiewają się pod nosem, mrugają porozumiewawczo, albo wręcz mówią, że moher mi mózg wyżarł.
Spóźniłem się złośliwie w sumie trochę. I od wejścia pierwsze wrażenie zupełnie inne niż te kilka lat temu. Już nie było podśmiewania się, przedrzeźniania. Było natomiast wręcz nabożne skupienie i wsłuchiwanie się w to co mówiłem. Wodzili za mną wzrokiem jakbym nagle nabrał przymiotów jakiegoś supermena co najmniej.

Ale najlepsze nastąpiło trochę później, gdy kolejne butelki z alkoholem pokazywały dno. Wraz z kolejnymi pustymi flaszkami kolejni ludzie zaczynali wylewać swoje żale i przyznawać się do strat finansowych jakie ponieśli w ostatnim czasie.
Generalnie przekaz jest mniej więcej taki: z tych wszystkich funduszy emerytalnych, akcji giełdowych i innych walorów pozostało temu towarzystwu od 20 do 30 procent sum włożonych pierwotnie. Czyli jak ktoś włożył 100 tysięcy, to ma w tej chwili góra 30 tysięcy. Straty sięgają 70 procent. Zostało im jednak coś, co im ciąży. DŁUGI - a to niespłacone mieszkanie, a to leasing na samochód, a to kredyt na urządzenie mieszkania. To ich gniecie, bo odsetki i raty kredytu nie chcą być mniejsze. A oni już ledwie ciągną, nie starcza im do pierwszego. Bo przyzwyczaili się do pewnych rzeczy, a te rzeczy podrożały i to drastycznie, a ich zarobki spadły lub pozostały na tym samym poziomie, czyli de facto spadły.

Gdy powiedziałem o STAGFLACJI to nawet nie wiedzieli o czym mówię. Gdy powiedziałem o oszustwie na PKB, to jeszcze protestowali, ale już tak trochę niemrawo, bardziej z przyzwyczajenia niż z rzeczywistego przekonania. Gdy wygłosiłem tezę, że inflacja to nie są te 2-3 procent, ale 20-30 i podałem wartości dotyczące nośników energii, to już tylko smutno pokiwali głowami.

I w pewnym momencie zeszło na kwestie polityczne, bo musiało. Sekwencja wypowiedzi była mniej więcej taka:
No a co ty robisz?
Nic.
Jak to nic, przecież te parę lat temu mówiłeś i nas ostrzegałeś, nie wszedłeś w żaden fundusz czy to emerytalny, czy to powierniczy, skąd wiedziałeś, że tak będzie?
Skąd wiedziałem - to proste, wystarczyło uważnie przeczytać umowę jakiegokolwiek takiego funduszu, żeby wiedzieć, że jedynymi pewnymi beneficjentami są osoby zarządzające taką instytucją. Ponadto skoro głosowaliście na amatorów kwaśnych jabłek to macie to co chcieliście.

Nikt nie zareagował, nikt nie powiedział nawet pół słowa o moherach, sekcie smoleńskiej ani żadnych innych tego typu grepsów.

Potem, czyli właściwie teraz, podczas pisania tego tekstu, uświadomiłem sobie, że ci ludzie byli jak zbite psy, które przyszły po ratunek do kogoś kto kiedyś im rzucił z dobroci serca ochłap, żeby nie zdechły z głodu pod płotem.

Ja im nie bluzgałem od wykształciuchów, lemingów, itd., itp., a oni mi za to byli wdzięczni. Wdzięczni za to, że ich nie poniżam, chociaż niby miałbym prawo. Prawo zwycięzcy. Bo wygrałem.
Wygrałem bezapelacyjnie i oni o tym wiedzą. To zwycięstwo jest na razie tylko widoczne w takich rozmowach, ale jest, ZWYCIĘŻYLIŚMY.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Marne to zwycięstwo. Na pewnym poziomie "zamożności" jedziemy na tym samym wózku.

orange